Recenzja Red Hot Chili Peppers "The Getaway": Sprawdzian zaliczony

Gdy niektórzy już stracili nadzieję, zawiedli się poprzednim albumem Red Hot Chili Peppers ("I'm with You", 2011 r.) na tyle, że nie czekają na ich kolejne propozycje, pojawia się "The Getaway". Jedenasty album długogrający grupy wyposażony został w dotychczasową broń oraz tę nową - klawisze, syntezatory i smyczkowy kwartet. Czy to wystarczy, by zatrzeć nieciekawe wrażenie po poprzedniku?

Red Hot Chili Peppers pozwolili sobie na delikatniejsze kompozycje
Red Hot Chili Peppers pozwolili sobie na delikatniejsze kompozycje 

Nagrane w The Sound Factory, po raz pierwszy od 25 lat bez Ricka Rubina za producenckim sterem, za to z Brianem Josephem Burtonem, znanym jako Danger Mouse. Odejście od Rubina było znakiem, że potrzebują zmiany - zdaje się, że zaczęli już delikatnie przygryzać własny ogon.

"The Getaway" pokazuje, że Josh Klinghoffer, który kilka lat temu zastąpił na stanowisku gitarzysty Johna Frusciante, chyba w końcu zadomowił się w papryczanej ekipie. Utwory "The Getaway" i "Dark Necessities" zapowiadają delikatny podmuch świeżości. Świetne melodie, ciekawe zabiegi, takie jak chórki i bardzo wdzięczne solówki gitarowe - i tu brawa dla Klinghoffera, który umie też kilka innych sztuczek. W utworze "Dreams of Samurai" jego gitara wprowadza w psychodeliczny klimat, z kolei w "The Hunter" uwodzi glissandami.

Znalazło się na tej płycie kilka elementów, których obecność ciężko zrozumieć. Tak jak "Goodbye Angels", gdzie w zwrotkach nie słychać melodii, tylko pogoń Anthony’ego Kiedisa za uciekającymi słowami, z irytującym syntezatorem na zapleczu.

Nie trudno zatęsknić do brzmienia RHCP z początku wieku, na przykład podczas odsłuchu "Sick Love". Melodyjna, rozmarzona gitara, kalifornijskie odwołania i po raz kolejny atmosfera na płycie robi się melancholijna. Z kolei w "Detroit" rządzą brud i ciężkie hardrockowe brzmienie. Kiedis wspomina tu o The Stooges i J Dilli, w refrenie zaś kwituje: "Don't you worry baby I’m like / Detroit, I’m crazy".

"Go Robot" to z kolei coś, czego tutaj się nie spodziewałam - ejtisowe brzmienie, doprawione czuwającym w tle basem, szalonym syntezatorem i oniryczną gitarą. Taka mieszanka synthpopu i new wave dobrze wpasowała się w całą płytę. A wers "I don’t take these things so personal" zapada w pamięć jak mało który.

Red Hot Chili Peppers mocno zwolnili, pozwolili sobie na delikatniejsze kompozycje, dzięki czemu "The Getaway" jest przestrzenny i mimo wielu odwołań do znanych chwytów - bardzo świeży.

Ten album zapewne pełnić będzie rolę brutalnego sprawdzianu, którego wynik pokaże, czy dla RHCP jest miejsce na tym dynamicznym, zmiennym i często nieprzewidywalnym muzycznym rynku. Tym razem panowie szukają tego miejsca świadomie, z rozwagą, nie po omacku, jak przy poprzedniej płycie. I póki co zapowiada się na to, że sprawdzian zostanie zaliczony.

Red Hot Chili Peppers "The Getaway", Warner

7/10

Red Hot Chili PeppersChristopher PolkGetty Images