Nie bał się śmierci. Jak wyglądały ostatnie chwile Lou Reeda?

Dla wielu pozostanie jednym z najwybitniejszych awangardzistów w historii i byłym liderem grupy The Velvet Underground. Szersza publiczność pokochała wymruczane przeboje "Walk on the Wild Side" i "Perfect Day". Z kolei fani cięższego grania zapamiętali go z dziwacznej płyty "Lulu" nagranej z Metalliką. Kim był Lou Reed?

Lou Reed w 1972 r.
Lou Reed w 1972 r.Michael PutlandGetty Images

W połowie lat 60., Lou Reed razem z Johnem Cale'em założyli zespół The Velvet Undeground, jedną z najbardziej znaczących i wpływowych grup w historii muzyki rockowej. Nowojorska formacja wywodziła się z kręgów tamtejszej awangardy. Początkowo działała pod nazwą The Primitives, później The Warlocks i The Falling Spikes. Ostateczną nazwę zespół zawdzięcza erotycznej powieści.

W początkach swojej działalności The Velvet Underground współpracował z Andym Warholem, który zaprojektował okładkę do pierwszej płyty grupy (słynny banan). To na prośbę Warhola do zespołu dołączyła wokalistka Nico. Kontrowersyjne treści sprawiły, że album "The Velvet Underground & Nico" (1967) kompletnie przepadł - szybko został wycofany ze sklepów. Dopiero z czasem debiut został doceniony przez krytykę. Po latach magazyn "Time" uznał, że to jeden z najlepszych albumów wszech czasów.

Wkrótce odszedł John Cale, który zaczął karierę solową i pracę jako producent. Latem 1970 r. The Velvet Underground opuścił też Lou Reed, co w zasadzie przesądziło o dalszych losach zespołu.

Jednym z najważniejszych momentów w życiu Reeda było spotkanie z Davidem Bowiem w jednym z klubów w Nowym Jorku. To właśnie Bowie wyprodukował drugi solowy album Reeda - "Transformer" (1972). Na płycie zagrał też współpracownik Bowiego - gitarzysta Mick Ronson. Wydawnictwo osiągnęło największy komercyjny sukces w dorobku nowojorczyka. To z tego albumu pochodzą przeboje "Walk on the Wild Side" (opowiadający o transwestytach z Nowego Jorku), "Perfect Day" i "Satellite of Love". Uznanie krytyki zdobyła też kolejna płyta - "Berlin" (1973), jednak w kolejnych latach muzyk i poeta pogrążał się w oparach nałogu (pierwsze eksperymenty z nielegalnymi używkami rozpoczął jako 16-latek).

Po latach - w 1996 r. - grupa The Velvet Underground doczekała się uznania, została wprowadzona do Rock and Roll Hall of Fame. Wówczas od czterech lat Reed był już w związku z Laurie Anderson, eksperymentalną artystką, wokalistką, reżyserką, pisarką, rzeźbiarką i performerką. Para wzięła ślub w kwietniu 2008 r. podczas prywatnej ceremonii.

W 2011 r. ukazał się ostatni album sygnowany przez Lou Reeda - mowa o "Lulu" nagranym z grupą Metallica. Płyta powstała w oparciu o dwie sztuki teatralne niemieckiego dramaturga Franka Wedekinda: "Przebudzenie wiosny" i "Puszka Pandory", których bohaterką jest upadła tancerka Lulu.

Album nie przypadł do gustu fanom legendy metalu, którzy do dziś wypominają to wydawnictwo swoim ulubieńcom. Podobnego zdania byli też krytycy (1/10 od Pitchforka, 2/5 od "The Guardian", "zamiast słuchać 'Lulu', lepiej spędzić ten czas oglądając jak rośnie trawa" - pisał recenzent The Quietus).

W ostatnich latach swojego życia muzyk zmagał się z poważnymi problemami zdrowotnymi. Chorował na cukrzycę i zapalenie wątroby. Po diagnozie nowotworowej w maju 2013 r. przeszedł operację przeszczepu wątroby. "To była bardzo poważna sprawa. On umierał. Przeszczepu nie robi się ot tak dla zabawy" - mówiła Laurie Anderson na łamach "Times".

"Jestem dowodem triumfu współczesnej medycyny, fizyki i chemii. Jestem silniejszy i mocniejszy, niż kiedykolwiek wcześniej" - komentował wtedy artysta, podkreślając również rolę medytacji i zdrowego trybu życia.

Okazało się, że przeszczep uratował mu życie na niespełna pół roku. Lou Reed zmarł 27 października 2013 r. w swoim domu w wieku 71 lat.

"Nigdy nie widziałam wyrazu twarzy równie cudownego jak u Lou w momencie, kiedy zmarł. Jego oczy były szeroko otwarte. W ramionach trzymałam osobę, którą kochałam najbardziej i do której mówiłam, kiedy umierała. W końcu jego serce się zatrzymało. Nie bał się" - opowiadała Laurie Anderson w magazynie "Rolling Stone".

"Miałam zaszczyt być z nim do końca świata. Życie - piękne, bolesne, olśniewające - takie właśnie jest. A śmierć? Wierzę, że jej celem jest uwolnienie miłości" - mówiła wdowa.

"Świat stracił świetnego kompozytora i poetę... Ja straciłem kolegę ze szkoły" - tak muzyka pożegnał John Cale.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas