Recenzja White Lies "Five": Tak przebojowi, że aż przerysowani
Zespół White Lies zawsze miał pod górkę. Jak nie porównania do muzyki New Order, to skojarzenia z Editors. Wydawać by się mogło, że grupa z Ealing nie miała dobrej okazji do rozwinięcia skrzydeł. I chyba czas przestać liczyć na to, że owo rozwinięcie kiedykolwiek nastąpi.
"Five" to materiał tak przebojowy, że aż przerysowany. Tym, których muzyka White Lies nigdy nie przekonywała, nadal pozostaną nieprzekonani. Album "Five" brzmi potężnie, jest świetnie wyprodukowany i na pewno bardzo przemyślany. Nadal - zbyt dużo przebojowości w przeboju.
W brzmieniu White Lies cały czas słychać wychowanie na post punku i synthpopie. Na każdym wręcz kroku czuć obecność ich wielkich poprzedników, z New Order na czele. Melancholijne linijki przecinają się z surowymi syntezatorami i wyrazistymi basami. Niestety, jazda na tych patentach u Brytyjczyków już nie działa.
Za produkcję albumu "Five" odpowiada sam Flood, czyli Mark Ellis. Producent ma na koncie współpracę m.in. ze wspomnianym New Order, a także z Nine Inch Nails, U2 czy Depeche Mode. Wspomagał go Ed Buller, znany m.in. z pracy z zespołami Suede i Pulp. Trzeba przyznać, że White Lies producentów potrafią sobie dobrać idealnie. Kto inny podkreśliłby te synthpopową energię tak jak Flood. Kto ukierunkowałby britpopowe zapędy lepiej niż Ed Buller.
Jednak to wszystko to tylko popłuczyny czegoś, co już dawno przebrzmiało. Co słyszeliśmy wiele razy. I na dodatek w mniej patetycznych wersjach. Hymnowe i pokrzepiające "Never Alone", do bólu przebojowe "Tokyo" czy pędzące "Believe It" momentami trącą bezlitosnym banałem. Kompozycje wzorowane na ejtisowych hitach, nostalgiczne powroty do electropopu - zgadza się, to wszystko wraca i znowu jest w modzie. Jednak nie w takim wydaniu, jakie serwuje nam grupa White Lies. Wydaniu płytkim i mdłym.
White Lies "Five", PIAS
4/10
PS White Lies będą promować ten album na dwóch koncertach w Polsce: 5 marca w warszawskiej Proximie i dzień później w poznańskiej Sali Wielkiej CK Zamek.