Sparks "The Girl Is Crying in Her Latte": Oni nie chcą się żegnać [RECENZJA]

Pojawiają się zawsze wtedy, gdy świat o nich zapomina. Mają absurdalne pomysły na piosenki i od ponad pół wieku wcielają je w życie. Grają muzykę pop, która w ich wykonaniu nigdy nie będzie popularna. Mają świetne melodie, które podawane są tak, że nie mogą zostać przebojami. Teksty są groteskowe, obserwacje smutne, a przesłanie wesołe. W dodatku należą do Amerykanów grających europejską muzykę. Wraca Sparks, czyli najdziwniejszy zespół świata.

Sparks wydali nowy album "The Girl Is Crying in Her Latte"
Sparks wydali nowy album "The Girl Is Crying in Her Latte"MARIE-LOUISE GUMUCHIAN / ReutersAgencja FORUM

Największy, wręcz przebojowy, potencjał ma "Nothing Is As Good As They Say It Is", ale o tej płycie zrobiło się głośno dzięki tytułowej piosence. Raczej nie dlatego, że jest wielkim hitem, tylko dlatego, że Cate Blanchett pojawiła się w teledysku "The Girl Is Crying In Her Latte". Bracia Mael ostatnio ostro flirtowali ze światem filmu, co zaowocowało nie tylko nowymi znajomościami, ale i korektą brzmienia. W zasadzie ewolucją. Muzyka Sparks staje się coraz bardziej elegancka, czasem wręcz dystyngowana. Obecność aktorki jest dowodem na jeszcze jedno: zespół zdobył akceptację mainstreamu. Braciom Mael zajęło to ponad 50 lat, w czasie których nagrali 26 płyt. Mniej więcej od nagrania "Lil' Beethoven" są artystycznie na fali wznoszącej.

"The girl is crying in her latte" pokazuje, że Ron Mael wciąż taśmowo wyrzuca z siebie świetne kompozycje. Z przesłaniem można się pogubić, ale chyba o to zawsze chodziło braciom. Ironia miesza się z pastiszem, elektronika z musicalem, a gdzieś w tle słychać glam rockowe doświadczenie. Sparks patrzą na rozczarowane życiem, płaczące po kawiarniach społeczeństwo i dają głos dziecku, które chwilę po urodzinach chce uciekać ze świata, bo ten ma zbyt niskie standardy. I tak przez całą płytę: obserwacje są błyskotliwe, ich ujęcie nonsensowne, a wnioski końcowe przewrotne.

Byłem przekonany, że "Hippotomus", to ich szczytowe osiągnięcie tej części kariery, ale "The Girl Is Crying In Her Latte" dorównuje płycie z 2017 roku i jest nawet lepiej oceniane przez krytykę. Grupa stała się ikoną. Zespołem, którego płyt warto słuchać. Dokument "The Sparks Brothers" z 2021 roku dzięki wypowiedziom Becka, muzyków New Order czy Alexa Karpanosa z Franz Ferdinand pokazał, jak wielki wpływ na muzykę miała formacja. Pitchfork nazywa go nawet listem miłosnym do grupy. Oglądając go, trudno mieć jednak inne odczucia. Sparks stali się kultowym zespołem. Tłumy, które wypełniły sale w czasie tej trasy tylko tego dowodzą. Bracia Mael są na szczycie. Już trzeci raz. Za pierwszym razem byli w czasie "Kimono My House". Potem, gdy wyprzedzili swoje czasy na "No. 1 Song In Heaven". Po spektakularnych porażkach końcówki lat 80. i niemrawych latach 90. trudno było spodziewać się takiego finału.

Niemal wszyscy zwracają uwagę, że głos Russela w ogóle się nie zestarzał. To prawda, ale tak jest w zasadzie z całą twórczością Sparks. Nowa płyta brzmi świeżo. A przecież bracia są już mocno po 70-tce i nikt nie miałby do nich pretensji, gdyby skupili się na podsumowaniach, nawiązywaniu do bogatej twórczości i odcinaniu kuponów. Oni absolutnie nie chcą się żegnać. Chcą być kreatywni, chcą nagrywać płyty, które wnoszą coś nowego i wciąż mają sporo do powiedzenia. W mojej ulubionej piosence z "Hippotamusa" Russel śpiewa "I wish you were fun", a ja życzę wszystkim takiej starości: kreatywnej, pełnej dobrej muzyki, z pracą, którą wykonuje się z miłości.

Sparks "The Girl Is Crying in Her Latte", Island Records

8/10

Okładka albumu Sparks "The Girl Is Crying In Her Latte"materiały prasowe
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas