Ewa Demarczyk nie żyje. Była nazywana Czarnym Aniołem polskiej piosenki
W wieku 79 lat w swoim mieszkaniu zmarła Ewa Demarczyk, jedna z najbardziej wyrazistych legend rodzimej muzyki rozrywkowej. Rozbłysła i zniknęła, ale nigdy nie dała się zapomnieć.
"Odeszła Największa. Żegnaj Ewo" - taki krótki post pojawił się na facebookowym profilu Piwnicy Pod Baranami.
Kilkanaście minut wcześniej informację o śmierci Ewy Demarczyk przekazał krakowski dziennikarz i krytyk Wacław Krupiński.
"Zmarła wczoraj w swoim mieszkaniu. 16 stycznia skończyłaby 80 lat. Kilku pokoleniom prezentowała to, co w piosence najszlachetniejsze, najbardziej wartościowe. Nie zostawiła po sobie zbyt wielu nagrań, ale - same perły. One będą z nami przypominając o fenomenie Ewy Demarczyk. O jej spotkaniu z Zygmuntem Koniecznym, z Andrzejem Zaryckim" - napisał.
W dobie peerelowskiej emocjonalnej znieczulicy Ewa Demarczyk pokazała, że można czuć i to naprawdę intensywnie... Użyczyła swojego głosu, aby raz jeszcze mogli przemówić nim poeci, których czytujemy rzadko albo wcale.
Wykonywała utwory między innymi Mirona Białoszewskiego (fenomenalna interpretacja "Karuzeli z madonnami", sprawdź!), Juliana Tuwima, Bolesława Leśmiana, Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej oraz wybitnych twórców zagranicznych: Mandelsztama, Cwietajewej, Rilkego i wielu innych... Te wielkie nazwiska złożyły się na repertuar właściwie dosyć skromny. Na oficjalnej stronie artystki spis wykonywanych przez nią utworów obejmuje zaledwie 51 pozycji.
Na początku lat 60. młodziutka Demarczyk nie do końca wie, w którą pójść stronę... Po ukończeniu szkoły muzycznej w klasie fortepianu próbuje związać swą przyszłość z muzyką, próbuje też zdawać na architekturę, w końcu wybiera studia aktorskie na krakowskiej PWST. Nie szuka wielkiej sławy, po prostu oddaje się swojej pasji. To, że w niedługim czasie staje się popularna, jest niemal nieuchronne. Zaczyna się od studenckiej sceny powstałego przy Akademii Medycznej kabaretu "Cyrulik".
Ewa Demarczyk (1941-2020)
W wieku 79 lat zmarła Ewa Demarczyk, jedna z najbardziej wyrazistych legend rodzimej muzyki rozrywkowej. W latach 1962-1972 była związana z kabaretem Piwnica pod Baranami. Po 2000 r. całkowicie wycofała się z życia publicznego.
Gdy po Krakowie roznosi się plotka o niezwykle utalentowanej śpiewaczce, na występ przychodzą także Piotr Skrzynecki i Zygmunt Konieczny. Niemal od razu zabierają młodą zdolną do Piwnicy pod Baranami. Potem kariera rozpędza się, niczym tytułowa "Karuzela z madonnami", od której wszystko się zaczęło. Jest Opole i Sopot, wielki entuzjazm publiczności.
Zaczyna się jazda po festiwalach. Ewę Demarczyk goszczą najsłynniejsze sceny w Europie, między innymi paryska Olympia (odmawia pierwszemu zaproszeniu wystąpienia tamże, w obawie, aby nie zawalić studiów). Wkrótce recitale Demarczyk podziwiane są niemal na całym świecie, m.in. we Francji, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Brazylii, Szwecji, Jugosławii, Kanadzie, Brazylii, Meksyku, Berlinie Zachodnim, Australii, na Kubie, w Izraelu, Związku Radzieckim, USA i Japonii. W między czasie wydaje płyty i zdobywa kolejne nagrody, gości na okładkach pism. W wywiadach nie mówi o prywatnym życiu.
Występowała zawsze czarnej sukni i egipskim makijażu w stylu Kleopatry. Wystarczyło jej tylko podkreślone oko, którym zresztą podczas występów prawie nie mrugała. Patrzyła przenikliwie, zawsze przed siebie. Pomiędzy sobą a publicznością wytwarzała niezwykłe, magnetyczne napięcie. Na jej występach ludzie przeżywali, tak rzadkie wówczas, autentyczne emocje. W dobie big beatu prezentowała wykonania surowe, pełne powagi i dostojeństwa.
Nie starała wpisać się w żadne nowe mody, trudno też powiedzieć, jakoby miała się na kim wzorować. Siłą głosu i prostotą czarnej sukni przypominała Edith Piaf (sprawdź!). Na występach nie potrzebowała dodatkowych ozdobników, nie zakładała biżuterii. Wielu mówiło, że sama była brylantem.
Jak na anioła, charakter miała ponoć raczej trudny. Była perfekcjonistką i profesjonalistką, jej sceniczny artyzm nie uznawał półśrodków i kompromisów. Jak przystało na artystkę, miała też swoje zachcianki i wymagania.
Wydawała dyspozycje co do wyglądu sceny i oświetlenia, w jakim miała występować. Na scenie obowiązkowo czarna podłoga i dwa nastrojone, czarne fortepiany. Poza tym surowa przestrzeń, bez żadnych ozdobników. W trasę woziła więc ze sobą czarne sukno, którym w razie potrzeby przysłaniano scenę. Światło najpierw miękkie i łagodne, stopniowo miało się zaostrzać. Jeśli wymogi nie były spełnione, Demarczyk stanowczo i kategorycznie odmawiała występu. Jej "nie" oznaczało zawsze "nie", nie miała w zwyczaju pójścia na ustępstwa.
Bywało więc, że koncert opóźniał się dwie godziny, nim dostrojono albo pożyczono skądś brakujący fortepian. Dla publiczności miała zawsze wielkie serce. Gdy na koncercie milicja chciała wypraszać wpychający się tłum, (salę na 350 miejsc zapełniło wówczas przeszło 3 tysiące osób), Ewa wyszła na scenę i poprosiła, aby tego nie robić. Milicja czuwała, ale nie interweniowała. Nie było takiej potrzeby.
Na jej koncerty bilety wyprzedawały się, zanim oficjalnie ogłoszono miejsce i godzinę występu. Na tzw. rynku wtórnym bywało, że ludzie kupowali wejściówki nawet po cenie dziesięciokrotnie wyższej niż oficjalna.
Mimo iż kochały ją tłumy, tylko nieliczni znali ją bliżej, a dostępu do jej prywatności nie miał prawie nikt. Z punktu widzenia współczesnych praw, jakimi rządzi się show-biznes, Ewa Demarczyk pewnie nie miałaby szans na karierę. Lecz na szczęście odniosła sukces w czasach, w których oceniono jej talent, a nie fakty z życia osobistego. W wywiadach starała się całą optykę rozmowy skierować na muzykę i działalność artystyczną. Bez zbędnego wynurzania prywatności. Pozostała tajemnicza aż po chwilę obecną.
Z życia artystycznego usunęła się w cień, od około połowy lat 90. XX wieku nie można już usłyszeć jej na żywo. Pojawiła się i zniknęła z wielkim smakiem i klasą, którą zawsze epatowała. Kilkadziesiąt utworów, jakie po sobie pozostawiła, po dziś dzień czynią wielkie poruszenie u tych, którzy słyszą je po raz pierwszy, jeszcze większe być może u tych, którzy słuchali ich przed laty.