"Lulu" to arcydzieło, tylko nikt tego nie zauważył?

Słowa wdowy po Lou Reedzie na nowo wznieciły dyskusję na temat zrównanego z ziemią albumu "Lulu", nagranego wespół z Metallicą.

James Hetfield i Lou Reed
James Hetfield i Lou ReedStephen LovekinGetty Images

W sobotę, 18 kwietnia, Lou Reed został pośmiertnie przyjęty w poczet Rockandrollowego Salonu Sławy w Cleveland. Laudację na cześć zmarłego w 2013 roku artysty wygłosiła wdowa Laurie Anderson. Jej słowa wywołały niemałe poruszenie.

"Jednym z ostatnich projektów Lou był album z Metallicą. Obcowanie z tą płytą jest wyzwaniem. Miałam z tym problem. Po śmierci Lou David Bowie powiedział mi: 'Posłuchaj, to jest najwybitniejszy album Lou. To jest arcydzieło. Tylko poczekaj, a będzie jak z 'Berlinem' (album Lou Reeda z 1973 roku - przyp. red.). Trochę czasu upłynie, zanim wszyscy to zrozumieją'" - zrelacjonowała opinię Davida Bowiego Laurie Anderson.

"Czytałam teksty tych utworów. Są pełne żaru. Zostały napisane przez człowieka, który rozumiał strach, wściekłość, jad, terror, zemstę i miłość. Ten album jest jak wzburzone morze" - powiedziała wdowa po Lou Reedzie.

"Co takiego słyszy David Bowie, że umknęło to naszej uwadze?" - zastanawia się dziennikarz "NME".

Album "Lulu" ukazał się w 2011 roku jako wspólne dzieło rockowego awangardzisty i legendy muzyki metalowej. Jednak zarówno fani Metalliki, jak i sympatycy Lou Reeda wyrażali nie tylko rozczarowanie, ale czasem wręcz i obrzydzenie tym dziełem. Nic więc dziwnego, że album sprzedał się słabo - dotarł zaledwie na 36. miejsce listy "Billboardu". Co bardziej niezrównoważeni odbiorcy z okolic ciężkiego grania grozili nawet Reedowi śmiercią. Ci nieco łaskawsi określi album jako absurdalny, niepotrzebny i głupi. Wytykano kompletny brak chemii między Reedem a Metallicą. "Brzmi to jak mój dziadek mówiący do babci, podczas gdy ja słucham Metalliki w innym pokoju" - szydził jeden z nieusatysfakcjonowanych słuchaczy.

Krytycy, poza nielicznymi wyjątkami, nie zostawili na płycie suchej nitki. Pitchfork wlepił jej notę 1/10, magazyn "Q" 2/5, "Entertainment Weekly" pożałowania godną ocenę D. Na "Lulu" wylano kubeł pomyj, nazywając album pretensjonalnym i "co najmniej uciążliwym" - to najłagodniejsza z obelg.

"Lulu" to półtorej godziny utworów wulgarnych, trudnych w odbiorze, nieprzyjemnych. Płyta powstała w oparciu o XIX-wieczne sztuki niemieckiego dramaturga Franka Wedekinda: "Przebudzenie wiosny" i "Puszka Pandory". Bohaterką tej drugiej sztuki jest pozbawiona uczuć, upadła tancerka Lulu. Swoim chrypliwym głosem Lou Reed wcielił się właśnie w postać Lulu, która zaczyna jako striptizerka, później pnie się po drabinie społecznej, by skończyć jako prostytutka. Dramaty te były szokujące jak na ówczesne czasy - poruszały tematykę przemocy, ludzkiej seksualności i moralności w sposób bezprecedensowo ostry i bezpośredni.

"Płyta 'Lulu' nie jest ładna ani miła, jest wyzywająca, prowokująca, artystycznie intrygująca i trudna do wymazania z pamięci" - próbuje rozgryźć pochwałę ze strony Davida Bowiego krytyk z "NME".

Trzeba w tym miejscu oddać Metallice, że wspólnego dzieła z Lou Reedem broniła wytrwale, w czym prym wiedli wokalista James Hetfield i perkusista Lars Ulrich.

"Rozumiem strach ludzi, którzy wypisują krytyczne uwagi z domu swojej matki, gdzie nadal mieszkają" - kpił frontman Metalliki, przekonując, że eksperyment się udał.

Do krytyki nie omieszkał odnieść się również sam Lou Reed, który, jak głosiła legenda, zakładał na scenie ciemne okulary, gdyż nie mógł znieść widoku publiczności.

"Ja i tak nie mam żadnych fanów. W 1975 roku wszyscy odeszli. Kogo to obchodzi? Jestem tu dla zabawy" - wzruszał ramionami Lou Reed, dodając nie bez złośliwości, że album przeznaczony jest dla ludzi oczytanych.

Na uwagę, że część odbiorców uważa jego współpracę z Metallicą za "dziwną", odparł: "Dziwna to byłaby moja współpraca z Cher".

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas