Po raz pierwszy zwycięzca telewizyjnego karaoke nagrał debiut, który nie tylko spełnia oczekiwania, ale jest po prostu piękny.
Z Dawidem Podsiadło było tak: najpierw poszedł do "X Factor", ale zestresował się, zapomniał tekstu i bez żalu go pożegnano. Później zjawił się w "Mam talent", ale chcieli go rozdzielić z zespołem, więc odmówił. Wrócił do "X Factor". Wygrał.
Ileż to rozpisywałem się, z jak wyjątkowym talentem mamy do czynienia, prowokując liczne podejrzenia o przyjęcie łapówki lub zakochanie się w lokatym wokaliście.
Nie tylko ja. Jestem pewien, że pozostałe trzy miliony widzów programu również ulokowało w Podsiadle swoje nadzieje i oczekiwania. Niezła presja, co?
Im bardziej deklasował konkurencję w "X Factor" swoimi frapującymi interpretacjami, tym większa rodziła się obawa, że tych oczekiwań nie udźwignie, że podzieli los poprzednich odkryć z telewizora. Że przepadnie albo, co gorsza, nagra jakiś komercyjny chłam.
Wszystkie obawy rozwiewa już pierwsze odtworzenie debiutanckiego albumu Dawida. Ba, już pierwszy utwór, "And I", jest tak wysmakowany, że wątpliwości redukują się do minimum.
Z wydatną pomocą producenta Bogdana Kondrackiego (Ania Dąbrowska, Monika Brodka) głos Podsiadły rozbłyskuje pełnią barw i odcieni, przyjmując skrajne postaci: od niespiesznej i kojącej ("And I") po gwałtowną i dramatyczną ("Nieznajomy").
Zachował to, czym zachwycał w "X Factor": wokalnym aparatem posługuje się z pozoru leniwie, od niechcenia, bezwysiłkowo. Sprawia to wrażenie, jakby śpiewanie było dla niego równie naturalną czynnością co oddychanie, mruganie powiekami czy drapanie się za uchem.
Równocześnie śpiewa i interpretuje w sposób wybitnie introwertyczny, na użytek utworu buduje swój własny świat, zamyka się w nim i nie zwraca uwagi na otoczenie. Podczas gdy jego rówieśnicy nie potrafią oprzeć się pokusie wdzięczenia się i popisywania, on cały czas śpiewa jakby dla siebie.
Pomaga mu w tym muzyczna oprawa, pozbawiona populistycznych bitów, pretensjonalnych partii smyczkowych, produkcyjnej przesady. Nie użyję tu jednak jakże modnego określenia "minimalizm" (drugie miejsce w rankingu modnych określeń zaraz za "eklektyzmem"), bo duet Kondracki-Podsiadło potrafi dokręcić śrubę i rozszerzyć instrumentarium, kiedy domaga się tego konstrukcja i dramaturgia utworu. Robią to jednak na tyle zręcznie, że żadna pompatyczność tu się nie wkrada.
Muzyka, która obudowuje wokal Dawida, hipnotyzuje mantrycznymi formami, misternymi konstrukcjami, wreszcie cierpliwością, z jaką panowie rozwijają utwory, nie goniąc od refrenu do refrenu i nie stroniąc od rozbudowanych fragmentów instrumentalnych ("Trójkąty i kwadraty").
Gdyby chcieć uporządkować zawartość albumu "Comfort And Happiness", to utwory, które na nim się znalazły, można podzielić na dwie grupy: znakomite i bardzo dobre.
9/10
Warto posłuchać: "And I", "Vitane", "Bridge"