Sentino "Kołysanki dla ulicy": po staremu, ale lepiej [RECENZJA]

Najbardziej oryginalny raper na polskiej hiphopowej scenie znowu wydaje album, który będzie tylko dodatkiem do jego kolejnego komentarza lub social mediowej aferki. Można tego żałować, bo "Kołysanki dla ulicy" to solidna lekcja rapu.

Okładka albumu "Kołysanki dla ulicy"
Okładka albumu "Kołysanki dla ulicy"materiały prasowe

Już dawno Sentino nie nagrał kompletnej od A do Z płyty. Okres "Zabójstw lirycznych" nie powróci, "Czary mary" czy "King Sento" po czasie pamięta się głównie przez pojedyncze numery, o pozostałych projektach lepiej nie myśleć w kategoriach całości. Remedium na ostatnie zawirowania mogły być "Kołysanki dla ulicy". Po tych wszystkich aferkach, odgrażaniu się, że słuchacz już nigdy nie dostanie materiału po polsku i kąśliwych komentarzach, płyta w luksusowej cenie mogła rzeczywiście być stuprocentowym potwierdzeniem talentu Alvareza. I co? Ekhm, nie jest.

Ale od razu zaznaczę - "Kołysanki dla ulicy" to najlepsza produkcja rapera od dawna, mimo że w treściach nie ma żadnego novum: Lacoste nie Gucci, 1000 kobiet w łóżku, zero stabilności, odbijanie od fejków, ale też... zabezpieczenie bliskim renty. Serio. Jest też przestrzeń na refleksje, cwaniactwo, gangsterkę i zasypianie z mieczem pod poduszką. Tak, tak, dobrze czytacie. Wszystko i nic, ale jest w tym pewien urok i swego rodzaju abstrakcja. Jeśli weźmie się poprawkę na street credit i kolejne eurasy podnoszone w Berlinie, to naprawdę da się tego słuchać i mieć sympatię do Sentino.

Pełno tu mądrości, których nie powstydziłby się Eldoka - "Muszę w końcu zmienić może coś, nie ma już radości / Własny mój przyjaciel wrogiem jest, w oparach próżności / Każdy wilk zabić kogoś chce", czy porównań w stylu Bałagane - "Zęby tak białe, jakby myła je gramem". Dodatkowo Sentino nie dość, że potrafi rapować, to wie, jak podśpiewywać - sprawdźcie "Atlantyk", "Niebieskiego ptaka" czy "Hollywood Habibi". "Kołysanki dla ulicy" są znacznie lepsze pod względem muzycznym niż taka "Megalomania" czy "Aporofobia", ale też nie oszukujmy się - nie jest to wielki wyczyn. Dużo tu disco soundu bliższego tancbudom niż modnym klubom, jest trochę afrotrapu i drillu, znalazło się też miejsce na niezłe samplowane produkcje, jak znakomite "Irun", które otwiera całość. I serio - to jest lepsza, podrasowana wersja "Free Enterprise" Rick Rossa.

Zabawa brzmieniem w "Time Out" sprawia, że numer jest trochę przeprodukowany i to Sentino musi ciągnąć podkład, nie na odwrót. "Semi Automatic" to niby drill, a tak naprawdę sam fragment tytułu zdradza, czym jest - pół wierceniem. "Flaite" pod tym względem nie jest lepsze. Ckliwość "Platyny" i "Mizantropii" wręcz uderza, za to gitara w "Gorzej niż było" napędza cały numer i stanowi doskonałe tło opowieści rapera.

Słabiutkie są taneczne "Atlantyk", "Kosmos" czy "Mai Tai". "Skandal" - zgrabną hybrydę euro dance'u i afrotrapu - trzeba rozpatrywać w kategorii pastiszu, która będzie królowała na sylwestrowych playlistach. Wszystko produkcji CrackHouse i nieprzypadkowo to zaznaczam, bo Hellfield i Divix są strasznie zagadkowi. Z jednej strony potrafią dostarczyć mistrzowskie "Hot16 Challenge" tego pierwszego, z drugiej często ich podkłady są synonimem jednorazowej tandety dla influencerów, którzy postanowili spróbować swoich sił za mikrofonem.

Gdyby nie wszystkie wcześniejsze ekscesy, Sentino miałby większą szansę zaistnieć poza gronem kilkuset nerdów, którzy są ultrasami rapera, i trafić znacznie szerzej. A tak każdą produkcją musi udowadniać swoje skille i to, że próbuje sobie radzić bez producenta wykonawczego. Z tym jest znacznie gorzej, bo przydałaby się osoba, która szepnie mu, że niektóre podkłady zwyczajnie mu nie leżą, a i gościom od mixu i masteringu mogłaby poradzić, żeby wzięli się za robotę. Takie tam detale, ale nawet mimo tego warto "Kołysankom dla ulicy" dać szansę.

Sentino "Kołysanki dla ulicy", Sicarios

6/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas