Recenzja Kings of Leon "Walls": Poprawni królowie rozrywki
Jakie jest Kings of Leon, każdy widzi. Muzycy nie słyną z zaskakiwania i przy "Walls" nic w tej kwestii nie zmieniają. W zamian oferują prosty, gitarowy album, który może nie zostanie zapamiętany na lata, ale nikomu nie będzie też specjalnie przeszkadzał.
Jeżeli ktoś widział w Kings of Leon zbawców rocka, powinien już dawno sobie odpuścić, chociażby z takiego powodu, że sami muzycy nie postrzegają tak swojej muzyki. Czym jest więc "Walls"? To kawał dobrego grania na gitarze, któremu daleko do spełniania artystycznych ambicji twórców. Kings of Leon to grupa, której głównym zadaniem jest dostarczanie rozrywki słuchaczom. I jeżeli chodzi o tę funkcję, Amerykanie wywiązują się znakomicie.
Należy jednak od razu rozwiać wszelkie wątpliwości - hitów na miarę "Sex On Fire" czy "Use Somebody" tutaj nie doświadczymy. Utwory na "Walls" wydają się bardziej dopieszczone brzmieniowo i aranżacyjnie, ale jednocześnie pozbawiono ich ryzykownych zagrań. Przez to album jawi się jako krążek bezpieczny, będący kontynuacją dotychczasowej drogi muzyków. Jasne, wygładzenie całości może być tu sporym zarzutem, ale nie ukrywajmy - fan mocnego rocka nie odnajdzie się przy nowszych albumach Kings of Leon. Swoją drogą: pamiętacie, jak rock'n'rollowo grali na swoim debiucie?
Nie oznacza to, że żadna z kompozycji się nie wybija. O ile rozpoczynające krążek "Waste A Moment" to klasyczny, stadionowo-rockowy numer z lżejszymi zwrotkami i mocniejszym refrenem, o tyle trzeci singel - "Around the World" - posiada miły, funkowy vibe. Ciekawie prezentuje się "Find Me" z mocno dynamizującym całość basem. "Conversation Place" jest przyjemnie kojące, a pogłos nałożony na wokal nadaje poczucie rozmarzenia. Z kolei za "Over" skrywają się inspiracje post-rockiem, podkreślane tak przez pogłosy i delaye na gitarze, jak i przez długość utworu. Trudno nie mieć jednak wrażenia, że pomysłów nie starczyło na 6-minutową piosenkę, szczególnie, że ta niesiona jest przede wszystkim przez refren. Południowo brzmiące "Muchacho" robi się najciekawsze, kiedy do głównego motywu dochodzi grająca na wysokich rejestrach gitara, wprowadzając melancholijno-refleksyjną atmosferę.
W tytułowym "WALLS" należy z kolei dopatrywać się inspiracji takimi artystami jak Bonnie "Prince" Billy czy Johnny Cash, choć nagłe przełamanie kompozycji stopą, "pompującą" pozostałe elementy utworu, działa wyjątkowo dobrze, wprowadzając do gitarowego krążka elementy alternatywnej elektroniki. Szkoda, że w perspektywie całości te krótkie momenty wydaje się niewiele znaczyć, gdyż okazują się zaskakująco... świeże. Naprawdę! Brzmi to jakby na kilka sekund na fotelu producenta pojawił się jeden z reprezentantów Warp Records i postanowił wprowadzić do utworu więcej życia. Efekt znakomity i aż żal, że wątek został szybko porzucony.
Ten krótki przebłysk, serwowany przez ostatnie kilka minut albumu, to ostateczny dowód na to, że Kings of Leon stać jednak na coś ambitniejszego niż poprawne gitarowe granie, o którym za rok mówić będą głównie zaciekli fani. Oby zespół wybrał mądrze dalszą drogę. Z całego serca im tego życzę.
Kings of Leon "Walls", Sony Music
6/10