Stracił bliskich w tragicznych okolicznościach, był na dnie. Nie dożył triumfalnego powrotu

Roy Orbison nie krył zdziwienia po wieczornym seansie filmowym, kiedy odkrył, że w obejrzanym właśnie filmie pojawiła się jego piosenka "In Dreams”, a on o tym nic nie wiedział. Jednak David Lynch wykorzystał nagranie muzyka w swoim filmie "Blue Velvet", który miał premierę w 1986 roku, za zgodą wytwórni Orbisona. Wkrótce okazało się, że dzięki temu zabiegowi nowe pokolenie odkryło po latach talent wokalisty, a jego kariera znowu nabrała tempa. Kiedy wydawało się, że wszystko w życiu Roya wreszcie zaczyna się pomyślnie układać, zmarł na zawał serca. Właśnie mija 35 lat od tego smutnego wydarzenia.

Roy Orbison na konferencji prasowej w listopadzie w Belgii. Muzyk zmarł niecałe trzy tygodnie później
Roy Orbison na konferencji prasowej w listopadzie w Belgii. Muzyk zmarł niecałe trzy tygodnie późniejFoto Rob VerhorstGetty Images

"In Dreams" stało się motywem psychotycznej obsesji głównego bohatera filmu "Blue Velvet", granego przez Deana Stockwella. Podobne uczucia targały Davidem Lynchem, który uwielbiał głos Orbisona, a sama kompozycja miała w jego opinii kluczowe znaczenie dla powstającego dzieła. Reżyser siadał co kilka ujęć z członkami ekipy i zmuszał ich do ponownego posłuchania nagrania, aby poczuli jego siłę.

"Początkowo byłem przerażony, ponieważ moje nagranie było użyte w kontekście narkotyków" - wspominał w wywiadzie dla magazynu "The Face" muzyk. "Później jednak wydaliśmy wideo i naprawdę mogłem to docenić, jak nowatorski był ten film, jaką naprawdę osiągnął nieziemską jakość, która nadała 'In Dreams' zupełnie nowy wymiar" - dodał. Piosenka dzięki filmowi i wydanej rok później składance "In Dreams: The Greatest Hits" powróciła na listy przebojów. Roy Orbison również powrócił na pierwszy plan muzycznego biznesu za sprawą kilku dodatkowych zdarzeń. Już nie był tylko legendą lat 60., a współczesnym muzykiem, którego nagrania znowu stały się atrakcyjne dla publiczności.

Życie jak film. Od gwiazdora lat 60. do powrotu na szczyt

Życie gwiazdy przypominało jazdę kolejką górską. Pełne znakomitych wzlotów, ale też bolesnych upadków i osobistych tragedii. To niemal gotowy scenariusz na poruszający film fabularny, który przez dwie godziny z pewnością trzymałby widzów w emocjonalnym napięciu. Roy Orbison był nie tylko genialnym wokalistą i autorem piosenek, ale przede wszystkim, co wspominali jego bliscy i znajomi, niezwykle empatyczną i ciepłą osobą, która potrafiła zjednać sobie uznanie i szacunek otoczenia. Był jednocześnie niezwykle skromny. Kiedy po zarejestrowaniu koncertu, który pojawił się później pod tytułem "Roy Orbison and Friends: A Black and White Night", zawstydzony i wzruszony pojawieniem się na scenie wielu gwiazd od Bruce'a Springsteena do Elvisa Costello, dziękował im, mówiąc: "Jeśli będę mógł kiedykolwiek coś dla was zrobić, proszę, zadzwońcie do mnie". Wszyscy obecni za kulisami byli wzruszeni.

Od wydania w 1960 roku singla "Only the Lonely" przez kolejne lata piosenki Roya Orbisona wciąż były obecne na listach przebojów po obu stronach Atlantyku. Pozornie nieśmiały, ubrany na czarno i schowany za równie czarnymi okularami nie był typem wymarzonego idola nastolatek. Nie kręcił biodrami jak Elvis Presley, nie uwodził charyzmą niczym Jerry Lee Lewis, tańcząc na pianinie. Stał nieruchomo pośrodku sceny z gitarą w ręku. Kiedy jednak otwierał usta, jego trzy oktawowy głos siał spustoszenie w kobiecych sercach, za sprawą doskonałych ballad. Nie był też typem macho. Budował swoją sceniczną osobowość przez ukazanie cierpiącego chłopaka, który doświadcza lęku, zwątpienia, samotności z intensywnością, jaka w latach 60. nie była normą dla ówczesnych mężczyzn.

Roy OrbisonJohn HercockGetty Images

Tragiczne chwile w życiu Roya Orbisona. Stracił rodzinę w dramatycznych okolicznościach

Po serii sukcesów płytowych opuszcza za namową menedżera wytwórnię Monument i przenosi się do giganta MGM Records, podpisując kontrakt na milion dolarów. W jego ramach ma nie tylko nagrywać muzykę, ale i rozpocząć karierę aktorską. Z jednej strony był to dla Orbisona doskonały ruch. Spokojny o dochody nie musiał poświęcać już tyle czasu na koncertowanie. Mógł skupić się na tym, co kocha najbardziej. Domowemu życiu z ukochaną żoną Claudette i pasji motoryzacyjnej. Z drugiej został oderwany od swojego muzycznego środowiska i sceny Nashville, z której dokonań czerpał obficie. Jego kompozycje straciły dawny blask. Płyty nie sprzedawały się już w takich nakładach, co poprzednio, a single gościły wprawdzie na listach przebojów, ale już nie w czołówce zestawień, ale gdzieś w połowie setki. Zmienił się również rynek muzyczny. Brytyjska inwazja sprawiła, że stare gwiazdy z początku lat 60. zostały dosłownie zmiecione przez młodzieżowe grupy, które bez skrupułów łączyły elementy bluesa i country, dodając im rocka and rollowego szaleństwa. To wszystko i osobiste tragedie sprawiły, że gwiazda Orbisona powoli gasła.

W czerwcu 1966 roku Claudette zginęła w wypadku, kiedy motocykl, którym jechała, uderzył w inny samochód. Dwa lata później kolejny dramat wstrząsnął życiem muzyka. Podczas trwającej właśnie jego trasy koncertowej po Wielkiej Brytanii otrzymał wiadomość, że w pożarze domu zginęli jego dwaj najstarsi synowie. Ta strata wpędziła Orbisona w okres emocjonalnego upadku. Nie potrafił odzyskać stabilizacji, rzucając się wir pracy, jak to miało miejsce po stracie żony. Tym razem muzyk nie był w stanie nagrywać ani koncertować. Pogrążony w depresji bardzo długo wracał do zdrowia, w czym pomogła mu nowa miłość Barbara Jakobs, z którą wziął ślub w 1969 roku.

Roy Oribson i druga żona Barbara piją herbatę w łóżkuMatt GreenGetty Images

Kryzys, widmo bankructwa i choroba żony

W latach 70. Roy Orbison powrócił do nagrywania. Niestety jego płyty nie cieszyły się popularnością, nie pojawiały się na listach przebojów, a niektóre nie zostały nawet wydane w Europie, ze względu na słabą sprzedaż w Ameryce. Kariera aktorska upadła po fatalnym przyjęciu filmu "The Fastest Guitar Alive", do którego artysta skomponował muzykę i wcielił się w jedną z głównych ról. Sytuacja finansowa wyglądała bardzo źle. Muzyk stanął na skraju bankructwa. Jak na ironię w połowie lat 70. świat na chwilę przypomniał sobie o starej gwieździe. Wschodząca gwiazda rocka Bruce Springsteen wykonywał na koncertach słynne przeboje swojego idola z dzieciństwa. Młodzi muzycy zaczęli nagrywać własne wersje popularnych piosenek Orbisona i odnosić sukcesy na listach. Wreszcie wydana składanka "The Best of Roy Orbison" sprzedawała się doskonale, docierając w Wielkiej Brytanii do pierwszego miejsca.

Kiedy wydawało się, że muzyk jest gotowy do powrotu, plany pokrzyżowała choroba jego żony. Barbara cierpiała na agorafobię, chorobliwy lęk przed otwartą przestrzenią. Roy odłożył swoje plany na półkę i cierpliwie zajął się ukochaną. Sam też podreperował przy okazji swoje zdrowie, poddając się operacji wstawienia bajpasów, co było wynikiem wykrytej choroby wieńcowej. Po operacji, jak sam mówił, czuł się doskonale i wróciła mu chęć do życia. Na początku lat 80. stan zdrowia Barbary również uległ poprawie i para przeniosła się do Malibu, aby rozpocząć nowy etap.

Po obejrzeniu "Blue Velvet" Jeff Ayeroff z wytwórni Virgin przekonał się, żeby podpisać kontrakt z Orbisonem. "Po seansie zacząłem myśleć, że dzięki temu filmowi muzyka Roya znów stała się popularna. Mam absolutny szacunek dla Davida Lyncha i jeśli on widzi to samo w muzyce Roya, co ja, to wiedziałem, że jestem na dobrej drodze" - wspominał w wywiadzie dla "L.A. Times" menedżer, który stał za dosłownym zmartwychwstaniem Orbisona w latach 80.

Roy Orbison w latach 70.Evening StandardGetty Images

Wielki powrót Roya Orbisona. Był w doskonałej formie

Aby wykorzystać efekt "Blue Velvet", wytwórnia Virgin wypuściła ponownie nagrany zestaw największych hitów, który Orbison sprzedawał wysyłkowo w telewizji, w specjalnym programie. Jeff Ayeroff  namówił także MTV do emisji teledysku do utworu "In Dreams", zawierającego sceny z filmu. Zadbał jednocześnie o wizerunek muzyka, zatrudniając publicystkę Sarah McMullen, która miała utrzymywać stały kontakt z mediami. Dziennikarka wspominała, że na początku pracy musiała odkręcić wiele dziwnych legend, które narosły wokół Orbisona przez lata jego publicznej absencji. Wyjaśniała więc, że Roy nie jest niewidomy, a okulary są częścią jego scenicznego wizerunku, natomiast jego pierwsza żona nie zniknęła w tajemniczych okolicznościach, tylko miała wypadek samochodowy i nie w ubiegłym roku, tylko dwadzieścia lat wcześniej.

Roy Orbison był w doskonałej formie. Schudł, w jego oczach pojawił się dawno niewidziany błysk, oczywiście schowany za czarnymi okularami. Był szczęśliwy. Znowu mógł robić to, co kochał od zawsze. Pisać piosenki, nagrywać i występować z najlepszymi muzykami na świecie. W 1987 roku w uznaniu artystycznych zasług został wprowadzony do Rock And Roll Hall of Fame. Podczas ceremonii płomienną laudację wygłosił Bruce Springsteen: "Chciałem nagrać płytę ze słowami takimi, jakie pisze Bob Dylan, która brzmiałaby tak, jak produkcje Phila Spectora, ale przede wszystkim zawsze chciałem śpiewać jak Roy Orbison. Dziś już wiemy, że nikt nie śpiewa, jak on". Stojący z boku sceny Roy był poruszony słowami, jakie usłyszał. Nieśmiało podziękował za zaszczyt i spytał się Springsteena czy może dostać przemówienie na kartce, bo chciałby to sobie na spokojnie przeczytać w domu.

Lata 80. to w amerykańskiej muzyce to niewątpliwie czas hegemonii Jeffa Lynne'a. Ten popularny muzyk święcił triumfy ze swoim zespołem Electric Light Orchestra. Kolejne albumy "Time", "Secret Messages" czy "Balance of Power" biły rekordy sprzedaży. Jednocześnie Lynne zajmował się produkcją nagrań innych muzyków. To on stał za sukcesem "Cloud Nine" George'a Harrisona i kiedy dostał propozycję współpracy przy nowej płycie Roya Orbisona poświęcił się zadaniu bez reszty. Wciągnął w to swojego kumpla Toma Petty'ego i jego muzyków, tak powstał singlowy "You Got It". Przez studio przewinęła się cała masa uznanych gwiazd, a swoje kompozycje podarowali Royowi Elvis Costello i grupa U2.

W tym samym czasie związki między muzykami współpracującymi z Jeffem Lynnem stały się przyjacielskie, co było siłą napędową nowego projektu Travelling Wilburys. Do słynnego producenta w studio dołączyli Bob Dylan, Tom Petty, George Harrison i Roy Orbison. Supergrupa wkrótce ukończyła płytę, która po latach jest zapisem doskonałej atmosfery, jak wywiązała się między wybitnymi muzykami i dowodem ich niespotykanego talentu. Osadzone w tradycji amerykańskiej lekkie piosenki doskonale znalazły drogę do serc słuchaczy. Pierwszy singlowy przebój "Handle with Care" jest również przykładem genialnej harmonii wokalnej poszczególnych artystów i był wielkim powrotem Orbisona na listy przebojów.

Roy Orbison na zdjęciu z Dennisem ElsasemEbet Roberts/RedfernsGetty Images

Niespodziewana śmierć Roya Orbisona

Początkowo oba albumy, solowy "Mystery Girl" i zespołowy "Traveling Wilburys Vol. 1" miały ukazać się w listopadzie, ale wytwórnie Warner Bros. i Virgin doszły do porozumienia, żeby przesunąć premiery, aby Orbison nie konkurował sam ze sobą na listach przebojów. Jeff Ayeroff wspomina, że wszyscy w wytwórni wiedzieli, że to dobry krok. Nawet kiedy album Travelling Wilburys zbierał doskonałe recenzje po swojej premierze w październiku 1988 roku, pracownicy Virgin czekali cierpliwie, żeby odpalić "Mystery Girl". Czuli, że materiał jest tak dobry i mocny, że nic nie jest w stanie go przyćmić.

W oczekiwaniu na premierę Orbison rzucił się w wir pracy. Koncertował, kręcił teledysk do pierwszego singla i udzielał wielu wywiadów. Podobno nadmiar pracy odrobinę go wyczerpał. Zwierzał się nawet bliskim, że czuje ciężar w klatce piersiowej i dziwne kłucia. Znając jego wcześniejsze zdrowotne problemy, powinno być to już wtedy ostrzeżeniem dla niego samego i jego otoczenia. Muzyk jednak po kilkudniowym wypoczynku chciał polecieć do Londynu, gdzie razem z resztą ekipy Travelling Wilburys miał kręcić teledyski do kolejnych singli. Nie zdążył. Wieczorem 6 grudnia stracił przytomność w swojej łazience i zmarł kilka godzin później w szpitalu. Miał 52 lata. Przyczyną śmierci był zawał serca.

Nie doczekał się sukcesu swojej płyty, która ukazała się w styczniu 1989 roku. Nie przeczytał entuzjastycznych recenzji i ciepłych słów, jakie pod jego adresem wysyłali dziennikarze na całym świecie. Nie wyruszył także w planowaną, pierwszą od dziesięciu lat trasę koncertową. "Śmierć Roya mogła stać za doskonałą sprzedażą płyty, ale wiem doskonale, że album sprzedałby się jeszcze lepiej, gdyby Roy żył. Wyjechałby w trasę i całe pokolenie ludzi, którzy nigdy nie słyszeli jego śpiewu na żywo, byłoby zdumione i oczarowane" - powiedział po śmierci przyjaciela Jeff Ayeroff.

Barbara Orbison pytana przez magazyn "L.A. Times" jak jej mąż odbierał ponowne zainteresowanie jego twórczością i całą medialną wrzawę, jaka pojawiła się przed premierą płyty, odpowiedziała: "Kiedy skończył nagrywać ten album, był zadowolony, czuł ten dreszczyk emocji, nawet jeśli nikt jeszcze tego nie słyszał. Wiedział, że płyta zawiera niektóre z jego najlepszych dzieł. Była w nim taka część osobowości, która uwielbiała to, gdy ludzie reagowali na muzykę. Często opowiadał o tym, jak fascynującym przeżyciem było napisanie piosenki w małym pokoju, a następnie zagranie jej dla muzyków w studio i uczucie radości w sercu, gdy ktoś powiedział, że mu się podoba".

Roy OrbisonMichael Ochs ArchivesGetty Images
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas