Sentino "ZL4EVER": Z dala od przezroczystości [RECENZJA]
Sebastian Enrique Alvarez, Sentence, Sentino. Pół-Polak, pół-Latynos, kolorowy ptak polskiej i niemieckiej sceny, który potrafi podnieść kilkadziesiąt euro na dowolnej berlińskiej ulicy. Aferzysta. Jeszcze kilka akcji i nawet najbardziej die hard fani rapera będą mogli powiesić jego karykaturę na ścianie, niemniej jego najnowszy album warto sprawdzić.
Sentino się nie zatrzymuje i pomiędzy kolejnymi kłótniami z Nitrozyniakiem, dyskusjami z nastolatkami, buchami Marlboro i łykami drogiej wody mineralnej prosto z lodówki, nagrywa kawałki, z których robią się całe płyty. W ostatnich dwóch latach katalog zrobił się niezwykle okazały, jednak raczej pod względem ilościowym.
O ile 2021 rok był w miarę stabilny, to już ten jest straszną sinusoidą. Styczniowa "Aporofobia" była dużym rozczarowaniem, a o "Megalomanii" zwyczajnie lepiej zapomnieć. Więcej dobrego przynosi za to "ZL4EVER", który momentami przypomina najlepsze rapowe chwile Sentino.
No dobrze, więc co my tu takiego mamy? Podkreślenie własnej zajebistości ("Nie muszę z nimi gadać już na live'ach w internecie / Kupuję Rolls-Royce'a, za pół roku jestem champion", wiadomo), uderzanie w fejków, słuchanie się matki ("Mama mówiła 'synku uważaj, bo to niebezpieczne / Zbyt wielu karaluchów jest na świecie'") i, jakżeby inaczej, gloryfikację bogactwa.
Sentino oczywiście wychował się wśród sępów, chodził z kosą w ręku, nikt go nie może zrozumieć i jest w podziemiu. Jakby tego było mało, to ocieka dripem, stoi na filarze Olimpu i jednej nocy zarabia tyle, co przeciętny Kowalski w rok. Superhero, mimo że to nie Marvel ani DC, który czego nie dotknie, to zamienia w złoto.
Tematyka zróżnicowana jak pogoda na Saharze, więc nie powinno dziwić, że "ZL4EVER" to kolejny hip-hopowy wyścig, kto w tej branży ma dłuższego, ale przewagą Sentino zawsze był styl, bo mało jest tak charakterystycznych ludzi w środowisku. Takich, którzy potrafią tak dobrze rapować i śpiewać, elastycznie zmieniać formułę w ciągu kilku sekund, do tego dorzucić absurdalnie chwytliwy refren, który pomimo swej lirycznej miałkości nie może wylecieć z głowy przez dość długi czas.
Są też momenty, kiedy trap zapomina o przedrostku afro i niebezpiecznie puka do zenkowych bram, jak w "Midasie", w którym zabrakło pomysłu na refren, a zlepek słów nawet nie potrafi go udawać. Nie ma tu też przebojów pokroju wyśmiewanego kilka lat temu "Tatuażyka", bomb wielkości "Vitaliya", "Pistoletu" czy "Czarnej chmury", są za to numery, które udowadniają, że Sentino ciągle potrafi pisać - koniecznie do wyróżnienia są "Duc de Pologne" oraz "Superhero". I przy okazji dobrać dobry podkład, bo przecież z tym ostatnio też był problem.
Tak, "ZL4EVER" nie zawodzi pod względem podkładów, nawet pomimo irytujących producer tagów CrackHouse. Mniej tu festynu niż ostatnio, więcej melodii niż na początku roku, więc spokojnie została wyrobiona średnia krajowa. "Blade" wprowadza akcenty orientu na bloki i całe osiedla, "Hipnoza" i "Midas" udają afrotrapy z Hamburga w sprowadzanych furach, nawarstwiony "Drip" spycha gospodarza na dalszy plan, ale ktoś w nim chyba zapomniał o jego dopracowaniu. A i tak świeci na tle reszty, podobnie jak przebojowe "Superhero" czy "Lagrimas", gdzie gitara jest tłem lingwistycznych popisów gwiazdora live'ów z Insta.
Z Sentinem jest trochę jak z Kanye Westem, oczywiście zachowując przy tym zdrowe proporcje i odpowiednią skalę. Czasem coś palnie, rzuci coś kontrowersyjnego, często się gubi i niektóre ruchy wydają się kompletnie nie na miejscu. Nie można mu jednak odmówić jednego - jest jakiś. Podobnie "ZL4EVER" - pełne barw, umiejętności, ale i monotematyczności, w której raz na jakiś czas trafi się liryczny gong. Trochę taki powrót do formy, ale znowu bez wykorzystania potencjału, więc może warto z kilkoma osobami się pogodzić, znaleźć solidnego producenta wykonawczego i mu zaufać. Wszyscy na tym skorzystają, panie Alvarez.
Sentino "ZL4EVER", Sicarios6/10