Reklama

Wac Toja & Matheo "Ostry sos": Posmak taniego keczupu [RECENZJA]

Papier przyjmie wszystko, zwłaszcza huczne zapowiedzi. Szkoda tylko, że w przypadku "Ostrego sosu" nikt nie pokusił się o to, żeby dodać ostrzeżenie o potencjalnej niestrawności i mdłościach.

Papier przyjmie wszystko, zwłaszcza huczne zapowiedzi. Szkoda tylko, że w przypadku "Ostrego sosu" nikt nie pokusił się o to, żeby dodać ostrzeżenie o potencjalnej niestrawności i mdłościach.
Wac Toja na okładce płyty "Ostry sos" /

"Turboboost" był jednym z najbardziej przegapionych albumów 2019 roku. Trochę szkoda, bo Wac Toja dostarczył mocny zestaw bangerów i łamaczy karków, idealnych do sportowego samochodu. Hit na hicie, na czele ze znakomitym "Ciepłem ciała". Bez niepotrzebnej analizy pojedynczych wersów, bez moralizatorstwa. Czysta zabawa, niekoniecznie słowem, bo przecież na to były reprezentant QueQuality nie ma zazwyczaj czasu, skoro najpierw trzeba się pochwalić, a potem pomyśleć nad złożeniem... kolejnej przechwałki, ewentualnie odhaczeniu kolejnego romansu. Jest w tym jednak trochę uroku, chociaż można odnieść wrażenie, że w tym pędzie na beacie raper się gubi i wypluwa kolejne wersy tylko po to, żeby całość ułożyła się w lepsze lub gorsze rymy.

Reklama

Skoro muzyka jest zabawą to w gruncie rzeczy nie powinno to przeszkadzać, bo Wac Toja z każdym kolejnym numerem i gościnnym występem, pokazywał, że w podobnej konwencji ma niewielu poważnych konkurentów w naszej rap grze. Brakowało jednak kropki nad "i", beatmakera, który pociągnie całość i da duże pole do popisu raperowi. Udało się to połowicznie, bo mimo że Matheo jest producentem stworzonym do przebojowej stylistyki w której treść schodzi na dalszy plan, to nie podołał sam gospodarz. Znowu jest to samo, chociaż czy ktoś wymagał wielkich zmian?

Wac Toja momentami nawija jak szalony, a jego klasyczna, popisowa formuła kręci się zazwyczaj wokół tych samych tematów (chociaż i trochę filozofii w "Intrze - jalapeno" nie zaszkodzi - "I tak wkładam kolejną maskę / By brnąć do przodu zmieniam wszystko znowu / Przestałem liczyć na czyjąś łaskę / Suma doświadczeń wkłada maskę znowu"), mimo że ktoś tu pomyślał o pozornym gastro koncepcie, które większy wydźwięk ma w samych tytułach niż liryce. Wiadomo, u niego zawsze musi być ostro, nie tylko w łóżku - od wspomnianego jalapeno po habanero w międzyczasie z wyliczanką dodatków w "Chili hot". Z jednej strony tej quasi koncept ciekawi, z drugiej i tak jest nieistotny, bo w pamięć najbardziej zapadają wersy, który powodują mocny facepalm, chociażby "Twoje metafory ziomie, tak to one są głębokie / Tylko ciągle narzekają, raz na miesiąc trafią ciotę" w "Jednym strzale - habanero".

Paradoksalnie więcej dobra wnoszą goście z tej samej bajki co Wac Toja. Kizo, któremu żaden progres nie grozi, wpadł z szybką wizytą na "Chilli hot" i zostawił po sobie całkiem przyjemne wrażenie. Tymek i Sobota w swojej standardowej formule ubarwiają odpowiednio "Czarne oczy - chilaca" (świetne, tymkowe "Czarne oczy, czarne oczy / Nie fitują mi do stylu już wasze kłopoty") i "Hypnotize - chile verde". Króluje jak zwykle, oczywiście mając na myśli tylko refreny, Malik Montana, tym razem w "Fala - piri piri", które mogłoby rozbrzmiewać na ulicach Kreuzbergu.

Zgoła inaczej jest z pozostałymi, bo tzw. "przekraczanie muzycznych granic" zawsze trzeba traktować z mocnym, naprawdę mocnym przymrużeniem oka. Nijako brzmi "Dres - yellow genetics", który pokazuje, że raperzy, nie tylko polscy, co kilka lat temu pokazał Lil Wayne, nie powinni za bardzo romansować z gitarowym brzmieniem. Uskutecznione punko polo, zostawia po sobie nienajlepsze wrażenie, więc również i Bedoes, który zapowiadał, że zamierza zabrać się za podobne rzeczy w przyszłości, powinien poważnie się zastanowić, czy naprawdę warto podążać tą drogą. Na domiar złego, karykaturalnie brzmi Janusz Panasewicz w "Zapowiedzi do piekła - cayenne", który pasuje tutaj jak ketchup z hot doga ze stacji benzynowej w karcie Atelier Amaro.

Wokale niosą wiele problemów, zwłaszcza nudności i senność, ale nad wszystkim stara się panować Matheo, może poza jednym wybrykiem za którym stoi kilku muzyków. Producent kilka miesięcy temu zapewnił nitro Majorowi SPZ, tutaj postarał się doprawić "Ostry sos". Pomijając wspomniany eksces dla podpitych uczestników juwenaliów, proporcje odmierzył idealnie i pochwały w kierunku pojedynczych produkcji są zbyteczne - przebojowe podkłady, bujające, z charakterystycznymi podziałami. Ciężko uwolnić się od takich numerów jak "Czarne oczy - chilaca" czy "Tik tak - puya". Za to gwiazdka Michelin.

Pierwsze rozczarowanie roku za nami. "Ostry sos" powinien być teoretycznie jeszcze lepszy i bez problemu przebić poziomem swojego poprzednika, jednak co za dużo to niezdrowo. Sam Matheo cudów nie zdziała, a rap, będący trochę trochę jak sos w saszetce z dowolnego fastfoodu, nie wpływa dobrze na organizm. Do szybkiego skonsumowania, jeszcze do jeszcze szybszego zapomnienia. Byle nie w dużych ilościach, bo może skończyć się naprawdę źle, ale i tak do tej knajpy się jeszcze wróci za jakiś czas. A nuż coś zmienią w menu?

Wac Toja n Matheo "Ostry sos", Morda

3/10

***Zobacz także***

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Wac Toja | Matheo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy