Wszyscy liczyli na powrót Led Zeppelin. Robert Plant rozwiał wątpliwości
Led Zeppelin żegnali się ze sceną dwukrotnie. Raz - zupełnie nieświadomie, w 1980 roku w Berlinie. Drugi raz - już w pełni świadomie - podczas hołdu dla Ahmeta Erteguna w londyńskiej O2 Arena. Robert Plant po latach nie pozostawia złudzeń: tamten grudniowy wieczór był definitywnym symbolem zamknięcia rozdziału.

Gdy 7 lipca 1980 roku muzycy Led Zeppelin wychodzili na scenę Eissporthalle w Berlinie, nie towarzyszyła temu atmosfera historycznego wydarzenia. To był ostatni przystanek ich krótkiej, europejskiej trasy. W setliście - tej samej, która towarzyszyła im od kilku tygodni - znalazły się m.in. "Kashmir", "Trampled Underfoot", "All My Love", "Since I've Been Loving You", a finałem był "Whole Lotta Love".
Dopiero później okazało się, że to był ostatni wieczór kwartetu w pełnym składzie. Muzycy nie byli w najlepszej dyspozycji - szczególnie John Bonham i Jimmy Page, którzy zmagali się wówczas z uzależnieniami. Zaledwie dwa tygodnie wcześniej, w Norymberdze, Bonham zasłabł po trzech utworach. Oficjalnie winą obarczono zatrucie pokarmowe, chociaż nikt w środowisku nie miał wątpliwości, że problem był znacznie głębszy.
Kilka miesięcy później, 25 września, Bonham zmarł w domu Page'a w Windsorze. Miał 32 lata. Na następny dzień zaplanowana była amerykańska trasa, której oczywiście nie zagrano. Odbudowanie składu - choć proponowano perkusistów największego kalibru - zostało natychmiast odrzucone. Grupa wydała krótkie, jednoznaczne oświadczenie: Led Zeppelin nie mogą istnieć bez Johna Bonhama.
Londyn 2007. Powrót, który od początku był pożegnaniem
Choć formacja formalnie nie działała od 1980 roku, ich jednorazowe występy - m.in. na Live Aid czy przy okazji 40-lecia Atlantic Records - zawsze wzbudzały ogromne emocje. Jednak to 10 grudnia 2007 roku stał się koncertem, który przebił wszystkie poprzednie.
W londyńskiej hali O2 Robert Plant, Jimmy Page i John Paul Jones pojawili się na scenie razem z Jasonem Bonhamem, synem zmarłego perkusisty. Grali w hołdzie Ahmetowi Ertegunowi, współzałożycielowi Atlantic Records. Zainteresowanie przerosło wszelkie przewidywania - na jedno wydarzenie zgłosiło się 20 milionów chętnych, co trafiło do Księgi Rekordów Guinnessa.
Koncert został później wydany jako Celebration Day. Plant wrócił wspomnieniami do tamtej nocy w rozmowie z magazynem "MOJO", mówiąc wprost:
"To było: 'Żegnaj Ahmet', ale też 'Żegnaj wszystko inne, było fantastycznie!'. Wszystko się udało, było dobrze i to by było na tyle" - powiedział w wywiadzie dla MOJO.
Wokalista podkreślił także, jak silnie odczuwalna była nieobecność Johna Bonhama, mimo obecności jego syna:
"To było stresujące, ponieważ brakowało nam Johna Bonhama. Odpowiedzialność naszej czwórki tamtej nocy, 10 grudnia w Londynie, była odpowiedzialnością wobec nas samych, aby zrobić to dobrze, z wystarczającym wyczuciem" - wspominał.
Dla Planta to nie był wieczór otwierający jakąkolwiek nową drogę. Raczej - godnie domknięty rozdział, do którego nie zamierza wracać.
Dziedzictwo Led Zeppelin, które nie potrzebuje reaktywacji
Led Zeppelin sprzedali na świecie ponad 300 milionów płyt, z czego aż 111 milionów w USA. Stacje muzyczne i magazyny wciąż umieszczają ich w ścisłej czołówce najważniejszych twórców rocka - VH1 nazwało ich "najwybitniejszym artystą hard rocka", a "Rolling Stone" wielokrotnie określał mianem "najcięższego zespołu w historii".
W kontekście takich osiągnięć powroty wydają się wręcz zbędne. Plant powtarzał wielokrotnie, że nie interesuje go odtwarzanie "dawnych momentów". I choć ta postawa bywała odbierana jako kaprys, trudno mu odmówić konsekwencji.









