Reklama

Sarsa "*jestem marta": Nareszcie u siebie [RECENZJA]

Długo zastanawiałem się, czy Sarsie kiedykolwiek uda się odciąć od ery "Naucz mnie" czy "Zakryj". Czy uda jej się zerwać z wizerunkiem i łatką topowej gwiazdy pop, by zacząć tworzyć alternatywę na całego. Już popandemiczne "Runostany" pokazały, jaka muzyka siedzi tak naprawdę w Marcie Markiewicz. Że alternatywny rock w połączeniu z elektroniką są jej bliższe, a "*jestem marta" tylko to potwierdza - w poukładany, lecz lekko monotonny sposób.

Długo zastanawiałem się, czy Sarsie kiedykolwiek uda się odciąć od ery "Naucz mnie" czy "Zakryj". Czy uda jej się zerwać z wizerunkiem i łatką topowej gwiazdy pop, by zacząć tworzyć alternatywę na całego. Już popandemiczne "Runostany" pokazały, jaka muzyka siedzi tak naprawdę w Marcie Markiewicz. Że alternatywny rock w połączeniu z elektroniką są jej bliższe, a "*jestem marta" tylko to potwierdza - w poukładany, lecz lekko monotonny sposób.
Sarsa wydała album "*jestem marta" /Jan Bogacz/TVP /materiały prasowe

Słuchając nowego albumu Sarsy odnoszę wrażenie, jakbym czytał pamiętnik. Jakby te wszystkie myśli, które kumulowały się w głowie Sarsy w początkowym etapie jej kariery, zostały teraz uwolnione Do bólu szczerze i intymnie. Nie ma już ani flamingów, ani koków, a ten album to tylko potwierdzenie, że nigdy nie wrócą. Skupmy się jednak na poszczególnych utworach.

Album rozpoczyna się od "pierwszej minuty (prolog 5 minut EP)", w której rozlicza się z przeszłością, uświadamiając nas, że cały dotychczasowy wizerunek był wręcz sztucznie wykreowaną szopką, oraz mocnego "baletu" ze Zdechłym Osą, czyli jednego z pierwszych singli. Szczerze mówiąc, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem zapowiedź takiego duetu, skazywałem go na porażkę. Jak świat post punku z pogranicza rapu ma współgrać z Sarsą? Na szczęście pomyliłem się ogromnie. Utwór, mimo swojego nietypowego charakteru, idealnie wpisuje się w koncepcje Sarsy, a obok "jaśminu", jest dla mnie jednym z najlepszych kawałków na płycie. 

Reklama

Warto podkreślić jednak, że Zdechły Osa nie jest jedynym artystą, który gościnnie pojawił się na piątym studyjnym krążku Sarsy. W kawałku "jprld" możemy gościnnie usłyszeć Piotra Roguckiego, który dowozi to, czego można po nim oczekiwać, a sam utwór jest kolejnym dobrym kawałkiem Sarsy w bardziej rockowym wydaniu. No właśnie, czy w takim razie cały album jest dookoła rocka/punka?

Nie. Sarsa w pozostałych utworach pokazuje nieco spokojniejsze i bardziej melancholijne oblicze. Tak jak na przykład wyżej wspomniany "jaśmin". To utwór, w którym Sarsa opowiada o swoich problemach egzystencjalnych, w których tkwiła. Całość ubrana jest w lekko elektroniczne, spokojne dźwięki, które pod koniec dochodzą do punktu kulminacyjnego, nadając całości wyjątkowe brzmienie.

Jednym z ciekawszych zabiegów artystycznych, jakie Sarsa zastosowała na "*jestem marta", są outra do "jaśminu" i "księżyca". Jest to dość niekonwencjonalne, by w taki sposób rozszerzać i domykać wątki, zarówno liryczne, jak i muzyczne, rozpoczęte w poprzednich utworach. Sarsie natomiast wyszło to genialnie.

Cały album, w moim odczuciu, daje nam dokładnie to, czego po "nowej Sarsie" moglibyśmy się spodziewać. Dostaliśmy jasną i klarowną odpowiedź, w jakim muzycznym kierunku Marta Markiewicz będzie podążać na dalszym etapie swojej kariery. Co najważniejsze, Sarsa zdążyła już przyzwyczaić swoją publikę do zmiany stylu. Czyli coś, co dla wielu mogło być rozczarowujące w przypadku "Runostanów", tutaj nie miało już znaczenia. Marta zyskała tym albumem coś, na czym jej bardzo zależało - odwagę wydawania muzyki, jaką czuje w 100%, i fanów, którzy to kupują. A to jest bezcenne.

Sarsa "*jestem marta", Kayax

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Sarsa | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy