Reklama

Zaśpiewaj to jeszcze raz, Clare

Clare Maguire "Light After Dark", Universal

Clare Maguire stać, by walczyć o tytuł pierwszej damy angielskiego popu. Jej debiut tezę tą udowadnia. Szkoda jej tylko na te celebryckie przepychanki. Czasem zbyt łatwo zapomnieć, że nie mamy do czynienia z kolejną namaszczoną przez Simona Cowella ofiarą.

Pierwsze, nie opuszczające słuchacza do końca słuchania "Light After Dark" pytanie - dlaczego ktoś z tak głębokim, mocnym, z miejsca przyciągającym uwagę głosem wpakował się w banalny repertuar? Czy skoro śpiewa się naprawdę dobrze, trzeba było wejść w świat cyników i rzemieślników z gatunku tych, którzy przyznają potem, że mogliby produkować swoje psy, a i tak trafialiby na listy przebojów? Oczywiście rozumiem, że życie kosztuje i nie każdy lubi mieszkać w suterenie, żuć skórki od chleba i grać bluesa kryjąc w sercu gorejącą pasję, a w płucach niedoleczone zapalenie. Żal jednak pozostaje.

Reklama

Odpowiedzialny za muzykę Fraser T. Smith współpracował m.in. z Cee-Lo Greenem, Planem B i Adele. Clare Maguire wychowywała się zaś na kawałkach Johnny'ego Casha, Boba Dylana oraz Johna Lennona. Co łączy te wzięte z definitywnie innych beczek informacje? Ano, że dla osoby słuchającej "Light After Dark" nic zupełnie z nich nie wynika. No może poza faktem, że singlowy "Ain't Nobody" zaśpiewany jest z manierą sugerującą, iż ktoś tu podczas nagrywania myślał o cwałowaniu przez amerykańskie stepy.

Tak naprawdę dostajemy powtórkę z lat 80. Krążek na chwilę potrafi zapędzić się dekadę dalej (słabe, podszyte klubowym rytmem "I Surrender"), ale przez większość czasu idzie w hołd złożony słynnym brytyjskim wokalistkom, skonstruowany tak, by gospodyni co rusz mogła się wykazać. "Shield and Sword" jest jak krojony pod Bonnie Tyler. "Happiest Pretenders" stanowi nazbyt ewidentny, choć bardzo zgrabny ukłon w stronę Kate Bush. "Bullet" czy "Freedom", w którym Maguire wspina się ze swoim wokalem wysoko, zaskakująco wysoko, to przecież Annie Lennox jak żywa. "Last Dance" nasuwa zaś na myśl Stevie Nicks, ale raczej z etapu "Tango In The Night" niż "Tusk".

"Light After Dark" sprawdza się świetne tak długo, jak przeboje rzeczywiście chwytają, czyli tak naprawdę w połowie. W innym wypadku Clare nudzi, natomiast napuszona, dramatyczna, pełna patosu maniera producencka Smitha zaczyna bardzo irytować. Zwłaszcza, że niewypałów jest trochę, żeby wymienić tylko przemiauczane, ciągnące się jak makaron "Sweet Lie", czy rozpoczynającą się jacksonowsko, a kończącą zupełnie nijak piosenkę tytułową. Na potrzeby głównego nurtu absolutnie wystarczy, niemniej doniesienia o tym, że atmosfera pracy liczyła się bardziej niż cyzelowanie produktu, a w żyłach wokalistki zabulgotała jej irlandzka krew między bajki należy włożyć.

6/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Clare Maguire | DARK | light | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama