Czego słucha nasza redakcja? Public Image Ltd., Sorry Boys i Peja
Oprac.: Oliwia Kopcik
Wakacje już prawie za nami, a żeby nie poddać się chandrze, przybywamy do was z kolejnymi muzycznymi polecajkami od naszej redakcji.
Sprawdźcie, co przygotowaliśmy dla was w tym miesiącu.
OLIWIA KOPCIK
Public Image Ltd. "End of World" - dla Johna Lydona ostatnie miesiące to może być naprawdę koniec świata. W kwietniu zmarła jego żona, Nora, która od lat chorowała na alzheimera. Na "End of World" znajdziemy zresztą napisaną dla niej piosenkę "Hawaii". Często w takich sytuacjach, kiedy muzyka ma być zajęciem dla głowy i jakąś terapią, nie wychodzi z tego wydawnictwa nic dobrego. Jakiekolwiek pobudki do nagrywania miał Lydon - wyszło tak, że na pewno będę do tej płyty wracać. I właśnie - piszę Lydona, bo to już nie jest Johnny Rotten, krzyczący "God save the Queen". To John Lydon świadomie robiący dobrą muzykę. Posłuchajcie choćby "Car Chase" albo "Being Stupid Again". Kto by się spodziewał czegoś takiego po punkowym wokaliście, co?
The Hives "Stick Up" - dlaczego ten utwór, spytacie. Dlatego, że forma tego cyklu przewiduje jeden album i jeden singel, a ja chciałam dwa albumy, więc trzeba było to jakoś sprytnie ukryć. "Stick Up" pochodzi ze świeżo wydanej płyty "The Death of Randy Fitzsimmons", która jest dla mnie idealnym tłem do włóczenia się po mieście. Nie wiem jeszcze, czy przebije ulubioną jak dotąd "Veni Vidi Vicious", ale szanse ma!
P.S. Gdyby się dało dodałabym tutaj jeszcze m.in. Moon Station z EP-ką "Flyer", Mikromusic ("... z Górniej Półki") i "Sugar EP." od Tash Sultany.
ANDRZEJ KOZIOŁ
PJ HARVEY "I Inside the Old Year Dying" - najpiękniejsze w twórczości PJ Harvey jest to, że nie możesz być jej nowościami zaskoczony. Wiesz, że i tak będziesz, więc żadne to zaskoczenie. Ten paradoks sprawia, że obcowanie z nową twórczością Brytyjki zawsze ekscytuje. Na albumie "I Inside the Old Year Dying" artystka dowodzi, że status legendy wcale nie staje na przeszkodzie swobodnej kreatywnej ekspresji. Bo ekspresji tej jest na albumie co niemiara. Od przedziwnych nagrań dźwięków terenowych, przez ludowe instrumentarium, po elektroniczno-enigmatyczne brzmienia i wokalizy PJ, które wwiercają się w głowę tak, że słucha się tej płyty jakby "na haju". Mój mocny kandydat na album roku.
Jędrzej Wise x Daria ze Śląska x Solar "Dzieciaki z Miasta" - wszystko przez ten beat! "Dzieciaki z Miasta" zahipnotyzowały mnie od pierwszego odsłuchu. Niemal stonerowy riff na prostym i ciężkim brzmieniu bębnów wywołał przyjemny dreszczyk. Do tego trzy bardzo różne, acz świetne partie wokalne przeplecione mantrycznym refrenem. W sumie więcej mi do szczęścia nie trzeba. A nie, przepraszam. Potrzebuję jeszcze dobrego tekstu i klipu, ale to wszystko tam jest. Posłuchać należy.
KONRAD KLIMKIEWICZ
hesoyam "HESOINE HRAZY (DELUXE)" - patrząc na sierpniowe premiery, nie miałem zbyt dużego wyboru w kwestii dobrego, hip-hopowego albumu. Pierwszym, dość oczywistym strzałem był krążek "HIP_HOP_50" Ryśka Pei, ale byłby to wyłącznie hołd oddany raperowi za kolosalny wkład w tę kulturę. Mimo wszystko bardziej zainteresowała mnie rozszerzona wersja ubiegłorocznego albumu "HESOINE HRAZY" od hesoyam. Ku uciesze fanów, duet umocnił swoją pozycję w podziemiu dodatkowym krążkiem. Nie mam żalu do chłopaków, że nie postawili na coś zupełnie nowego, bo słychać tutaj naprawdę świeży powiew twórczości. Wyróżnienie ich w polecajce to kredyt zaufania. Do "HESOINE HRAZY (DELUXE)" mógłbym mieć wiele uszczypliwości, lecz pozostawię je dla siebie, ponieważ podoba mi się kierunek przez nich obrany. Fakt, ten patotrapowy nurt, który właśnie przeżywa swoją drugą młodość, podoba się raczej niewielu, lecz według mnie hesoyam może się wyróżniać. Kontrowersyjny styl nie jest dla każdego. Nie jest to album, który położyłbym sobie koło poduszki, ale jest to coś, co odbiega od mojego gustu, jednocześnie delikatnie go łechcąc.
Odys "EJ STOP" - Odys zdążył już zapukać do królestwa elitarnych producentów w tym kraju, niestety dotychczas cierpiał na to, co często dotyka ludzi stojących za konsoletą, a nie mikrofonem. Laury zbierają wykonawcy, a jeśli ktoś wspomni o bicie, to naprawdę musi się on wyjątkowo wyróżniać na tle nieustannych nowości. Odys postanowił sprawdzić się w roli pierwszoplanowej i jeszcze w tym roku zaserwuje nam debiutancką płytę "OFFTOP". Mianem premierowego singla wydawnictwa obarczył numer "EJ STOP". Jeśli pozostałe kawałki utrzymają poziom lub nawet go podwyższą, osobiście będę traktować ten krążek jako faworyta w rankingu płyty roku.
ALEKSANDRA CIEŚLIK
Sorry Boys "Moje serce w Warszawie" - "Obracasz mnie w dłoniach jak kamyk, możesz schować mnie w kieszeni i jechać dalej" - tymi słowami Bela Komoszyńska rozpoczyna zarówno utwór, jak i płytę "Moje serce w Warszawie" - jedną z najbardziej poruszających, jakich słuchałam w ostatnim czasie. Jej zespół stworzył krążek upamiętniający 79. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. To osiem autorskich kompozycji z tekstami nie tylko Beli, ale również Miuosha, Zuzanny Ginczanki, Pabla Nerudy, a także cover "Snu o Warszawie". Motyw przewodni? Podróż przez lato 1944 i miłosne wzloty młodych warszawiaków. Muzyka przenosi nas w klimat snu i opowieści wynurzającej się zza chmur lub - bardziej realnie jak na tamte czasy - tumanów dymu.
Warto wsłuchać się w utwór "Jan". Jego treść to autentyczny list powstańca Jana Kluczewskiego - dziadka członka zespołu Sorry Boys, Piotra Blaka. Jan Kluczewski "Krawczyk" był żołnierzem kompanii "Koszta". Wraz z kuzynami swojej żony Danki - Jackiem i Witkiem Gosławskimi - zginął 6 września 1944 roku podczas bombardowania kamienicy przy ul. Moniuszki 7. Miał 24 lata. Na początku oraz końcu piosenki słyszymy słowa wspomnianej Danki. Opowiada o zmarłym mężu i wojnie. Dożyła 97 lat.
Joe Bonamassa "Lazy Poker Blues" - coraz bliżej do premiery kolejnego albumu tego artysty. "Blues Deluxe Vol. 2" ujrzy światło dzienne 6 października. Muzyk zaprezentuje na nim nowe wersje utworów najważniejszych bluesmanów - m.in. Alberta Kinga, Bobby'ego "Blue" Blanda czy Petera Greena z Fleetwood Mac. Niedawno ukazał się kolejny, drugi, singel promujący wydawnictwo. Za "Lazy Poker Blues" odpowiada właśnie Green. "Są dwa Fleetwood Mac - ten, który kochała moja mama ze Stevie Nicks i Lindseyem Buckinghamem oraz ten uwielbiany przez mojego tatę z Peterem Greenem" - żartuje Bonamassa.
DAWID BARTKOWSKI
Ray West "Macaroni Ray" - wystarczy popatrzeć na listę ksywek na producenckim albumie nowojorczyka, żeby wiedzieć, czego można się spodziewać. A.G., Blu, Kool Keith, O.C., czy Party Arty nie piszą już morderczych linijek, nikogo nie zaczepiają, a jeśli narzekają, to na codzienność i bliskość wieku emerytalnego. No, może prócz Blu, bo temu jeszcze trochę brakuje, a zbyt kolorowo też nie ma. Wiele barw jest za to w muzyce reprezentanta Red Apples 45 - niezwykle przestrzennej, pełnej detali, powolnej. Cudowne jest jazzujące "Corners", "Summer Prelude" ma funkowe zacięcie, a "GD Representative" i "Continue To Rock" pokazują, co by się stało, gdyby Noah 40 Shebib w 2009 roku mocniej zainteresował się ambientem i wcisnął go Drake'owi na "So Far Gone". Chciałbym napisać, że Ray West nigdy nie zawodzi, ale trafia mu się takie "Sight To The Blind" z dobijającym podkładem, że skipowanie staje się obowiązkiem. Za każdym j*** razem. Poza tym jest nieźle.
Benito "Zapach deszczu" / "Na powierzchni" - miało być o singlu to będzie, ale tym prawdziwym, podwójnym, fizycznym, bo lada moment będzie na winylu. Już kilka miesięcy temu chwaliłem Benito za całkiem zgrabne "2023EP", ale tym razem props jest jeszcze większy, głównie za sprawą Ośki, który po kilku latach milczenia i oddawania miejsca mniej utalentowanym beatmakerom w końcu wrócił i zaczął działać na pełną skalę, pokazując swoje najlepsze oblicze. Cieplutki i mięciutki przez samplowany damski wokal "Zapach deszczu" skutecznie przypomina to, co pokazał na producenckiej "Przez $ jak...", natomiast "Na powierzchni" nakazuje rozsiąść się w fotelu i postawić na superelaks (KMWTW). I wielka pochwała za współpracę z takimi raperami jak właśnie Benito, którzy tak naprawdę nic nie muszą. Mają styl, zajawkę i teksty, które trafiają do blisko czterdziestoletnich typów. A skille? Sprawa drugorzędna, bo i tak warto.
PAWEŁ WALIŃSKI
Silence in the Snow "Ghost Eyes" - złożony z gitarzystki i wokalistki Cyn M i perkusisty Trevora DeSchryvera duet zabiera nas w głębokie lata osiemdziesiąte, kiedy największe sukcesy święcili tak The Cure, jak i Cocteau Twins. Duet z Oakland poza pięknymi gitarowymi akwarelami jakby z arsenału Robina Guthrie czy Porla Thompsona, ma do zaoferowania doskonałe gotyckie kompozycje i eteryczny, jakby przedwcześnie postarzały wokal. Jasne, że to niekoniecznie muzyka licująca z aurą za oknem, ale może na zasadzie przeciwieństw? W upalny dzień odrobina ożywczego chłodu? To ich trzeci pełnowymiarowy album. Poprzednie też koniecznie sprawdźcie, bo niewiele nowemu ustępują.
Marduk "Shovel Beats Sceptre" - krótki quiz. Jaki jest jedyny zespół blackmetalowy z tych pierwszoligowych, który nigdy nie nagrał słabej płyty? Aha, macie problem, co? Bo nawet tym największym w rodzaju Mayhem zdarzyły się nagrywki... co tu dużo mówić, dyskusyjne. Marduka tymczasem można nie lubić, można zżymać się na ich niebezpieczne kroczenie pomiędzy artystyczną prowokacją i byciem prawackimi dzbanami, heheszkować, że w maju ich basista wyleciał z kapeli za pijackie hailowanko na koncercie, ale trudno odmówić im jakości i tego, że ten zespół przeszedł już 2137 artystycznych przemian, ale nadal solidnie trzyma łeb nad taflą czarnej wody i potrafi być nielicho intensywny. Nowy singel tu tylko potwierdzeniem.
MARCIN FLINT
Nathan Micay "To the God Named Dream" - bardzo, bardzo przyjemna w odbiorze gra na sentymentach lat 90. Śmiało wciskam tę płytę między krążki Prodigy i Dance 2 Trance. Jest filmowa, breakbeatowa, bogata w świetne melodie i co chwile zaskakująca. Do tego pełna nieskrępowanej radości tworzenia, a zarazem zanadto nie obciążona ironią. Coś takiego mógł nagrać tylko osiadły w Berlinie Kanadyjczyk, wywodzący się z muzyki klasycznej i zakochany w nowej brytyjskiej muzyce tanecznej. Sweet.
Peja x Intruz "Doły społeczne" - hip-hop obchodzi swoje urodziny zawłaszczony przez youtuberów, zziomkowany z disco polo, wyzbyty sznytu czy empatii. Na plastik w kolorze bananowym i bezbarwne orkiestracje dla mieszczan Peja odpowiada "Dołami społecznymi". To mrok sampla, dudniący bas, mulisty werbel, charczany refren i "żucie dynamitu w wersach". "Lodowata woda, nie mleczko kokosowe; niedopłata nowa, roboty tymczasowe / ja w banku przy oknie siedzę i udaję sowę / jak pyta o wykształcenie, ja mówię - podstawowe!" - rymuje zaproszony Intruz. Bez dyplomu, nie dla salonu, z życia nie z bańki na socialach. Jak tak można.