Katarzyna Nosowska pozbywa się nagród
Choć jej ulubionym miejscem w domu jest kanapa, od niedawna pokój syna zaaranżowała na swoją przestrzeń. Katarzyna Nosowska, bo o niej mowa, nie trzyma tam jednak swoich nagród muzycznych - mimo że w swoim dorobku ma ich wiele, w domu ostała się tylko jedna...
W swojej debiutanckiej książce "A ja żem jej powiedziała..." zdradza pani, że pisanie jest tym, co panią najbardziej definiuje i że tworzy pani w skupieniu. Które miejsce w pani domu jest tym, gdzie najlepiej przelewa się pani myśli na papier?
Katarzyna Nosowska: Mam dwa takie miejsca. Jako że stosunkowo od niedawna posiadam tzw. własny pokój, o którym wspominała Virginia Woolf, że każda kobieta zasługuje na to, żeby mieć własny pokój, a przynajmniej własny kawałek jakiejś przestrzeni, taki zarezerwowany tylko dla niej... Przez wiele lat jakoś tak organizowałam życie w tych różnych mieszkaniach, że bardzo dbałam o przestrzeń wszystkich domowników, poza sobą. Teraz - kiedy mój syn opuścił domowe pielesze i mieszka "na swoim" - pokój się zwolnił, więc natychmiast postanowiłam skwapliwie wykorzystać ten moment i przygotowałam sobie tę przestrzeń dla siebie. Tam jest dokładnie tak, jak lubię, czyli mnóstwo bibelotów, małych i większych przedmiocików, lamp, tam trzymam swoje ulubione książki, takie tajne, których raczej nie pokazuję gościom, bo to są poradniki (śmiech). Ogólnie tam panuje nadmiar, ale ja właśnie tego potrzebuję. Mam tam też biureczko i tam piszę.
Generalnie tam jest wszystko to, co uważam, że powoduje mój dobry nastrój, a tych rzeczy jest naprawdę dużo, bo są i jakieś obrazki, nawet pamiątki od fanów. Też sporo czasu spędzam w internecie i tam szukam dużo różnych bibelotów. Także to jest spora graciarnia, ale ona jest przemyślana - to nie jest tak, że tam wszystko może znaleźć swoje miejsce. Taki artystyczny nieład.
A to drugie miejsce?
- To jest kanapa w tzw. stołowym. Uwielbiam ją i jestem już do niej przyzwyczajona. Ona jest ogromna, przepastna, wyglądam na niej na osobę drobną, a to też jest ważne (śmiech). Lubię sobie usiąść na tej kanapie. Na stoliku, który jest do niej dostawiony, stawiam laptopa, i to też jest moje miejsce pracy.
Jakby opisała pani swoje mieszkanie?
- Po latach miłości do stylu skandynawskiego, kiedy miałam dużo bieli, wszystko wyglądało tak ascetycznie i naturalnie, kompletnie oszalałam i stwierdziłam, że wszystko zmieniam, że teraz potrzebuję kolorów. Jestem w takim momencie swojego życia, że potrzebuję, żeby w tej przestrzeni moja energia, która nagle znacznie się zwiększyła, żeby ona była jakaś taka kompatybilna z tym, co jest wokół mnie, czyli teraz jest bardzo kolorowo.
Wspomniała pani o pamiątkach, a ma pani też na swoim koncie mnóstwo nagród. Czy mają one jakieś specjalne miejsce w pani domu?
- No właśnie nie... Wiem, że za granicą, jak pokazuje się domy artystów, ale też czasami, kiedy można wejść do przestrzeni prywatnej naszych polskich artystów, to oni mają całe ściany albo specjalne platformy, na których ustawiają swoje "trofea". Natomiast ja nie mam czegoś takiego. Zresztą w tej chwili w domu mam tylko jedną nagrodę.
A co się stało z resztą?
- Nie mam ich... Zawsze, kiedy przychodzi sytuacja, w której potrzebny jest jakiś dar, przedmiot na jakąś aukcję charytatywną dla kogoś, kiedy wiem, że może on przynieść coś dobrego, to to oddaję. Nie jestem typem, który wiesza swoje zdjęcia na ścianie i obnosi się ze swoimi nagrodami - to by było dla mnie zawstydzające, gdybym tak sobie dom obwiesiła. A jeżeli komuś to może sprawić przyjemność, a jest to jednak cenna rzecz, bo takie np. Fryderyki są wyjątkowe i wszystkie z wyjątkiem jednego, który ma moja mama - bo o mamę trzeba w tej materii zadbać, mamy lubią zbierać - cała reszta jest gdzieś w Polsce u ludzi, którzy wymienili je na najczęściej pieniądze, które mogły pomóc komuś w zmaganiu się z chorobą czy w podobnych sytuacjach.
Z Katarzyną Nosowską rozmawiała Paulina Persa.