Slash wreszcie wychodzi z (cudzego) cienia

Slash sam przyznaje, że tak naprawdę nigdy nie myślał o sobie jako o samodzielnym artyście. Słynny gitarzysta był członkiem dwóch rockowych formacji, których płyty pokrywały się wielokrotną platyną: Guns N'Roses i Velvet Revolver.

Slash w akcji: cylinder, kręcone loki, ciemne okulary i Gibson Les Paul w rękach - fot. Kevin Winter
Slash w akcji: cylinder, kręcone loki, ciemne okulary i Gibson Les Paul w rękach - fot. Kevin WinterGetty Images/Flash Press Media

Do studia nagraniowego często zapraszali go zaś tacy wykonawcy, jak Alice Cooper, Chris Daughtry, Michael Jackson i Rihanna. A kiedy wreszcie zdecydował się na wyjście przed szereg, dokonał tego pod płaszczykiem kolejnego zespołu, ochrzczonego Slash's Snakepit.

To już jednak przeszłość. Dzięki nowej płycie, zatytułowanej po prostu "Slash", która zadebiutowała na pierwszym miejscu zestawienia najlepiej sprzedających się wydawnictw rockowych "Billboardu" i na trzecim miejscu listy "Billboard" 200, a także dzięki trasie koncertowej promującej ten krążek, imię Slasha i jego zwieńczona cylindrem osoba wysuwają się na plan pierwszy.

Bez ciśnienia

- To było coś bardzo ożywczego - mówi 44-letni gitarzysta, który urodził się jako Saul Hudson. Rozmawia ze mną przez telefon ze swojego domu w Los Angeles. - Podczas pracy nad tym albumem nie towarzyszyło mi uczucie, które nazwałbyś stresem. Nawet te aspekty płyty, które potencjalnie mogły stwarzać trudności, w praktyce udało się dopracować bez problemów i bez ciśnienia.

- Była to również przyjemność - ciągnie Slash. - Bycie w zespole, zwłaszcza w dużym zespole, którego grafik jest bardzo napięty, i w którym każdy chce rządzić, może czasami przytłaczać. Ten projekt był całkowicie niezależny; zasadniczo odpowiadałem za niego tylko ja. Miałem świetnego producenta [Erica Valentine'a - przyp. aut.] i... cóż, chciałbym, żeby wszystko w życiu było takie proste.

Slash z gwiazdami w studiu - zobacz wideo:

Drogi, która doprowadziła Slasha do nagrania tej płyty (na której udziela się gwiazdorskie towarzystwo, m.in. Chris Cornell, Fergie, Adam Levine z Maroon 5, Ozzy Osbourne i Iggy Pop), łatwą jednak nazwać nie można, mimo iż obfitowała w sukcesy.

Solowy debiut Slasha

6 kwietnia ukazał się pierwszy solowy album w dorobku gitarzysty Slasha (Guns N' Roses, Velvet Revolver). Pojawiła się na nim cała plejada znakomitych gości m.in. Ozzy Osbourne, Chris Cornell czy Fergie.

Z Nicole Scherzinger - fot. Ethan MillerGetty Images/Flash Press Media
Z Fergie - fot. Larry BusaccaGetty Images/Flash Press Media
Z Fergie - fot. Larry BusaccaGetty Images/Flash Press Media
Z Fergie - fot. Larry BusaccaGetty Images/Flash Press Media
fot. Kevin WinterGetty Images/Flash Press Media
fot. Kevin WinterGetty Images/Flash Press Media
fot. Frederick M. BrownGetty Images/Flash Press Media
fot. Frazer HarrisonGetty Images/Flash Press Media
fot. Frazer HarrisonGetty Images/Flash Press Media
fot. Angela WeissGetty Images/Flash Press Media
fot. Angela WeissGetty Images/Flash Press Media
fot. Angela WeissGetty Images/Flash Press Media

Można powiedzieć, że Slash przyszedł na świat na angielskiej scenie rockowej. Jego ojciec, Anthony Hudson, projektował okładki płyt takich artystów, jak Joni Mitchell czy Neil Young. Matka, kostiumolog Ola Hudson, tworzyła sceniczne kreacje między innymi dla Davida Bowie.

- Dorastałem otoczony tymi sławnymi ludźmi i wspaniałymi artystami, którzy byli po prostu przyjaciółmi moich rodziców, wpadającymi do nas na kolację czy w jakimkolwiek innym celu - wspomina Slash. Nawiasem mówiąc, małżeństwo jego rodziców nie przetrwało próby czasu. - Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak pokręcone było to, że ci ludzie byli częścią mojego życia - przyznaje.

Slash - pseudonim ten nadał mu przyjaciel rodziny w związku z jego "hiperaktywnością" - zaczął grać na gitarze w czasach szkolnych. Inspiracją był dla niego nauczyciel muzyki, który miał w zwyczaju grać uczniom podczas zajęć utwory Led Zeppelin i Cream na... gitarze elektrycznej. Wkrótce Slash rzucił szkołę, by realizować swoją rockandrollową pasję.

Guns N'Roses - jedni z największych

Razem z przyjacielem, Stevem Adlerem, założył zespół Road Crew, będący swoistym hołdem dla formacji Motorhead. Po jego rozpadzie Slash dołączył do składu Black Sheep. Niedługo później, w 1984 roku, poznał Axla Rose, który grał ze swoim zespołem na tej samej imprezie co "Czarna Owca". Efektem owej znajomości było Guns N'Roses. Debiutancki album grupy, wydany w 1987 roku "Appetite for Destruction", odniósł światowy sukces, rozchodząc się w liczbie prawie 30 milionów egzemplarzy.

Slash opuścił "Gunsów" w 1996 roku, po dziesięciu latach współpracy, która zaowocowała kolejnymi czterema albumami, ale równocześnie została naznaczona długimi okresami braku aktywności i narastającego niezadowolenia wśród członków grupy. Złożyły się na to szczegółowo udokumentowane problemy muzyków z używkami, zmiany personalne i coraz bardziej nieobliczalne zachowanie Axla Rose, skutkujące licznymi spotkaniami byłych kolegów z zespołu na sali sądowej.

- Zasadniczo zespół umarł śmiercią naturalną - mówi Slash, który w wydanej w 2007 roku autobiografii ujawnił wiele szczegółów z historii Guns N'Roses. - W czasach swojej świetności była to prawdopodobnie jedna z największych grup w dziejach. Ale w osobowości Axla było coś bardzo niepewnego, co uniemożliwiało właściwe funkcjonowanie zespołu.

Co ciekawe, Slash pozytywnie wypowiada się o albumie "Chinese Democracy", który długo rodził się w bólach, i który "Gunsi" wydali wreszcie w 2008 roku. Stanowczo odrzuca też sugestie, jakoby kompozycja "Crucify the Dead" z płyty "Slash" (w utworze padają słowa: "A loaded gun jammed by a rose/The thorns are not around your head/Your ego cut you till you bled") adresowana była do Axla. To nie Slash jest autorem tekstu - napisał go Ozzy Osbourne, który zresztą wykonuje ten utwór.

Slash miał również problemy ze Scottem Weilandem, który opuścił Velvet Revolver w 2008 roku, by wrócić do składu Stone Temple Pilots. To właśnie to zdarzenie pobudziło Slasha do rozmyślań nad autorskim, solowym albumem.

- Ostatniej trasie Velvet Revolver w tamtym składzie towarzyszyło pogorszenie naszych relacji ze Scottem - mówi Slash. - Właściwie to myślę, że to pogorszenie nastąpiło już wcześniej. Nasza współpraca się rwała. Chodziło tylko o to, żeby przetrwać te ostatnie, cholernie pracowite miesiące. Jednak już wtedy koncentrowałem się na myśli, że muszę zrobić coś na własną rękę. Naprawdę zależało mi na nagraniu autorskiego albumu, ze świadomością, że nie muszę tłumaczyć się nikomu, i że nikt nie będzie mi zaglądał przez ramię, wtrącając się do mojej pracy.


Gdy Velvet Revolver rozpoczął poszukiwania nowego frontmana (trwające notabene do dnia dzisiejszego), Slash podjął się napisania ścieżki dźwiękowej do filmu - niezależnej komedii "This Is Not a Movie". Jego myśli wciąż jednak krążyły wokół solowego projektu.

Czysta fantastyka i chora jazda

- Komponowałem różne kawałki i myślałem sobie: "Z tego byłaby niezła piosenka". Uzbierało się tego sporo, zacząłem więc dopracowywać je, a w miarę jak nabierały ostatecznego kształtu, zacząłem zastanawiać się nad doborem wykonawców pasujących do poszczególnych utworów.

Rockmani na herbatce

Słynni rockmani Ozzy Osbourne (Black Sabbath) i Slash (Velvet Revoler, eks-Guns N'Roses) na wspólnej herbatce w The Dorchester Hotel w Londynie (3 listopada 2008 r.). Gitarzysta wręczy Ozzy'emu nagrodę dla żyjącej legendy na gali Classic Rock and Roll Honour Awards.

fot. Dave HoganGetty Images/Flash Press Media
fot. Dave HoganGetty Images/Flash Press Media
fot. Dave HoganGetty Images/Flash Press Media
fot. Dave HoganGetty Images/Flash Press Media
fot. Dave HoganGetty Images/Flash Press Media
fot. Dave HoganGetty Images/Flash Press Media

Jako pierwszy zwerbowany został dobry kumpel Slasha, Ozzy Osbourne. Powierzona mu ścieżka ostatecznie wyewoluowała w utwór "Crucify the Dead".

- Po prostu kawałek ten brzmiał dla mnie jak Ozzy - mówi Slash, który nie wiedzieć kiedy znalazł się w domowym studio legendarnego lidera Black Sabbath, gdzie Osbourne na jego oczach pracował nad tekstem i wypróbowywał różne melodie.

- To była czysta fantastyka: siedziałem tam obok niego, a on pracował nad piosenką dla mnie. Słyszałem głos, którego słuchałem, odkąd skończyłem trzynaście lat, ale tym razem w bardzo prywatnej atmosferze. To była chora jazda!

Tak samo zresztą, jak spotkanie z Iggym Popem w sprawie kompozycji "We're All Gonna Die", którą Slash napisał z myślą o Velvet Revolver. Wkrótce po tym, jak dotarło do niego demo, Pop zadzwonił do Slasha, by podzielić się z nim kilkoma pomysłami.

- To było takie rockandrollowe doświadczenie w starym stylu - wspomina Slash. - Mówi do mnie: "Posłuchaj tego", a potem kładzie telefon, chyba na stole, podchodzi do odtwarzacza, puszcza taśmę na cały regulator i zaczyna śpiewać - jak na mój gust, stojąc na środku pokoju - wydzierając się, ile sił w płucach. W takich okolicznościach po raz pierwszy usłyszałem ten utwór. Jednym słowem - klasyka.

Rockandrollową klasyką była również podróż Popa do Los Angeles na nagranie ostatecznej wersji utworu. - Wynająłem dla niego, zresztą na jego prośbę, Mustanga cabrio - opowiada Slash. - Sam proces nagrywania był czymś bardzo czystym, w pewien sposób organicznym, prawdziwie rockandrollowym. Iggy pojawił się w studio jako pierwszy, więc niejako nadał tempo i nastrój całej płycie.

Również Iggy mile wspomina wspólną sesję w studio Slasha. - Podoba mi się sposób, w jaki gra - od zawsze. Zdradzę ci jedną rzecz: ten gość jest całkowicie uzależniony od pisania sms-ów. Musiałem się przyzwyczaić, że w inny sposób nie da się z nim komunikować. Siedzi w studio i bez przerwy pisze sms-y. Ale cała reszta była już muzyczną sesją w prawdziwie starym, dobrym stylu. Poza muzyką nie gadaliśmy o niczym innym.

Gwiazda rocka ma swój model gitary

Znany z Guns N' Roses i Velvet Revolver Slash, jedna z ikon hard rocka, 7 października 2008 roku zaprezentował sygnowany przez siebie model gitary Les Paul. Właśnie z tym charakterystycznym instrumentem i nieodłącznym cylindrem kojarzony jest Slash.

fot. Angela WeissGetty Images/Flash Press Media
fot. Angela WeissGetty Images/Flash Press Media
fot. Angela WeissGetty Images/Flash Press Media
fot. Angela WeissGetty Images/Flash Press Media
fot. Angela WeissGetty Images/Flash Press Media
fot. Angela WeissGetty Images/Flash Press Media
fot. Angela WeissGetty Images/Flash Press Media
fot. Angela WeissGetty Images/Flash Press Media
fot. Angela WeissGetty Images/Flash Press Media
fot. Angela WeissGetty Images/Flash Press Media
fot. Angela WeissGetty Images/Flash Press Media

Praca nad albumem obfitowała w wiele innych pamiętnych dla Slasha momentów, takich jak podróż do domu Kid Rocka na przedmieściach Detroit, by zarejestrować nagranie "I Hold On", czy podjęta pod wpływem chwili decyzja, by utwór "Watch This" zmienić w kompozycję instrumentalną po tym, jak Dave Grohl z Foo Fighters zrezygnował ze śpiewania na rzecz gry na perkusji. Ostatecznie Grohla wspomógł w tym utworze także kolega Slasha z Guns N'Roses i Velvet Revolver, basista Duff McKagan.

Niektórych zdziwiła obecność Fergie na albumie Slasha - a jeszcze bardziej udział Adama Levine'a z Maroon 5, skłaniającego się przecież w stronę popu. Gitarzysta twierdzi jednak, że dokonał absolutnie sensownych wyborów, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego wspólny występ z Fergie na hardrockowym evencie, zorganizowanym w 2007 roku na rzecz fundacji zespołu The Black Eyes Peas, Peapod.

- Kiedy zaczęła śpiewać utwór Led Zeppelin, skapitulowałem - wspomina Slash. - Takiego żeńskiego wokalu nie słyszałem od Bóg wie kiedy. Po tym występie zaprzyjaźniliśmy się, zaprosiłem ją kilka razy na jam session... Zawsze chciałem z nią pracować. A ponieważ odniosła wiele sukcesów na niwie muzyki pop, ludzie prawdopodobnie nie zdają sobie sprawy z tej strony jej muzycznej osobowości.

Gotowy do drogi

"Slash" jest już w sklepach, a Slash jest gotowy do drogi. Planowana trasa koncertowa ma trwać przez większą część tego roku. Gitarzystę wspierać będzie między innymi Myles Kennedy z Alter Bridge, którego można usłyszeć na albumie aż dwukrotnie. Na horyzoncie majaczy co prawda perspektywa reaktywacji Velvet Revolver, ale Slash zamierza teraz w pełni cieszyć się tym solowym doświadczeniem.

- Jestem naprawdę podekscytowany - mówi. - Nigdy nie byłem pewien, czy nagram tę płytę, a tymczasem okazało się, że było to o wiele łatwiejsze i o wiele bardziej komfortowe, niż się spodziewałem. Naprawdę się cieszę, że to zrobiłem.

Gary Graff, "New York Times"

Tłum. Katarzyna Kasińska

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas