Reklama

Nowe oblicze Stone Temple Pilots

- To nowy rozdział w historii naszego zespołu - mówi Robert DeLeo, basista Stone Temple Pilots. Ale nowe rozdziały mają to do siebie, że rodzą się w bólach. Tak też było i w tym przypadku.

"High Rise", nowy, zawierający 5 utworów minialbum grunge'owców z San Diego, to pierwsze wydawnictwo z nowym wokalistą formacji, Chesterem Benningtonem. W tle tej premiery rozgrywa się wyjątkowo burzliwy okres w dziejach tego kwartetu, który przecież pamięta lepsze czasy: 40 milionów sprzedanych płyt na koncie i wyjątkowe osiągnięcie w postaci ośmiokrotnej platyny dla debiutanckiego albumu "Core" z 1992 r.

W lutym bieżącego roku Robert DeLeo, jego brat Dean (gitara) i Eric Kretz (perkusja) poinformowali, że na dobre zakończyli współpracę z wokalistą Scottem Weilandem, współzałożycielem Stone Temple Pilots. Jego miejsce zajął Chester Bennington, frontman Linkin Park, a prywatnie wierny fan kalifornijskiego kwartetu. Zważywszy na prawa, jakimi rządzi się dzisiejszy przemysł muzyczny, taka roszada musiała skończyć się w sądzie: Weiland skierował przeciwko byłym kolegom pozew, a oni nie pozostali mu dłużni. Obie sprawy są jeszcze w toku - ale mimo całego tego zamieszania Robert DeLeo zapewnia, że nie żałuje podjętej decyzji.

- Było nam bardzo ciężko - przyznaje 47-letni muzyk. - Po ostatniej płycie nagranej ze Scottem dla mnie, Deana i Erica stało się jednak jasne, że to był nasz łabędzi śpiew. Wydaje mi się, że Scott też dał to wszystkim do zrozumienia. Staraliśmy się to jakoś łatać. Naprawdę. Pamiętaj, że przez ponad dwadzieścia lat tworzyliśmy jedną całość. Kiedy myślę o muzyce, którą wspólnie stworzyliśmy, czuję satysfakcję i dumę. Nadszedł już jednak czas, żeby Stone Temple Pilots wkroczyli w nowy etap. Życie toczy się dalej.

Reklama

Rzecz jasna, Weiland - który obecnie wykonuje utwory z repertuaru STP ze swoim nowym zespołem, The Wildabouts - zapatruje się na to inaczej. "Poczułem się zraniony" - mówił w jednym z wywiadów. "Chodzi o styl, w jakim zostało to rozegrane. Chłopcy popełnili błąd. Dziwi mnie, że zdecydowali się kontynuować działalność pod szyldem Stone Temple Pilots, do tego z nowym wokalistą, nie sprawdziwszy, jak to wszystko wygląda od strony prawnej. W efekcie występują pod nazwą, do której ja wciąż mam prawa".

Jednocześnie Weiland deklaruje, że nie ma żadnych pretensji do Chestera Benningtona. "Znam go od dawna. Podczas trasy Family Values w 2001 r. mieliśmy nawet okazję poznać się bliżej. Nie sądzę, że Chester zrobił to, co zrobił, żeby mi dokuczyć. Bracia DeLeo mają po prostu dar przekonywania...".

Prawda jest taka, że Bennington wydaje się być idealnym frontmanem dla STP. Pochodzący z Phoenix rockman był zaprzysięgłym fanem zespołu, jeszcze zanim dołączył do Linkin Park. Mike Shinoda wspomina wręcz, że tuż po tym, jak Chester zaczął występować z LP, on sam miał problem z wokalem nowego kolegi: "Śpiewał właściwie jak Scott Weiland. Rzekłbym, że aż za bardzo. Jako młody chłopak tyle się nasłuchał Stone Temple Pilots, że bezwiednie przejął jego sposób śpiewania, a przecież, jak wiemy, jego możliwości są ogromne. Nic dziwnego, że zareagował entuzjastycznie, kiedy pozostali członkowie STP w potrzebie zwrócili się właśnie do niego".

Z opinią Shinody zgadza się sam zainteresowany, który po raz pierwszy zaśpiewał ze Stone Temple Pilots w 2001 r., na płycie dokumentującej udział zespołu w dorocznej rockowej trasie Family Values (mowa o utworze "Wonderful").

- Nie miałem problemu z podjęciem decyzji - mówi 37-letni muzyk. - Odpowiadając twierdząco, nawet się nad tym nie zastanawiałem. Ta oferta brzmiała po prostu niesamowicie, to wszystko.

Przyznaje jednak, że okoliczności, w jakich Weiland rozstał się z zespołem, nieco osłabiły odczuwany przezeń entuzjazm. - Scott jest przecież jednym z najwybitniejszych wokalistów w historii rocka. Bardzo go szanuję i nie chciałbym zrobić niczego, co mogłoby być odebrane inaczej. Nie zmienia to jednak faktu, że jestem wielkim fanem twórczości Stone Temple Pilots i chcę, żeby publiczność nadal mogła z nią obcować. Dlatego tak ważne było dla nas jak najszybsze wydanie premierowego materiału, żeby pokazać ludziom, w jakim kierunku zmierzamy - a zaraz potem nowa trasa. Chodziło o to, by przemówiła sama muzyka; by odbiorcy mogli wyrobić sobie zdanie o nas na podstawie koncertów.

Robert DeLeo wyznaje, że wszelkie wątpliwości co do nowego oblicza STP rozwiały się podczas pierwszej sesji z udziałem Benningtona, zorganizowanej w piwnicy domu basisty. Pod względem muzycznym było to niezwykle płodne spotkanie - to wtedy właśnie powstały utwory, które znalazły się na "High Rise". I nie tylko one.

- Każdy z nas miał tyle pomysłów! Okazało się, że niesamowicie inspirujemy się wzajemnie - opowiada. - W sumie to szkoda, że nie powstał z tego pełnoprawny album, ale z drugiej strony nie chcieliśmy niczego przyspieszać. Rozsądnie zagospodarowaliśmy ten czas.

DeLeo zdradza, że inspiracją dla napisania "Out of Time", pierwszego singla z nowej EP-ki, stała się stylowa gitara basowa, którą wcześniej podarował mu znajomy. - Ten utwór tam po prostu siedział - śmieje się. Bennington z kolei zaprezentował podczas sesji skomponowany przez siebie "Cry Cry". Kolejna kompozycja, "Black Heart", to efekt wspólnych poszukiwań całej czwórki w studio.

- Zależało nam na tym, by jak najszybciej coś wydać, tak, by fani mieli się nad czym zastanawiać - wyjaśnia Bennington. - To była jedna z tych sesji, kiedy kreatywność sięga zenitu. Okazało się, że świetnie się dogadujemy. Wszyscy mamy poczucie, że oto zaczyna się coś nowego i świeżego. Dla moich kolegów wiele z tego, co robiliśmy na sesji, było kompletnie nowym spojrzeniem na proces twórczy.

- Wiem, że fani będą domagać się od nas pełnego albumu. My też bardzo chcemy go wydać. Cały czas pracujemy nad nowym materiałem. Daję głowę, że Dean co kilka dni ma gotowy nowy kawałek; Robert pewnie zresztą też. Plan jest taki, żeby tworzyć i rejestrować efekty naszych poszukiwań w każdej wolnej chwili.

Tych ostatnich zespół nie ma jednak do dyspozycji zbyt wiele, zważywszy na fakt, że Chester Bennington wciąż przecież pozostaje członkiem Linkin Park. Właśnie ukazała się nowa płyta tej formacji, zatytułowana "Recharged" - i wypełniona w całości nowymi interpretacjami wcześniejszych kompozycji LP. "Linkini" pracują także nad szóstym albumem studyjnym, którego premierę zaplanowano na 2014 r. Czy powtórzy on sukces czterech wcześniejszych wydawnictw Linkin Park, które debiutowały na pierwszym miejscu zestawienia Billboard 200? Czas pokaże.

- Na pierwszym miejscu zawsze będę stawiał Linkin Park - bez ogródek przyznaje Bennington. - Nie chcę, aby jakikolwiek aspekt mojej działalności w Stone Temple Pilots zmienił ten stan rzeczy.

Rockman śpi spokojnie, przekonany, że wszystko się jakoś ułoży. - Wszyscy bardzo się lubimy i szanujemy. W Linkin Park podeszliśmy do tego jak wspólnicy, z których jeden postanowił ubić świetny interes z zewnętrznym partnerem. Wiemy, jak to będzie musiało teraz wyglądać, i nie mamy z tym najmniejszych problemów.

Także DeLeo zapewnia, że on i jego koledzy w pełni zdają sobie sprawę ze zobowiązań Benningtona i są skłonni rozwiązywać wszelkie "problemy techniczne" na bieżąco.

- To oczywiste, że najbliższy jego sercu jest Linkin Park - mówi basista. - Za to, kiedy jest zajęty ich wspólnymi sprawami, Dean, Eric i ja możemy spokojnie pracować nad aranżami. A czas, który spędzamy wspólnie z Chesterem, wykorzystujemy w stu procentach.

- Chester ujął nas przede wszystkim szacunkiem dla naszego dorobku. Dał nam do zrozumienia, że nie chce odcinać się od przeszłości Stone Temple Pilots, ale też pragnie dopisać do tej historii kolejne muzyczne rozdziały - dodaje DeLeo. - To chyba wyjaśnia, dlaczego tak bardzo zależało nam na tym, by mieć takiego człowieka na pokładzie.

© 2013 Gary Graff

Tłum. Katarzyna Kasińska

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Stone Temple Pilots | Linkin Park
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy