Recenzja Sarsa "Pióropusze": Zaskoczenie roku

Po przesłuchaniu drugiego albumu Sarsy aż chciałoby się rzec: "A nie można tak było od razu?".

Druga płyta Sarsy jest pozytywnym zaskoczeniem
Druga płyta Sarsy jest pozytywnym zaskoczeniem 

Można było mieć spore obawy wobec nowej pozycji Sarsy Markiewicz. Bo przyznajmy - singlowe "Bronię się" zdawało się dość jasno kontynuować kontrowersyjną ścieżkę znaną z debiutu artystki. Sformułowania jak "Uciekam piwnicami wrażeń/Słyszałam - tak jest trochę łatwiej" albo "Taka chodzę niewyspana/Przez całą noc aż do rana", ze względu na infantylizm konstrukcji budzą tylko uśmiech politowania.

A tu proszę - spore zaskoczenie: utwór promujący "Pióropusze" wydaje się tylko przynętą dla nieświadomych fanów poprzedniego albumu, skuszonych kolejną dawką polemizujących z zasadami języka polskiego, nieciekawych numerów popowych. Bo o ile w informacji prasowej dołączonej do "Zapomnij mi" mogliśmy przeczytać, że Sarsa łączy świat popu z alternatywną elektroniką, o tyle dopiero na "Pióropuszach" postanowiła przekuć te słowa na czyny. Wynik? O wiele, wiele lepszy album.

Jasne, tekstowo artystka dalej lubi naginać język do własnych potrzeb, ale czyni to mniej ordynarnie. Nie liczcie jednak już na wylewające się zewsząd, kłujące od razu w uszy przestawnie czy nadmiar częstochowskich rymów. Ba, na "Pióropuszach" poprawiono właściwie wszystko, co gryzło przy dotychczasowych dokonaniach słupskiej wokalistki. Nawet głos, który był sporą zaletą Sarsy, w końcu trafia na odpowiedni muzyczny grunt - podkłady pozwalają wokalistce ryzykować, bawić się swoimi umiejętnościami, delikatnie podśpiewywać, dziewczęco popiskiwać, a nawet wykrzykiwać czy pochrypywać. I całe szczęście, bo z tych batalii podczas podróżowania po skali Sarsa wychodzi zwycięsko. Aż chciałoby się zapytać, gdzie zniknęła ta wokalistka, która jeszcze dwa lata temu prowadziła swoje partie maksymalnie bezpiecznie?

Potencjał kompozycji nie polega tylko na oddawanie wokalistce większego pola do popisu. Po prostu jest bardziej eksperymentalnie, z mocnymi mrugnięciami w stronę fanów muzyki alternatywnej. Dzięki temu podkłady wymagają więcej od słuchacza, ale jednocześnie zapewniają bogatsze wrażenia. "RAH Bronx" ze swoim plastikowym, ulicznym syntezatorem jest przecież jasnym, sentymentalnym powrotem do klimatów mainstreamowej czarnej muzyki sprzed piętnastu lat, gdy listy przebojów zalane były utworami wyprodukowanymi przez Scotta Storcha czy duet Cool&Dre.

"Nie tańcz" z VNM-em z kolei zgrabnie nawiązuje warstwą muzyczną do sceny beatowej spod znaku Brainfeeder - posłuchajcie tego pięknego vibe'u, wprowadzonego przez doskonale współpracujący ze sobie bas oraz synkopowaną perkusję. Jak to was nie przekona, to sprawdźcie utwór chociażby dla refrenu, przechodzącego w jednym momencie na mostek oparty na krótko ciętych, glitchujących samplach wokalnych z wygrywanym w tle fortepianem, co wprowadza do całości nieco melancholijnego wytchnienia. Fani "Naucz mnie" będą przerażeni, ale uwierzcie - tak się tworzy klimat.

"Ty niebo" irytuje początkowym bieda-dubstepowym motylem, ale od refrenu zaczyna wchodzić w synth-popową atmosferę lat 80., wyrywając słuchacza z marazmu i zirytowania. "Oh Say" to z kolei ballada w duchu Amy Winehouse (pojawiają się nawet wulgaryzmy!). "Pióropusze" natomiast odwołują się w zwrotkach do nowej szkoły techno, chociaż refren niepotrzebnie kieruje całość w stronę bardziej radiową. No i powiedzcie szczerze: czy na debiucie Sarsy spodziewalibyśmy się agresywnego numeru w stylu The Prodigy? Cóż, posłuchajcie "Furia Outro" i nawet jeżeli rozśmieszy was akcent wokalistki, to trzeba przyznać, że takie eksperymenty są wyjątkowo odważne jak na gwiazdę popu. A gdy się udają, trudno narzekać.

Jasne, znajdziemy tu sporo wad. "Volta" stoi niebezpiecznie blisko radiowego oblicza Sarsy. Szczególnie, że fatalne przejście na refren unaocznia wszystkie wady polskie songwritingu, a wokalistka - jak za dawnych czasów - konfuduje słuchacza irytującą manierą dzielenia jednego zdania w jego samym środku na dwa wersy. Takie "Motyle i ćmy" początkowo neutralne, z każdą kolejną sekundą wpadają we wrażliwość bliską Bajmowi. A przecież to nie ten kierunek, w którym Sarsa czuje się najlepiej.

Jeszcze przed premierą "Zapomnij mi" Sarsa mówiła, że chce otworzyć słuchaczy na muzykę alternatywną, która jest jej szczególnie bliska. Cóż, na debiucie wokalistki słychać było to zaledwie w kilku momentach. Jeżeli jednak faktycznie debiut stanowił furtkę do dalszej, odważniejszej twórczości, i tak możliwe, że przy "Pióropuszach" Sarsa straci kilku dawnych fanów. Ci zakochani w "Indianie" czy "Naucz mnie" swojego ulubionego kierunku dopatrzą się wyłącznie w singlowym "Bronię się", a słuchacze spragnieni popowych przebojów powinni zakończyć swoją przygodę z albumem już po trzecim numerze.

Najbardziej cieszy jednak to, że artystka wyciągnęła wnioski z krytyki jej dotychczasowych dokonań, przez co postanowiła pójść odważniejszą, bardziej alternatywną ścieżką niż wcześniej. I to właśnie są te chwile, w których pisanie recenzji cieszy najbardziej. "Pióropuszom" daleko do pozycji idealnej, ale spokojnie można zapisać ten album jako pozytywne zaskoczenie roku. Gdy Sarsa zupełnie zrezygnuje z mrugania w kierunku szerokiej publiczności i w końcu dopracuje swój warsztat literacki, będzie wręcz doskonale.

Sarsa "Pióropusze", Universal

6/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas