Recenzja Łona i Webber "Nawiasem mówiąc": Mowa jest złotem

Wolicie rap do myślenia? Czy taki, żeby cieszył ucho i bujał? Ważniejszy jest uświęcony przekaz, forma, a może podkład? Iść w sprytne gry słów czy w prawdy kalibru takiego, że tylko dziarać gotykiem? Takie dyskusje były i będą. Ale proszę słuchaczy, są niepotrzebne. Najpierw wykonajcie działania w nawiasie.

"Nawiasem mówiąc" Łony i Webbera to płyta bez błędów
"Nawiasem mówiąc" Łony i Webbera to płyta bez błędów 

Historia hip hopu to wiele zwariowanych kolektywów czy gwiazdorskich płyt, gdzie ksywki najgorętszych w danym momencie dostarczycieli bitów mieszały się ze sobą. Ale jeżeli miałbym znaleźć relację, która ten gatunek najpełniej wyraża, to z pewnością byłby to duet producent - raper. Tak, próbowaliśmy tego w Polsce i rzadko kiedy taki układ przetrwał próbę czasu, wypalając się artystycznie bądź personalnie. Tymczasem Łona z Webberem nagrywają ze sobą już od piętnastu lat, i to nie licząc czasu spędzonego wspólnie w grupie Wiele C.T. Owszem, jeden (choć raczej rzadko) dawał się namówić na występy gościnne, inny czasem podrzucił bit na dobrą płytę ("Eternia" Eldo - Webba, pamiętamy!), ale mogę przyznać - niczego oczywiście nie insynuując - że to jak stare małżeństwo. I że wspólna, harmonijna ewolucja to wartość nadrzędna. No, przynajmniej jeśli rezultatem ma być uniwersalna płyta, nie zaś kalejdoskop na jeden sezon.

U Łony teoretycznie zmienia się niewiele. Tak mówią ci, którzy do jego płyt nie wracają, tylko żyją wspomnieniami na ich temat. Bo retoryka czy wręcz logika konstruowania wypowiedzi podobna, zamysły zbliżone, emfaza w intonowaniu analogiczna, tyle, że rymy lepione coraz kunsztowniej, potoki wymowy bardziej wartkie, a pocieszne "historyjki na raz" nagle okazują się uniwersalnymi, wielowymiarowymi historiami z drugim, ba, trzecim dnem, a przy tym mnóstwem smaczków. Albo publicystyka robi się osobliwie osobistą rozprawą jak byśmy czytali jeden z niepokornych tygodników. Nieważne.

Niby znowu ożywiona materia, znowu postmodernistyczne przeglądanie się twórczości samej w sobie i rechot kiedy siarczysty bluzg przerwie potok archaicznej nieco erudycji (kto inny zrymuje ci "przyk**wić" do "urbi"?), ale wycieniowanie wszystkiego postępuje. Za słowną żonglerką singlowego "Hałasu!" kryje się przecież przemijanie, "Gdzie tak pięknie?" to śmieszne pozornie, straszne w gruncie rzeczy i do tego oświeceniowe w duchu łajanie Rzeczpospolitej Warunkowej, narodowego gdybania prowadzącego do wiecznego szukania winy gdzie indziej. Ironia w "Nie pogadasz" efektowna, mniej grubo ciosana, podsłuchana a nie wyssana z własnego palca, nie tak dużego, jak to się często właścicielom może wydawać. I kryje gorzką refleksję na temat braku międzyludzkiej komunikacji.

W "Co tak wyje?" raper po raz kolejny sięga po analogię ze świata transportowego i niech sięga, bo to kawałek solidnej analizy społeczeństwa, rozprawa z małą stabilizacją, i przy okazji tyle o sprawiedliwości społecznej, że sezonowym, "zewnętrznym" patriotom z liceów wariują detektory lewactwa. "Doklej plakat" doda być może piątą klepkę tym wciąż próbującym dzielić kulturę jak to drzewiej bywało, na wysoką i niską, usiłując jeszcze zamknąć wszystkie przejścia graniczne między nimi.

U Webbera zmienia się sporo, rzeczywiście, ale nie, żeby rewolucja, bo te wszystkie elektroniczne, coraz śmielsze poczynania bywały wcześniej wyraźnie sygnalizowane. Poza tym ten gość odrobił lekcje i wybudował stabilne fundamenty w czasach kiedy dobrze wyrezany sampel, tłusty bęben i bas był wszystkim, więc może sobie z wrodzonym spokojem budować w górę nie ryzykując zachwiania konstrukcji. Taka droga od bitu do kompozycji, w której wszystko jest po coś, a nie, żeby było. Nic tylko obserwować mądre, coraz zręczniejsze wycieczki poza kanoniczne "bum" stopy i "bap" werbla. Posłuchajcie melodyjnego outro w "Woodstock '89", tego co się dzieje z aranżacją w "Hałasie!", zestawcie sobie mocno abstrakcyjne "Fśśt" z miękko jazzującym "Doklej plakat", które mogłoby by być na debiucie Fisza, gdyby ten zechciał wydać go teraz.

Ale i tak najważniejsze to, że "Nawiasem mówiąc" cieszy wynikiem jeszcze większym niż suma jednostkowych umiejętności Łony i Webbera, przynosząc piękny rezultat. Te bębny w "Hałasie!", bliższe dokonań Timbo i Neptunes niż Preemo, mogłyby ponieść jakiegoś młodego rapera łkającego o konsumowaniu drogich trunków, a rozjechane, nieco paranoiczne "Zrozumiem, człowieku" wzruszającą historię nadużycia konopi indyjskich. Ale to Łona wyciska z numerów 120 procent, nie szukając kompromisu między "fajnie brzmi" i "jest sensowne", tylko windując na maksimum oba współczynniki. Muzyka zachowuje się wreszcie jakby reagowała na słowo. I odwrotnie. Element etniczno-plemienny jakoś płynnie łączy się w "Nie mam pojęcia" z zawieszonym w powietrzu gaworzeniem dziecięcia, "Co tak wyje?" nie tylko wyje, ale stukocze podbijając wspominaną transportową alegorię. Aranż idzie za puentami, albo przeciwnie, daje wytchnienie, gdy przekaz gęstnieje. Tak jakby producent dbał też o to, żeby raper nie nabrał się na siebie.

"Nawiasem mówiąc" to zręczne 45 minut złożone z nieporozciąganych piosenek. Utwory pytają, świadome o to, że prostych odpowiedzi nie ma, a z głębi na płyciznę masz bliżej niż bohaterowie "Woodstock '89". Nie trzeba się angażować, żeby móc się tym cieszyć, o co trochę zadbał raper i bardzo zadbał producent. Jeżeli się zaangażujesz, to płyta ci odpłaci. Wystarczy rozłożyć sobie na czynniki pierwsze gry słów. Zdjąć kołdry z metafor, zwłaszcza, że i tak nogi zawsze im wystają. Pójść za aluzjami, i wypić szklankę portwajnu w kawiarence "Sułtan" kombinując czy świat zwariował czy rzeczywiście tylko wypłowiał.  I - to polecam szczególnie - rozkminić czy "What I Owe" to dla polskich raperów poradnik czy epitafium. Ale myśleć możesz, nie musisz, wystarczy dać się ponieść. Taki "Błąd" sprawdza się jeszcze zanim go obejmiesz rozumem, od ręki, od rozbujanej głowy. A tu jest więcej takich "błędów". I dlatego to płyta bezbłędna.

Łona i Webber "Nawiasem mówiąc", Dobrzewiesz Nagrania

10/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas