Sonbird: "Wracamy po przerwie i to jest dla nas zupełnie nowy początek" [WYWIAD]
Swoją sceniczną przygodę rozpoczęli dekadę temu, a dopiero teraz szykują się do wydania drugiego albumu. Sonbird przeszli długą i wyboistą drogę zanim ponownie udało im się oddać w ręce słuchaczy muzyczne nowości. Wraz z końcem marca ukazało się "EP25". Dawid Mędrzak (gitara i wokal) oraz Tomasz Kurowski (gitara basowa), w rozmowie z Interią, opowiedzieli, co dała im pięcioletnia przerwa. Po drodze czteroosobowy zespół zamienił się w trio, a dwie gotowe płyty wylądowały w koszu. Jakie mają na ten moment cele? "'Pycha kroczy przed upadkiem', więc myślę, że najważniejsze, to cieszyć się z tego, co jest w danym momencie" - podkreśla wokalista zespołu.

Weronika Figiel, Interia: Spotykamy się przy okazji wydania waszej nowej, wyczekiwanej EP-ki, zatytułowanej "EP25". Zaczynacie z czystą kartą?
Dawid Mędrzak, Sonbird: Myślę, że jest tak pół na pół. Z jednej strony wracamy po przerwie i to jest dla nas zupełnie nowy początek. Zwłaszcza, że tę przygodę zaczynamy jako trio. Natomiast fani są z nami od lat, oni przy nas zostali i czujemy nadal ich wsparcie. Nie ma przebijania się do każdego odbiorcy od nowa, bo jakaś baza ludzi już jest z nami - to bardzo motywujące.
Przez czas przerwy fani dawali wam znać, że czekają na powrót? Był to dla was jakiś rodzaj presji - na zasadzie, że musicie niedługo wrócić na scenę?
Dawid: To nie było tak, że my "musieliśmy", bo po prostu chcieliśmy. To jest naturalne, że jak są zespoły, projekty, solowi artyści, to przychodzi czas, że ktoś znika. Czasem jest tak, że już nigdy nie wraca, albo - w zależności od tego, czy osiągnął sukces wcześniej, czy nie - wraca po bardzo długiej przerwie. My po prostu chcieliśmy wrócić. Sam proces zniknięcia też nie wyglądał tak, że my nic nie robiliśmy i nagle mówiliśmy do siebie: "Hej, może byśmy pograli?". Cały czas tworzyliśmy. Aktualnie, jak jesteśmy w trakcie premiery EP-ki, dokańczamy w tym samym czasie płytę. Tak naprawdę ona jest już w dużej części skończona, my już ją nagraliśmy, została kwestia wokali i pracy producenckiej.
Mimo wszystko był to dla nas długi czas przerwy. Pojawił się też wtedy COVID, który bardzo namieszał, zwłaszcza, że pandemia wybuchła bezpośrednio po naszym debiucie. W czasie tej przerwy ludzie odzywali się do nas i mieliśmy bardzo dużo pytań. My jednocześnie chcieliśmy dać sobie czas, żeby zaprezentować się trochę z innej strony, bardziej aktualnej. Super, że coś się w końcu wydarzyło, że jest ta EP-ka i my jesteśmy.
Tomasz Kurowski, Sonbird: My generalnie pracowaliśmy cały czas, ale raczej rzadko o tym mówiliśmy i rzadko to pokazywaliśmy. Ale wiadomości od fanów pokazywały się w sumie dość często - w komentarzach pod starymi singlami, na grupie fanowskiej czy na Instagramie ludzie nas oznaczali i pisali: "Ej, chłopy, wydajcie coś w końcu". To nas utrzymywało w przekonaniu, że ludzie faktycznie tam są dalej, nie zniknęli nigdzie i tylko czekają na coś nowego.
Ten czas, który minął od wydania debiutu, dał wam okazję do rozwoju, ale czy jesteście w stanie stwierdzić, że tworzycie teraz coś zupełnie innego?
Dawid: Ta przerwa dała nam dużo rozwoju, ale my nie zrobiliśmy nie wiadomo jakiej wolty. Po prostu jesteśmy starsi, gramy bardzo podobną muzykę do tej, którą graliśmy wcześniej. Moim zdaniem są to tylko znacznie bardziej dojrzałe rzeczy, mniej młodzieńcze na pewno. Jeśli ktoś stwierdzał kiedyś, że coś brzmi "jak Sonbird", to my teraz dalej gramy "jak Sonbird", tylko trochę starszy Sonbird.
My tak naprawdę przez ten czas nieobecności zrobiliśmy dwie płyty, które trafiły do kosza. Nasza druga płyta jest nieoficjalnie naszą czwartą płytą.
W piosence "zaspy" pojawia się taki wers: "Miesiąc czy kilka lat szukałem weny". Faktycznie było wam trudno znaleźć tę wenę?
Dawid: To był bardzo złożony proces. Jak nagrywaliśmy nasz debiut, to pracowaliśmy w takiej formie, że spotykaliśmy się regularnie na salce prób i na tej salce pojawiały się nowe pomysły. Problem był natomiast taki, że w momencie, w którym graliśmy bardzo dużo koncertów w ciągu roku i żyliśmy intensywnie w trasie, to nie mieliśmy możliwości bycia na tej salce. Często, jak wchodziliśmy tam po czterodniowym maratonie grania, to zrobienie czegokolwiek było dla nas czymś nierealnym, wszystko brzmiało tak samo. W momencie, gdy pojawił się COVID zaczęliśmy pracować na nielegalu w piwnicy u Hubczaka. Wtedy zaczęliśmy też rozwijać się w inną stronę - wykorzystywaliśmy więcej komputera, nagrywaliśmy demówki nie na dyktafon, jak do tej pory, tylko na kompie. To zaowocowało dużym progresem pod kątem kompozycji i świadomości tego, co się dzieje na nagraniach. Daje nam to też większą kontrolę.
Wspominacie dużo o nowym albumie, który już niemalże ukończony. "EP25" jest jego zapowiedzią?
Tomasz: To nie do końca jest zapowiedź. Nazwalibyśmy to bardziej łącznikiem między tym, co było, a tym, co będzie. Te piosenki powstały w nieco inny sposób niż materiał na płytę. Zrobiliśmy je tak naprawdę sami, pod kątem muzycznym i producenckim. Płytę z kolei robimy razem z Danielem Walczakiem, nagrywaliśmy ją w studiu przez dwa tygodnie i pewnie jeszcze będziemy przez kolejny miesiąc nagrywać wokale. Także to jest zupełnie inny rodzaj pracy.
Czujecie stres przed wydaniem drugiego albumu?
Tomasz: Troszkę tak, bo wracamy z czymś więcej niż jedną piosenką, więc czekamy z myślą, jaki będzie odbiór. Na razie dostajemy pozytywne opinie, więc się cieszymy. Ta EP-ka, mimo tego, że jest krótka, to jest dla nas ważną częścią i takim zapisem tego, co się działo u nas przez ostatni czas, więc mamy nadzieję, że się spodoba.
Trudno było wam zmieścić w czterech piosenkach to wszystko, co chcieliście na ten moment swoją muzyką przekazać?
Dawid: Mieliśmy bardzo aktywny proces powstawania tej EP-ki, bo zależało nam na tym, żeby zawrzeć na niej dokładnie cztery utwory. Mieliśmy dwa pewniaki - "mimo to" i "zaspy". Bardzo chcieliśmy, żeby one znalazły się na tym wydawnictwie. Mieliśmy też dwie inne piosenki, które znalazły się na EP-ce. Prawda jest taka, że jedna z nich już była zmiksowana, był zrobiony mastering, było wszystko, ale coś nam nie grało. Dostaliśmy prośbę od wydawcy, żeby zrobić jeszcze jeden numer, bo tamten czwarty nie do końca się spaja. To była nasza piosenka-klątwa, ponieważ mieliśmy pomysł, zrobiliśmy z nim coś już chyba osiem razy i przez te wszystkie próby nie byliśmy w stanie go dokończyć. Za każdym razem się denerwowaliśmy, robiliśmy coś zupełnie innego i powstawał nowy numer. Wreszcie zrobiliśmy "wyrwij mi serce". Wtedy pojawił się taki problem, że cała EP-ka się wykoleiła. Wyrzuciliśmy numer, który miał być singlem. Zostało "mimo to" i "zaspy", czyli byliśmy znowu w tym samym miejscu. W dwa tygodnie zrobiliśmy do końca "wyrwij mi serce" oraz "slalom" i wtedy wiedzieliśmy, że to jest to, co powinno być na EP-ce. Tu pojawiła się duża ekscytacja, bardzo w siebie uwierzyliśmy pod wpływem tych dwóch piosenek. Wiadomo, "mimo to" i "zaspy" też są ekstra, ale one już wyszły wcześniej i te piosenki nas nie stresowały.
Tomasz: Jak się wysyła jakiś pomysł, tekst czy piosenkę, to jest nas trochę, żeby to z góry skreślić (śmiech). Nas jest trzech, jest jeszcze nasz menedżer Grzegorz, nasz PM Kornel, z którymi dzielimy się piosenkami od razu po powstaniu ich zarysu. Z "wyrwij mi serce" było tak, że wysłaliśmy to - Dawid wysłał nawet sam tekst - i wszyscy stwierdzili od razu, że jest to strzał, który bardzo rzadko się zdarza.

Macie jakiegoś faworyta z tych czterech pozycji? Jest to właśnie "wyrwij mi serce"?
Dawid: To jest zabawne, bo nazwałbym to loterią. Codziennie mógłbym rzucać kostką i jaki numerek by się wylosował, taki byłby mój ulubiony numer tego dnia. Aktualnie chyba wybrałbym "slalom", bo "wyrwij mi serce" słuchaliśmy tysiąc razy, przez to, że była mega podjarka. Jak to pierwszy raz usłyszałem, wracałem wtedy Uberem z próby do domu, to mi się ręce zaczęły trząść. Nie mogłem uwierzyć, że to jest nasz numer.
Mnie osobiście od pierwszego przesłuchania bardzo spodobała się piosenka "mimo to", ale mam kontrowersyjną tezę, jeśli o nią chodzi. Od samego początku melodia bardzo przypominała mi utwór Verki Serduchki z Eurowizji. Śpiewacie tam, że "chcecie tańczyć", co też mnie naprowadziło na ten trop. Czy to jest jakieś nawiązanie?
Tomasz: Nakryli nas! Rozłączamy się.
Dawid: Jedziemy na Eurowizję, to był nasz podprogowy przekaz (śmiech). Już w finale jesteśmy, mamy to na gębę dogadane.
Ważną częścią tego, co nadchodzi teraz w waszej karierze, będą koncerty - zapowiedzieliście "micro tour". Zaśpiewacie pewnie nowe piosenki z EP-ki, a co z resztą setlisty? Będzie trochę staroci czy chcecie już grać przedpremierowo utwory z nadchodzącej płyty?
Dawid: Na pewno będą starocie. Zagramy te starsze single w odświeżonych wersjach. Ale na pewno będzie też jakaś część materiału z nowej płyty - nie cała! Jesteśmy w trakcie zastanawiania się nad setem koncertowym.
Nadchodzi sezon letnich festiwali. Wystąpicie m.in. na Męskim Graniu, co można nazwać waszym wielkim powrotem na to wydarzenie. Tęskniliście za tego typu występami?
Tomasz: Bardzo!
Dawid: Tak, tak, tak! My graliśmy na Męskim Graniu raz - we Wrocławiu. To jest super, bo w tym roku też gramy właśnie we Wrocławiu. Mamy teraz kilka takich sytuacji, podobnych do tych, które miały już miejsce. Jest to taki inside dla zespołu, że "he he, znowu to samo" - to jest bardzo pozytywne.
Wolicie własną trasę i kameralne koncerty w klubach czy jednak festiwale?
Tomasz: Generalnie, jeśli chodzi o klubowe koncerty, to tam ludzie faktycznie przychodzą na twój koncert. Nie są na festiwalu, tylko przychodzą tam specjalnie dla ciebie. To jest trochę bardziej intymne doświadczenie. Ale festiwale też są super. Fajne jest to, że dzieje się to w lecie, gdzie jest świeże powietrze, jest ciepło, jest dużo więcej ludzi. Na festiwalach też jest dużo przypadkowych osób, które mogą nie chcieć przyjść tam dla ciebie, bo nie wiedzą, że w ogóle grasz, ale jak usłyszą, to może im się spodoba i zostaną na wiele następnych lat. Ja w sumie nie mam czegoś takiego, że wolę to, albo to. Jak wyszło słońce i zaczyna się robić cieplej, to powiedziałbym, że festiwale, ale jakby była zima, to pewnie bym powiedział, że kluby.
Dawid: Ja mam tak, że wybór między klubem a festiwalem jest trochę niemożliwy, bo to są zupełnie inne formy. Granie koncertów klubowych pozwala nam po nich spotkać się z fanami, a na festiwalu może być z tym problem. Ja chyba jednak najcieplej wspominam granie w małych klubach - najlepiej się wtedy bawiłem, byliśmy też najbliżej ludzi. Energia miała wtedy mniejszą drogę do przejścia ze sceny do publiczności i fajnie się wymienialiśmy. Bardzo ciepło to wspominam, chociaż wszystkie koncerty pod kątem odbioru i współpracy z ludźmi były fajne. W tych małych klubach natomiast często miałem wrażenie, że ludzie stoją mi praktycznie przed twarzą - to mi się bardzo podobało i fajnie scalało całe wydarzenie.
To znaczy, że feedback ze strony publiczności dużo wam daje podczas koncertów.
Dawid: Zdecydowanie. Myślę, że każdy tak ma, chociaż... Jakiś czas temu oglądałem wydarzenie muzyczne, które było transmitowane w różnych serwisach streamingowych i telewizji. Odniosłem wtedy wrażenie, że ci artyści występujący na scenie, grali do tego gościa, który jeździł z wózkiem i kamerą. Wyglądało to dosyć ciekawie (śmiech). Ich nie interesowało do końca to, co się dzieje w danym momencie, tylko kamera. To musi być niekomfortowe. My graliśmy ze dwa koncerty telewizyjne, natomiast one były faktycznie koncertami. Mam na myśli to, że nawet jeśli było to wejście na jeden numer na dużej scenie, to wszystko miało aurę koncertową. Natomiast tutaj nie było tej wymiany energii, a to bardzo mobilizuje. Kiedy artysta ma jakiś kłopot w trakcie wykonywania utworu, to go może nawet podnieść na duchu.

Macie jakieś marzenia koncertowe na ten moment?
Tomasz: Ja zawsze chciałem na Woodstocku zagrać. To jest chyba najbardziej magiczna scena plenerowa w Polsce, zarówno pod względem ilości ludzi, jak i klimatu, który tam panuje. Tylko, że my chyba muzycznie średnio się na Woodstock nadajemy, więc nie wiem, czy to się uda. Zobaczymy kiedyś...
A jeśli chodzi o jakieś inne cele na najbliższy czas kariery?
Dawid: Wydaje mi się, że my po prostu chcemy zacząć grać. Chcemy zagrać te trasy, koncertować w lecie, wydać płytę. Przerabialiśmy pięcioletni okres niewydawania niczego i wolimy skupić się na tym, co jest teraz i po prostu pracować nad sobą czy nad tym, co możemy przekazać. Nie chcemy myśleć tylko tymi kategoriami, żeby coś osiągnęło sukces. Jak osiągnie, to super, ale warto się cieszyć z tego, co mamy. Samo to, że wyszła EP-ka, nawet jeżeli utonęłaby teraz w morzu muzy, to dla nas wydanie jej jest już osiągnięciem. Ostatnio słyszę często takie zdanie, że "pycha kroczy przed upadkiem", więc myślę, że najważniejsze, to cieszyć się z tego, co jest w danym momencie.
Jak wam się pracuje razem po tylu latach wspólnego grania i tworzenia muzyki? Dotarliście się jakoś i jest lepiej niż na początku czy to się raczej nie zmienia? A może więcej się kłócicie?
Tomasz: Jest dużo lepiej. Nie wiem, czy jest teraz taka rzecz, której by ktoś komuś nie powiedział, bo by się bał. Po prostu siadamy, gadamy i robimy rzeczy. Znamy się już na tyle długo i na tyle poważnie traktujemy to, co robimy razem, że nie ma w głowie czegoś takiego, że "ja mu tego nie powiem, bo będzie głupio" czy "nie powiem, bo się nie będziemy do siebie odzywać".
Dawid: Różne historie przerabialiśmy przez te lata, ale nigdy nie było chyba takiej sytuacji, w której mielibyśmy tak duży problem personalny do siebie, żeby to miało wpływ na działanie zespołu. Przynajmniej sobie nie przypominam w tym momencie. Zespół tak naprawdę powstał jako zlepek dwójek - my z Tomkiem się znaliśmy już wiele lat, Maciek z Kamilem, który z nami grał, też się znali kilka lat - i spotkaliśmy się we czwórkę. To był duży komfort, bo nie byliśmy przypadkowymi ludźmi, którzy spotkali się na grupie na Facebooku, tylko ludźmi, którzy w momencie zakładania zespołu już od pięciu lat gadali o problemach czy o tym, jak zagadać do dziewczyny.
Na koniec, jakbyśmy mieli podsumować tę rozmowę - jakim jednym słowem opisalibyście "EP25"?
Tomasz: Życie.
Dawid: Same głupoty przychodzą mi teraz do głowy (śmiech). Ale powiedziałbym, że będzie to słowo "gryfne".