Recenzja Madonna "Madame X": Muzyka, która nie łączy pokoleń
Ikony muzyki też zapominają, jak się nagrywa dobre piosenki. A najczęściej jest tak, kiedy ktoś chce na siłę być fajnym i trendy.
O tym, jak ważna jest Madonna w historii całej popkultury, nie trzeba nikogo przekonywać. Już pomijając skandale i styl bycia w różnych okresach swojego życia, lepiej oceniać ją przez pryzmat muzyki, a tutaj naprawdę jest co podziwiać. Przynajmniej te starsze dzieła, bo ostatnie, z najnowszym "Madame X" na czele, uroku nie posiadają żadnego.
Nawet jej "średni" okres oferował niezłe "Music" (posłuchaj tytułowej piosenki) i "American Life" (sprawdź!), ale jak to bywa z dawnymi gwiazdami, coś się psuje na późniejszym etapie kariery. Usilna próba pogoni za trendami i współpraca z młodszym pokoleniem najczęściej ładnie wygląda na papierze. I to właśnie on przemyci wszystko, bo po raz kolejny Madonnie udaje się taki zabieg - wygrywa marketing, a tym razem dochodzą do tego te wszystkie gadki o inspiracjach wieloma kulturami i magicznej aurze Lizbony, która służyła przy nagrywaniu "Madame X".
Nowy album doskonale wpisuje się w ramy współczesnego produktu skazanego na szybki sukces i jeszcze szybsze zapomnienie. Pomoc hiphopowców, kulturowy tygiel z fado i muzyką latynoską na czele oraz wzniosłe treści to nie tylko proste i skuteczne sposoby na zainteresowanie słuchaczy, ale i doskonały przepis na kolejną katastrofę w dyskografii. Największą z możliwych, bo tak słabej płyty była już królowa popu jeszcze nie nagrała.
Aż takiego spadku jakości nie spodziewał się chyba nikt. Już "Rebel Heart", na którym momentami strasznie wiało nudą, miał dosłownie kilka fragmentów, które mogły się podobać i był solidnym odbiciem po słabiutkim "MDNA". W przypadku "Madame X" od początku do końca jest problem. Madonna na siłę stara się być tak samo fajna, jak jej młodsze koleżanki po fachu, niestety, z o wiele gorszym skutkiem. Bo modne jest zahaczanie o politykę, jak np. w "God Control" (posłuchaj!), czy pozornie lekkie, idealne dla trzecioligowych raperek, tematy poruszane w "Bitch I'm Loca", tylko co z tego, skoro większość utworów jest pozbawiona i klasy, i stylu. W dodatku często z dorabianą na siłę ideologią.
Wielokulturowość jest teraz wielce pożądana, co często daje świetne efekty, ale śpiewanie po portugalsku i hiszpańsku należy tutaj traktować tylko jako ciekawostkę. O tym, jak zabieg wykorzystania innego języka niż angielski jest fajny, Madonna stara się przekonać w "Crazy", ale nawiązując do tytułu utworu, szaleństwem byłoby, gdyby ten twór komuś się spodobał. Podobnie jest z wokalem, który na przestrzeni niemalże całej płyty najczęściej irytuje, z punktem kulminacyjnym w postaci "Dark Ballet", a autotune zamiast pomagać i urozmaicać, tylko próbuje maskować wady.
Ukłon w stronę hiphopowców już u Madonny był, więc na fali popularności rapu, nie mogło go zabraknąć i tutaj. Nie można powiedzieć, że Quavo i Swae Lee nie chcieli wnieść trochę świeżości. Szkoda tylko, że ten pierwszy nie trafił z formą i słabiutkie "Future" jest jedną z gorszych wizytówek "Madame X", natomiast drugi, mimo że się dwoi i troi w "Crave", to sam nic nie zdziała. A inni? Anitta i straszący dwukrotnie Maluma nie wnieśli nic i dostosowali się do poziomu całej płyty.
To skoro brak tu charyzmy i chwytliwych refrenów, a najciekawsze mogą się wydawać chórki w "God Control", to może warto liczyć na muzykę, zwłaszcza, że pojawiają się tu m.in. starzy znajomi, jak Diplo i Mike Dean? Otóż nie. Co za dużo, to niezdrowo, bo ciężko nie odnieść wrażenia, że "Madame X" jest po prostu przekombinowane ("Come Alive" to już naprawdę przegięcie) i czas spędzony przez speców od brzmienia jest zwyczajnie stracony. Nie ma tu dobrych melodii, a w ciągu godziny Madonna nie uraczyła nas ani jednym rasowym hookiem. Za dużo nałożonych na siebie warstw, przeprodukowanie i mieszanie gatunków to zdecydowanie za dużo.
Daleko mi do nazwania "Madame X" artystyczną porażką roku, ale Madonna ma zapewnione czołowe miejsce w niechlubnym zestawieniu za kilka miesięcy. Tak złej płyty nie nagrała jeszcze nigdy. Ciągle można być trendy, bez wciskania kitu o wyjątkowej artystycznej wizji, sprzyjającej aurze i milionie innych czynników, ale czasami wystarczą proste i chwytliwe piosenki. A te u Madonny były najlepsze.
Madonna "Madame X", Universal
2/10