Reklama

Nigdy nie pokazuje głowy. Co Gregory Porter skrywa pod czapką?

Gregory Porter to jeden z najwybitniejszych amerykańskich wokalistów. Wielokrotnie nagradzany muzyk dał się zapamiętać nie tylko wyjątkowym głosem, ale także scenicznym wizerunkiem. Konkretnie nakryciem głowy - czarną czapką, nazywaną "czapką łowców jeleni". W wywiadzie zdradził, dlaczego nigdy nie wychodzi bez niej na scenę.

Gregory Porter to jeden z najwybitniejszych amerykańskich wokalistów. Wielokrotnie nagradzany muzyk dał się zapamiętać nie tylko wyjątkowym głosem, ale także scenicznym wizerunkiem. Konkretnie nakryciem głowy - czarną czapką, nazywaną "czapką łowców jeleni". W wywiadzie zdradził, dlaczego nigdy nie wychodzi bez niej na scenę.
Gregory Porter nigdy nie ściąga czapki. Kryje się za tym tajemnica z dzieciństwa /Edu Hawkins/Redferns /Getty Images

Gregory Porter (posłuchaj!) to nagradzany wokalista jazzowy, który zasłynął debiutanckim albumem "Water" w 2010 roku. Później wydał jeszcze sześć płyt, z czego dwie - "Liquid Spirit" oraz "Take Me To The Alley" - zostały nagrodzone Grammy. 

Zaledwie kilka dni temu ukazał się jego siódmy, świąteczny krążek - "Christmas Album".

Na scenie zawsze pojawia się w tzw. deerstalker - czapce, przypominającej nakrycie głowy Sherlocka Holmesa. Zakrywa jednak przy tym swoje uszy i podbródek. W rozmowie z Jazzweekly.com w 2012 roku wyznał, że początkowo chciał zakryć blizny. "Miałem kilka operacji na skórze, więc wyglądałem tak przez jakiś czas i będę wyglądał jeszcze chwilę" - tłumaczył. 

Reklama

Nie rozstaje się z czapką. Co Gregory Porter pod nią skrywa?

Ślady, których wokalista nie chce pokazywać, miały pojawić się na jego ciele, gdy miał "siedem czy osiem lat". Nie chciał jednak dokładniej wytłumaczyć, jak do tego doszło. "Pewnego dnia zobaczyłem [taki kapelusz] i uznałem: 'Założę go, podoba mi się'. To było jeszcze przed muzyczną karierą" - mówił dla "The Daily Telegraph" w 2016 roku. 

Kiedy jednak jest pytany o słynną czapkę, nieco się denerwuje i nalega, by mniej wiązać go z kapeluszem, a "bardziej sercem i brzmieniem".

Jak widać, ostatecznie nie zrezygnował z elementu, przez który stał się rozpoznawalny na całym świecie. Swój wyjątkowy kapelusz nazywa "kocem bezpieczeństwa", dzięki któremu czuje się pewniej na scenie. Dziennikarze i fani są wciąż ciekawscy i próbują dowiedzieć się, czy grube nakrycie głowy nie przeszkadza mu w żaden sposób podczas występów. Porter zapewnia, że "czapka nigdy się nie nagrzewa, nie swędzi i nie jest niewygodna". 

W kolekcji ma kilka takich samych kapeluszy. Model, który wybiera to Summer Spitfire popularnej marki Kangol.

Wśród archiwalnych zdjęć artysty ciężko znaleźć takie, na których pozuje bez kapelusza. Przed laty pochwalił się fotografią u boku Rosy Parks, legendarnej działaczki praw człowieka, dla której zdjął czapkę.

Dziennikowi "The Independent" zdradził, że dzięki nakryciu głowy parokrotnie udało mu się szybciej poruszać po brytyjskich lotniskach. "Rozpoznają mnie po nim" - tłumaczył. "W Wielkiej Brytanii znają mnie dość dobrze, ale nie dają mi darmowej przepustki, jestem w pełni sprawdzany" - dodaje wokalista. 

Choć jak przyznaje, kilka razy pracownicy poprosili go, by im zaśpiewał tylko po to, by upewnić się, że mają do czynienia z prawdziwym Gregorym Porterem.

Czytaj też:

Wdowa po Ciechowskim kontra jego córka. Sprawa trafiła do sądu

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy