Reklama

Był ulubieńcem Beatlesów, zmarł mając 52 lata. Nienawidził swojego największego przeboju

Choć Harry Nilsson był w latach 60. i 70. znakomitym kompozytorem, wokalistą i instrumentalistą, największy sukces przyniósł mu utwór, którego sam nie napisał. Nic więc dziwnego, że muzyk nie znosił swojego hitu. Po jego sukcesie muzyk powoli staczał się na dno, a większość swoich problemów ukrywał przed światem.

Choć Harry Nilsson był w latach 60. i 70. znakomitym kompozytorem, wokalistą i instrumentalistą, największy sukces przyniósł mu utwór, którego sam nie napisał. Nic więc dziwnego, że muzyk nie znosił swojego hitu. Po jego sukcesie muzyk powoli staczał się na dno, a większość swoich problemów ukrywał przed światem.
Harry Nilsson miał zadatki na wielką gwiazdą, pisał chwytliwe utwory. Jednak nie poradził sobie z popularnością /Matt Green /Getty Images

W 1968 roku, gdy John Lennon i Paul McCartney ogłosili powstanie firmy Apple Corps, dziennikarz na konferencji prasowej zapytał muzyków The Beatles o ich ulubionego amerykańskiego artystę. Obaj bez zastanowienia odpowiedzieli jednym nazwiskiem - Nilsson.

Kim był Harry Nilsson? Amerykańskim kompozytorem, wokalistą, producentem i instrumentalistą, która na koncie ma kilka przebojów z lat 60. i 70., jednak jego postać nigdy nie zdobyła tak ogromnego medialnego rozgłosu, jak można było się spodziewać.

Reklama

Początkowo pochodzący z Brooklynu Harry nie miał w planach zajmowania się muzyką. W "Far Out" możemy przeczytać, że po przeprowadzce do Los Angeles, gdzie próbował odciąć się od biedy, zajmował się programowaniem komputerowym w banku. Dopiero później zainteresował się komponowaniem. I robił to z sukcesami.

W tamtym czasie Nilsson współpracował m.in. z The Monkees i Randym Newmanem. Szczyt jego popularności przypadł na lata 60. (to wtedy zakochali się w nim Beatlesi) oraz 70. Jego największym sukcesem komercyjnym okazała się płyta z 1971 roku pt. "Nilsson Schmillson", gdzie znalazły się takie piosenki jak "Gotta Get Up", "Coconut" i "Jump Into The Fire", a przede wszystkim największy przebój Nilssona "Without You".

Przebój, którego nie napisał. Stał się przekleństwem Harry’go Nilssona

Oczywiście Nilsson nie jest autorem "Without You", którą później śpiewała też Mariah Carey. Twórca razem z producentem Richardem Perrym pracowali na materiale stworzonym przez muzyków Badfinger - Petera Hama i Toma Evansa. I jak przyznaje Perry, Nilsson do pomysłu nagrania numeru podszedł wyjątkowo lekceważąco.

"Musiałem go zmusić, aby wziął udział w sekcji rytmicznej. Nawet, gdy ostatecznie nagraliśmy całość, mówił do wszystkich muzyków, że piosenka jest okropna" - przytacza wypowiedź artysty Dale Maplethorpe z magazynu "Far Out". Niechęć do utworu, który przecież sam Nilsson wybrał wcześniej po tym, jak usłyszał go przypadkowo na jednej z imprez, pojawiła się po tym, jak Perry zdecydował, że "Without You" powinna być balladą.

Ostatecznie producent muzyka miał rację, bo "Without You" okazał się wielkim sukcesem komercyjnym i dał sporą rozpoznawalność Nilssonowi. Ten jednak średnio radził sobie ze sławą, która nieco go zaskoczyła.

"Evening Standard" pisało o nim, że to muzyk, którego zawsze słychać, ale nigdy nie widać. Nilsson mimo przyzwoitej popularności nigdy nie ruszył w żadną trasę koncertową, a jego jedyny występ na żywo - z jedną piosenką "Without You" - odbył się u boku Ringo Starra w Las Vegas, pół roku przed niespodziewaną śmiercią.  Jego występy telewizyjne były również rzadkością.

Problematyczny sukces. Ukrywał problemy przed całym światem

Niechęć do występów i show-biznesu nie były jednymi problemami kompozytora. W jego życiu pojawił się alkohol oraz używki. Jak przyznawała jego ówczesna żona, Diane: "Im bardziej stawał się popularny, tym więcej pił". Niedługo później kobieta wzięła rozwód z muzykiem, który miał coraz większe problemy.

Lata 70. to lata wielkich imprez Nilssona urządzanych podczas kolejnych sesji nagraniowych swoich płyt (łącznie wydał ich 15, ostatni wydany za jego życia ukazał się w 1980 roku), gdyż chciał, aby każdy czuł się na nich dobrze.

Sam swoje uzależnienie od alkoholu i narkotyków trzymał w tajemnicy. Nawet przed Johnem Lennonem, z którym spotkał się przy okazji nagrywania płyty "Pussy Cat". Słynny Beatles zgodził się być producentem, ale same nagrania trzeba było przerwać z powodu krwawiących strun głosowych Nilssona.

Lennon, wielki orędownik talentu kolegi, załatwił mu kontrakt w wytwórni RCA i obiecywał przedstawicielom korporacji, że Nilsson wróci na dobrą drogę i znów będzie nagrywał przeboje. Tak się jednak nie stało. Po dwóch średnio przyjętych albumach umowę rozwiązano, a sam muzyk, będący w coraz gorszym stanie fizyczny oraz psychicznym, na początku lat 80. ogłosił, ze przechodzi na emeryturę.  Od tamtego czasu brał udział jedynie w pojedynczych projektach,  a część z nich nigdy nie została dokończona.

Długi i ostatnia płyta nagrana przed śmiercią

Na początku lat 90. okazało się, że Nilsson jest bankrutem, a wszystko z powodu defraudacji, której dokonała jego asystentka Cindy Sims. Kobieta ukradła wszystkie pieniądze zarobione przez muzyka w trakcie aktywnej kariery. Artysta, zmagający się wciąż z problemami zdrowotnymi, został z 300 dolarami w banku i masą długów. Winowajczyni całego przekrętu została skazana na dwa lata więzienia, jednak sąd nie nakazał jej zwrotu majątku.

W 1993 roku Harry, żyjący od urodzenia z wadą serca, które w dodatku osłabił wieloletnim hulaszczym trybem życia, doznał zawału. Mając świadomość, że jego życie wkrótce może dobiec końca, muzyk zaczął pracować nad ostatnim albumem. Ten nie zdążył jednak ukazać się za jego życia.

Nilsson zmarł 15 stycznia 1994 roku w swoim domu w Kalifornii. Ostatnie partie wokalne na płytę dograł na kilka godzin przed śmiercią. Wspomniany album  - "Losts And Found" - światło dzienne ujrzał dopiero w 2019 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: john lennon | Paul McCartney | beatles
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy