Shawn Mendes "Shawn": Dojrzałość w 30 minut [RECENZJA]
Oprac.: Rafał Samborski
Shawn Mendes na nowej płycie obnaża się słuchaczom tak, jak nigdy nie robił tego do tej pory. A to wszystko w bardziej wyciszonym, akustycznym otoczeniu. Zaskoczenie roku? Bardzo możliwe.
Pamiętam, gdy recenzowałem płytę Shawna Mendesa, opatrzoną jego imieniem i nazwiskiem, a wydaną w 2018 roku. Nie było to doświadczenie, które utkwiło mi mocno w głowie. 6 lat później mam wrażenie, że na "Shawn" mam do czynienia z człowiekiem o wiele dojrzalszym pod każdym względem. Muzycznym, życiowym, tekstowym. Zapowiada to już okładka, na której Shawn już nie jest gładko ogolonym chłopcem, a dorosłym, nieco zarośniętym mężczyzną, który nie musi być idealny.
Kiedy słyszę natomiast rozpoczynające płytę "Who I Am", w którym Shawn ledwo muska struny gitary, wiem, że to nie po prostu dojrzałość. To mentalna zmiana. Skoro Mendes już nie wie, kim naprawdę to jest, to być może odnajdzie się w dźwiękach mniej popowych, a bardziej popowych. I nie da się ukryć: "Shawn" to płyta, na której wchodzimy w to, co dzieje się w umyśle muzyka. A zdaje się, że ostatnio przeżył dość sporo.
To wszystko w otoczeniu utworów o wiele bardziej minimalistycznych, w żaden sposób nieprzeprodukowanych. Nawet jeżeli utwory mają faktycznie potencjał przebojowy, tak jak "Why Why Why" czy porywające "Heart of Gold", znacznie im bliżej do list muzyki niezależnej niż do gwiazdy, której nazbyt syntetyczne przeboje pokroju "Treat You Better" były wyśpiewywane przez cały świat. Gitara akustyczna absolutnie dominuje, towarzyszą jej zazwyczaj jakieś smyczki lub smyczkopodobne instrumenty w tle, bębny basowe, może chórki i niewiele więcej.
Zupełnie nie narzekam, bo nowe oblicze Shawna Mendesa to pełne wchodzenie w dorosłość z bagażem doświadczeń, rozczarowań, ale też nieustannie widniejącym źdźbłem nadziei. Dzięki takiemu otoczeniu to, co mówi, wydaje się szczególnie ważne. A to chyba jest najważniejsze. Dlatego jeżeli sam autor płyty mówi, że jego inspiracjami przy nagraniu była twórczość Boba Dylana i Joni Mitchell, to ja tu dorzucę Nicka Younga, Nicka Drake'a i będę zadowolony.
Shawn wydaje się rozumieć, że idealizm lat młodzieńczych ucieka z wiekiem. Związki upadają, na relacjach pojawiają się rysy nie do zakrycia, a "na zawsze" ma bardzo ograniczony termin ważności. Osoby bliskie stają się odległym wspomnieniem, gotowość nie następuje wtedy, kiedy wydaje nam się, że powinna, a samotność to taka straszna trwoga. A jednak ta nadzieja nigdy nie znika, nawet jeżeli to, że stracimy kogoś, kto jest dla nas całym światem, wydaje się bardziej niż pewne. Bo Shawn wie, że nigdy nie będzie idealny i nie ma w tym nic złego, gdyż idzie swoją drogą.
Zobacz również:
"Shawn" to dla mnie jedno z tych zaskoczeń roku, dla których warto w ogóle interesować się muzyką. To jasne, że Shawn Mendes spadnie z panteonu gwiazd popu, ale wydaje się, że ścieżka twórczości bardziej wyciszonej i introspektywnej sprawi mu więcej satysfakcji i może go ostatecznie doprowadzić do rzeczy wielkich. A o takie tego wymuskanego chłopca, w którego strój jeszcze niedawno się ubierał, nigdy wcześniej bym nie posądzał. Świetna płyta.
Shawn Mendes "Shawn", Universal Music Polska
8/10