Sarsa o płycie "Runostany": Jestem tylko człowiekiem

Sarsa prezentuje płytę "Runostany" /Piotr Porębski /materiały prasowe

- Kiedy pod moim sercem zabiło drugie serce, to wszystko się zmieniło - mówi w rozmowie z Interią Sarsa, która na początku 2021 r. po raz pierwszy została mamą. Nieco ponad rok później wokalistka wypuściła płytę "Runostany", przez nią samą opisaną jako jeden z najbardziej osobistych longplayów w jej karierze.

"Runostany" to czwarty album w dorobku Sarsy. 32-letnia wokalistka traktuje ten materiał jako swego rodzaju autoterapię. W związku z pandemią koronawirusa postawiła na rozwój osobisty, zajęła się też swoim dzieckiem ze związku z gitarzystą jej zespołu - Pawłem Smakulskim (Proghma-C, eks-Golden Life).

9 kwietnia w klubie Palladium w Warszawie Sarsa zaprezentuje na żywo cały materiał z płyty "Runostany".

Kasia Gawęska, Interia: Najpierw chciałam cię zapytać o pandemię i macierzyństwo, dlatego że wydaje mi się, że to mogło mieć duży wpływ na to, jak zmieniło się twoje postrzeganie świata, a może też samej siebie.

Reklama

Sarsa: - Na pewno jest tak, że pandemia miała wpływ na wszystkich i oczywiście są minusy idące za tym całym zjawiskiem. Z mojego punktu widzenia i patrzenia na świat głównym minusem jest to, że jako osoba tak wysoko wrażliwa na otoczenie, źle znosiłam i w dalszym ciągu źle znoszę napływające zewsząd informacje o konsekwencjach i żniwach pandemicznych.

Natomiast plus jest taki, że to stanowiło w pewnym sensie dużą inspirację do powstania "Runostanów", bo ten album jest nie tylko o dwóch ostatnich latach, kiedy faktycznie zniknęłam trochę z rynku muzycznego i musiałam przepracować ze sobą trochę tematów. Ale ten album jest ogólnie o wszystkim, co we mnie zalegało przez lata, i co wymagało oczyszczenia. Dlatego to nie jest album dla każdego. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest mocno refleksyjny. Ale wiesz, ja też jestem tylko człowiekiem. Moją intencją było to, że chciałam zrobić miejsce na coś pozytywnego, a żeby to osiągnąć, musisz się trochę zmierzyć najpierw ze swoimi demonami, czyli z tym wszystkim, co negatywne. I to jest taka niewidzialna wojna, która gdzieś tam we mnie ma miejsce.

No a macierzyństwo... Jakbym miała określić się w taki najprostszy sposób, bo temat macierzyństwa wymagałby osobnego spotkania, to na pewno wpłynęło na moją twórczość w ten sposób, że mimo wszystko miałam w sobie dużo obaw przed postawieniem na siebie na sto procent. Zawsze gdzieś tam myślałam o oczekiwaniach innych ludzi. A kiedy pod moim sercem zabiło drugie serce, to wszystko się zmieniło. Jak masz w sobie dwa serca, to masz dwa razy więcej odwagi. I ja tak to poczułam. Mój synek dał mi odwagę, żebym postawiła tylko i wyłącznie na swoje oczekiwania i na to, co ja chcę powiedzieć - na swoich zasadach, we własny sposób. I tak też brzmią różne "Runostany". Nie da się ukryć, że jest to album inny niż moja dotychczasowa twórczość, od której się absolutnie nie odcinam.

Wspomniałaś o odwadze, do której chciałam przejść troszkę później, ale czemu nie teraz? Kiedy usłyszałam tę płytę po raz pierwszy, to pomyślałam sobie właśnie o tym, że potrzeba sporo odwagi, żeby stworzyć ten album. Między innymi dlatego, że szczególnie w tych czasach, kiedy ciągle szukamy czegoś ładnego, skupiamy się - czasem za mocno - na pozytywach, to ta płyta jest ciężka. Wydaje mi się, że musiałaś się mocno zmierzyć ze sobą i z otaczającą cię rzeczywistością, żeby coś takiego nagrać.

- Ładnie to ujęłaś. Nie wiem, czy wolno tak generalizować, ale jest takie oczekiwanie i taki trend bycia pozytywnym i tak dalej. I ja też chciałabym być w tym trendzie, bo wyznaję taką zasadę, że przyciągamy dobre rzeczy. Kiedy myślimy w dobry sposób, to słowo staje się materią, i to w różnych religiach. To przekonanie funkcjonuje też poza wszystkimi religiami. Ono funkcjonuje w ludziach, którzy sprawdzają to na własnej skórze. Ja w swoim życiu też sprawdziłam: to, co myślę i to, co mówię, później się dzieje, więc lepiej, żeby to było pozytywne. Ale byłoby wielkim oszustwem, gdybym postawiła się tutaj na pozycji kolejnego mentora i eksperta od pozytywnego myślenia, bo album jest mroczny.

Ale ta płyta nie ma za zadanie wbić nas i moich odbiorców w doła. Ja bym chciała rzucić światło tam, gdzie jest dużo mroku. To może brzmieć dziwacznie, bo płyta przecież nastraja posępnie. Ale takie mam przekonanie, że kiedy wyrzucasz z siebie te emocje... Chociażby utwór "La La Las": on jest bardzo, bardzo intensywny, on wyrzuca spory ładunek emocjonalnych frustracji. Sama słucham tej piosenki, kiedy biegam, bo kiedy podczas biegania chcesz wyrzucić z siebie frustracje dnia codziennego, to nie włączasz słodkiej ballady, tylko chcesz mocnego utworu. Więc okazuje się, że czasami trudne utwory, mocne brzmienia, przynoszą nam ulgę. Bo to jest takie ujście naszych emocji, bo nie składamy się tylko z zaj***ście pozytywnych myśli i afirmacji. Ja na pewno się nie składam z tego. Ja się składam z mroku i ze światła i to we mnie wiruje. "Runostany" są tym mrokiem. Ale jest utwór "Kochanie", który wnosi taką iskierkę i światełko w ten mrok, i wiarę w drugiego człowieka.

Zastanawiam się czy tym światłem jest ostatnio natura, która gra jedną z pierwszoplanowych ról przy tym albumie?

- Właśnie to jest tak interpretowane, że przy tym albumie natura jest najmocniejszym punktem. To jest w pierwszym czytaniu. Tak jest faktycznie. Oczywiście dla mnie niezwykłą rolę odegrały właśnie las, przyroda, ale też morze, nad którym mieszkam. Mieszkam w Gdyni, gdzie mamy i las i morze. Jest naprawdę cudownie. Kiedy zbliżam się do przyrody, to zbliżam się do samej siebie. Wiesz, przed pandemią nie lubiłam ciszy, bo kiedy jest cisza, to niestety dobrze słyszysz swoje myślenie i to jest trudne. Jak dla mnie to jest trudne, zostawać czasami z samą sobą. Ale pandemia mnie do tego zmusiła. Usłyszałam siebie, i to na początku było okropne, ale to dało "Runostany", oczyszczenie. Czyli usłyszałam siebie, wyrzuciłam na zewnątrz to, co we mnie zalegało.

I teraz z każdym kolejnym singlem nabieram głębszy oddech, bo to jest taka terapia, którą dała mi przyroda. Potem też zrozumiałam, że przecież muzyka to też są pauzy, i żeby muzyka była harmonijnym dziełem, to nie może tam nawalać non stop dźwięk. Tak samo jest w naszym życiu. Jak chcesz jakiegoś balansu, to nie możesz ciągle być z ludźmi i słuchać wszystkich dookoła. Musisz czasami stanąć obok i dać się wybrzmieć pauzie, dać wybrzmieć ciszy. I to się wydarzyło trochę przy pracy nad "Runostanami".

Tutaj przychodzi mi do głowy "Tramwaj nr 9". To chyba moja ulubiona piosenka na tej płycie. To jest świetny opis tego, jak to, co nas otacza, potrafi przytłoczyć, jak czasami wszyscy chcemy uciec. Czy ostatnio często ci się to zdarza, że masz ochotę uciec?

- Ostatnio właśnie rzadko, dlatego że ja już uciekłam. Uciekłam na dwa lata. To jest dosyć długo. To jest dla mnie bardzo ważne, kiedy jakiś inny człowiek tak jak ty teraz, mówi o sobie, że czasami wszyscy chcemy uciec. To dla mnie niezwykle istotne usłyszeć, że są inni, którzy mają podobnie. Bo kiedy ja sama czułam, że chcę uciec, to nie miałam takiej świadomości, słuchałam tylko zewsząd tego, co się dzieje na świecie: kataklizmy, śmierć, nic pozytywnego. A patrząc nie tylko makroskopowo na to, co się na świecie dzieje, ale nawet biorąc pod lupę jednostkowe tragedie, to dostaję multum próśb o pomoc od ludzi, którzy chcą ratować swoje dziecko, linki do zbiórek. A ja jestem tylko jedna i to wszystko czasami na mnie spada.

Czułam się totalnie przygnieciona do gleby i wtedy rodziły się wyrzuty sumienia, że dlaczego tego nie dźwigam. Wiesz, przecież ja jestem dla ludzi. Przecież taki jest też odbiór mojego zawodu: że powinnam wszystko dźwignąć i być wzorem, protagonistą, poprowadzić ludzi, pomóc. Sama tak myślałam, ale okazało się, że czasami potrzebuję się zregenerować. Mam tak jak wszyscy. Czasami chcę odciąć się od tego, co negatywne, by naładować baterie i móc coś dać innym ludziom.

Wyobrażam sobie, że to ogromny ciężar, kiedy zostajesz zmuszona, żeby zdecydować, komu pomożesz, a komu nie pomożesz. To wielka rzecz, której ludzie od ciebie oczekują. Czy "Wieża" jest właśnie o takim wzajemnym niezrozumieniu? To nawiązanie do Wieży Babel, prawda?

- "Wieża" to bardzo ważny utwór dla tego albumu, bo powstała jako pierwsza kompozycja. Zanim przysiadłam do tego, jak album będzie brzmiał, to jako fanka zespołu Queen bardzo zawsze ceniłam sobie formy ich piosenek. Tam nigdy nie było: zwrotka-refren-zwrotka-refren-refren, tylko tam była zawsze historia i ja zawsze chciałam taką historię stworzyć. I "Wieża" też nie ma takiej standardowej formy. To jest tak, jakbyś spadała z piętra na piętro, aby wdrapać się po tej wieży. To utwór o tym niezrozumieniu i o tym, że ja nie cierpię tych informacji napływających z każdej strony, i o tej spolaryzowanej społeczności. Jest tyle wszędzie dookoła powodów do podziałów, że jestem w szoku.

I tak szczerze mówiąc, czasami myślę sobie, że chciałabym być taką małą malutką tylko iskierką i może uświadomić kogoś albo być bodźcem do jakiegoś przemyślenia. Nie do końca liczą się słowa, tylko intencje. Czasami te nieporozumienia są niepotrzebne, bo są wynikiem naprawdę źle dobranych słów. Przecież to nawet możemy zobaczyć na poziomie rodzinnym. W rodzinach ludzie się kochają, a często dochodzi tam do takich konfliktów. Czasami i jeden i drugi cierpią porzuceni w odosobnieniu. Nikt nie miał złej intencji, a jednak cierpią i są skłóceni. I to się dzieje właśnie na poziomie rodzinnym, a potem to idzie szerzej, na skalę nawet globalną. Więc fajnie by było, jakbyśmy wszyscy, jako wielka zbiorowość, zaczęli uświadamiać sobie, że język to jest tylko jakaś forma komunikacji, ale ona jest ułomna. Jedyne co nie jest ułomne i prawdziwe, to intencja w sercu. Tam jest to, co jest ważne.

Żyjemy w świecie, w którym po prostu wydaje się single, a wydaje mi się że na tej płycie stworzyłaś jedną całość, jedną historię z różnymi rozdziałami.

- Akurat od początku chciałam zrobić płytę koncepcyjną, która będzie miała właśnie taki wydźwięk, jaki udało się stworzyć. Ja nie jestem też artystką, która podchodzi do muzyki na zasadzie żonglowania singlami. Przy tej płycie na pewno nie. Ja to potraktowałam jako taką książkę. Album jest refleksyjny, więc na pewno wymaga zatrzymania się na chwilę i poczytania właśnie. Mówię o tym przeczytaniu też nie bez powodu, bo warstwa tekstowa powstawała osobno. To też jest dla mnie nowość, bo zawsze tworzyłam inaczej. Najpierw była melodia, a potem myślałam jakie słowa będą pasowały, żeby mi nie zepsuły muzyki, którą napisałam. Bo jednak język polski psuje często płynięcie frazy. A tutaj dla mnie tak samo ważne były i słowa i muzyka. Dlatego one w połączeniu czasami dają taki efekt, jaki dają. Ja tego nie umiem nazwać słowami. Lepsza jestem w języku muzycznym niż takim mówionym.

Chciałam jeszcze nawiązać do jednego utworu, a dokładnie do takiego fragmentu: "Nie zabijaj w nim kobiety/W kochanym/Świecie moim ukochanym. Skojarzyło mi się to automatycznie ze strajkami kobiet, w których wiem, że wybrałaś udział. Czytałam też, że to utwór o tym, że zawsze za każdym stoi jakaś historia, inni ludzie, różne przeżycia. To o co tu chodzi?

- Ja bym nie chciała zepsuć tego, co śpiewam w utworze "Mówiła niszcz". Nie chciałabym zepsuć swoją narracją interpretacji tego utworu innym, bo tak naprawdę moim celem nigdy nie jest to, żeby ktoś powiedział, co miałam na myśli, bo nienawidziłam tego na języku polskim i wciąż uważam, że to jest najgłupsza rzecz...

Trafianie w klucz.

- Mam nadzieję, że to się w końcu zmieni i będzie możliwość wyskakiwania z tego klucza. Zachęcam do tego: wyskakujcie z klucza, dostawajcie dwóję, ale myślcie swoimi mózgami. Więc nie lubię narzucać interpretacji, zdradzając, co dokładnie miałam do powiedzenia. Natomiast niewątpliwie świat i każdy człowiek, tak jak już mówiłyśmy, potrzebuje tego balansu. Energia kobieca jest bardzo ważna, tak jak i męska. I kiedy zabijasz w czymś tę energię kobiecą... Każda skrajność jest zła. Jak zostaje ci za dużo tej męskiej, to nie może z tego wynikać nic dobrego. Jedno nie może się zwalczać z drugim, to się musi nauczyć żyć razem.

Ale utwór "Mówiła niszcz" jest o moich podejrzeniach skąd się biorą potworne zachowania w ludziach. Czasami się tak mówi że, "ten człowiek zachował się potwornie". Jestem daleka od tego, by kogoś tłumaczyć z potwornych zachowań, bo trzeba brać to na klatę i ponieść konsekwencje. Ale gdyby rzucić na to światło z drugiej strony, że za tym potwornym działaniem stoi właśnie jakaś historia? A może jakieś potężne deficyty miłości, czy właśnie tej matki, energii kobiecej w życiu tego człowieka?

Może matka była potworem i stworzyła potwornie zachowującego się syna czy córkę. Bardzo mnie cieszy, kiedy pod tym singlem widzę w komentarzach, jak ludzie piszą, że to im się pokrywa z jakimiś ich doświadczeniami. Sporo dostałam takiego odzewu od środowisk LGBT, gdzie wiemy doskonale, że często osoba homoseksualna ma problem z tym, żeby się przyznać rodzicom, czy po prostu boi się tego. Chłopak mi napisał że dziękuje za ten utwór, bo on jak powiedział matce, że jest gejem, to ona w "chciała w nim to zabić". Zabić w nim tą jego kobiecość. Trochę to to jest taka metafora. Odniósł to w ten sposób do swojego życia i to jest dla mnie piękne. Jeżeli moja twórczość może stanowić dla kogoś jakieś oczyszczenie i pomoc, to ja w tym celu tworzę i jestem. Nie widzę innego sensu swojego istnienia na rynku.

Rozmawiamy też w dniu, w którym na Times Square pojawiła się twoja twarz. Stałaś się ambasadorką Spotify Equal. Jesteś z tego dumna?

- Na maksa jestem z tego dumna. To jest przepiękne wyróżnienie i inicjatywa Spotify, że powstała akcja mająca na celu motywować i wyrównywać szanse kobiet na rynku muzycznym. Ale to też nie chodzi tylko o rynek muzyczny. Dla mnie to jest mój osobisty sukces, taka motywująca rzecz, która pokazuje, że fajnie, że robię to co robię w życiu. Fajnie, że to mogło być zauważone. Fajnie, że mogę powiedzieć moim fanom: "słuchajcie, nie ma niemożliwych rzeczy". To było moim marzeniem, to mi się spełniło. I dzisiaj z tą energią i z tą radością wracam do was, ze zdwojoną siłą i motywacją, żeby wasze marzenia też się spełniały. Bo ja naprawdę jak byłam na studiach edukacji artystycznej i brałam udział w przeróżnych konkursach wokalnych i muzycznych, to nie miałam sprzyjającego środowiska. Środowisko akademickie trochę krzywo patrzy na to, kiedy idziesz drogą muzyki rozrywkowej, bo jakby jest nacisk na klucz. Kluczem na studiach muzycznych jest granie i rozwijanie kultury wysokiej, ale w taki sposób, że masz odwzorować to, co już było, odtworzyć.

Ma być poprawnie.

- Tak. Ja po prostu nigdy nie chciałam odwzorowywać. Więc nie było takiego super wsparcia i przyklasku na to, że biorę udział w talent show czy coś. I było mi z tym ciężko. Nie ukrywam, że miałam taki moment, że może to jest głupie, co ja robię. Może to nie ma sensu. Może w ogóle się do tego nie nadaję. I dzisiaj, kiedy właśnie jest ten billboard na Times Square, myślę sobie: "Wow, szkoda, że nie mogłabym pokazać go tej Marcie na studiach, która ryczała, że się nie nadaje". Szok. Aż się wzruszyłam.

To niesamowita historia. Myślę że tę płytę po prostu trzeba przesłuchać, i to w całości, co wszystkim polecam. Chociaż myślę, że to będzie duże zaskoczenie dla wielu osób, ale pozytywne. Co byś chciała, żeby ostatecznie ludzie zabrali sobie do serca po przesłuchaniu tej płyty?

- Wow. Strasznie trudna kropka do postawienia na koniec. Byłoby cudownie, gdybym mogła się przyłożyć do czegoś dobrego w życiu innych ludzi. Ja nie chcę się już sama onanizować swoją twórczością. Chciałabym, żeby to komuś coś dało w życiu. I jeżeli to może iść szerzej i szerzej, to jest to chyba największe szczęście i błogosławieństwo w moim życiu. Naprawdę. Bo to w ludziach odnajduję to, czego we mnie brak. Nie stanowię dla siebie towarzystwa do szczęścia. Ja lubię się cieszyć i lubię się cieszyć tym, że ktoś do mnie napisze, że ta piosenka czy jakaś moja wypowiedź coś pozytywnego wniosła do kogoś życia. Więc chciałabym móc zrobić komuś różnicę w życiu na plus.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Sarsa | wywiad
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama