Reklama

Żabson & Young Igi "Amfisbena (Deluxe)": Tani luksus [RECENZJA]

Wyobraźcie sobie taką sytuację. Wchodzicie do drogiej restauracji. Kojarzycie część dań z menu, ale w karcie pozostaje trochę niewiadomych. Tanio nie jest, ale decydujecie się na zamówienie, prosząc o samą przystawkę. Ta jest trochę mdła, ale po jakimś czasie wracacie, żeby dać kolejną szansę, tym razem zamawiając jeszcze danie główne. Znów coś się w środku skręca.

Wyobraźcie sobie taką sytuację. Wchodzicie do drogiej restauracji. Kojarzycie część dań z menu, ale w karcie pozostaje trochę niewiadomych. Tanio nie jest, ale decydujecie się na zamówienie, prosząc o samą przystawkę. Ta jest trochę mdła, ale po jakimś czasie wracacie, żeby dać kolejną szansę, tym razem zamawiając jeszcze danie główne. Znów coś się w środku skręca.
Żabson i Young Igi nagrali wspólną płytę /

Gastro analogie w przypadku "Amfisbeny (Deluxe)" nasuwają się same. Magda Gessler miałaby co tu robić po kilkutygodniowym powrocie, żeby sprawdzić, czy coś się tu się wydarzyło. Mocne uderzenie Żabsona i Young Igiego na początku roku w postaci kilku numerów wykręciło solidne liczby, ale o znaku jakości można było zapomnieć. Nadzieja jednak jakaś była, bo raperami z przypadku to oni nie są, a "prawdziwa" wersja "Amfisbeny" mogła uratować sytuację.

Zadanie to niełatwe, zwłaszcza że duet mógł zaskoczyć i wyjść poza swój standardowy schemat. Nie udało się, bo znowu ktoś wyszedł z założenia, że będzie lepiej ponawijać o dripach, forsie i taplaniu się we własnym wyobrażeniu zajebistości. Ale sprawdzić wypada, bo w całej sinusoidalnej twórczości dwóch ziomali, nawet generyczność potrafi być melodyjna i hitowa, a i czasem zaskoczyć udanym wersem.

Reklama

"Amfisbena (Deluxe)" nie jest płytą, z której można dowiedzieć się czegoś ciekawego lub powali odbiorcę pojedynczym hookiem. Żabson płaci duże podatki, chodzi do kancelarii, a nie korporacji. Young Igi ma za to złote oko do kobiet i zostawia 5 koła, gdy wychodzi z restauracji. Włączcie "Icey", które może posłużyć za niezły skrót - "Icey watch, icey chain / Auto tune jak T-Pain / To drogi puch, Canada Goose / Ja biorę hajs, ja biorę fame". Aha, jakbym mógł zapomnieć o "Opadła jej kopara, bo zobaczyła pengę" z "Robotniczego trapu". I nie, nie jest to nic złego, ale kolejny raz to samo pod innym szyldem razi monotonią i pustką.

Album jest nie tylko przepełniony wątpliwej jakości przechwałkami i skrytą między wersami informacją o wyższości nad innymi, ale został też okraszony przeciętnymi refrenami (festiwal żenady w "Kap, kap") i refleksjami unoszącymi się znad bonga ("Jestem robotnikiem, rozstawiam pachołki tam, gdzie mają stać / I kieruję ruchem, stawiam wam drogowskaz" z "Robotniczego trapu" czy "Kiedyś ledwo wiązałem koniec z końcem / Teraz noszę buty na rzepy" z "Butów na rzepy").

To produkcja, w której często trzeba się zastanowić, czy raperzy wypluwają słowa tak na serio, czy tylko puszczają oczko w stronę wagarowicza z przenośnym głośnikiem w rękach. Raz próbują być poważni w "Nie wszystek umrę" (z jakże wzruszającym "Żyję jak artysta, nawet śmierć mnie nie zabije"), czy dziarają sobie "W klepsydrze życia sypie się piach / Chcę złapać w garść wszystkie ziarna" z "Sahary", innym razem wchodzą do tancbudy z "Polskim karnawałem", gdzie z solarową "Banią u Solara" dają recital młodych, niekoniecznie gniewnych.

Ale w tym wyścigu, kto ma dłuższego, znajdą się też udane fragmenty. "Igi kosmiczne dziecko, bo wszystko robi nieziemsko" lub "Nie wstydzę się swojego pochodzenia, mój tata to kolejarz / Przez to pociąg mam do forsy już od urodzenia" to naprawdę niezłe rzeczy. Pochwalę też pomysłowe, wręcz belmondziakowe "Kupuję działki, nie narkotyki / chcę mieć statki jak kosmici / Wyleciałem już z orbity, pilotuję sam jak Igi" Żabsona z "Ziemi na Marsie".

Znacznie więcej można było oczekiwać po samej muzyce, zwłaszcza że panowie zawsze mieli dobry gust (no wiecie, "Internaziomal" i "Skan myśli" zyskują po czasie). I niestety, ale "Amfisbena (Deluxe)" to zwyczajna nuda, schematyczność i powtarzalność. Gitarowe solo otwierające "Saharę" daje odetchnąć od paczkowanego trapu, marszowa perka w "Widzę siebie" to miły akcent maskujący zbędny refren, jednak czas pryska w momencie, gdy wchodzą dodatkowe BPM-y. "Polski karnawał" to dyskotekowy żart, ale spełnia swoją rolę, bo ścian podpierać się nie będzie. Kwaśne "Kiedy skończę karierę" i przestrzenny "James Bond" stoją w opozycji do uderzających nijakością "Nie wszystek umrę" i "Lifestyle'u".

Żabsonowi i Igiemu zdarza się nagrywać nietuzinkowe numery, a w przypadku wspólnego projektu zwyczajnie można było liczyć na więcej. I to znacznie, bo w kategorii niewykorzystanych szans "Amfisbena (Deluxe)" mogłaby pokusić się o maksymalną ocenę, jednak ostatecznie stała się produkcją z kategorii tych, w których od wzruszania ramionami bolą łopatki. Albo głowa, chociaż plusem jest to, że kark zostaje na swoim miejscu, bo nie ma do czego tu bujać. Może następnym razem.

Żabson & Young Igi "Amfisbena (Deluxe)", Def Jam Recordings Poland

4/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Żabson | Young Igi | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy