Recenzja Florence and the Machine "High As Hope": Każde drzwi są otwarte

Florence and the Machine przyzwyczaili słuchaczy do tego, że poniżej pewnego poziomu nie schodzą. Tak jest i teraz. Nie przyzwyczaili ich jednak do spokoju i wyciszenia, a to cechy, które - obok szczerości - prawdopodobnie najlepiej definiują "High As Hope".

Florence Wlech na okładce płyty "High As Hope"
Florence Wlech na okładce płyty "High As Hope" 

Pierwsze słowo, jakie przychodzi mi na myśl, gdy myślę o wokalu Florence Welch - liderki Florence and the Machine - to "monumentalny". Nie da się ukryć, zapracowała na to określenie. Cechą rozpoznawalną dowodzonej przez niej grupy były przecież zawsze niesamowicie dynamiczne utwory z "wybuchającymi" refrenami. Nawet nieświeży z nazwy indie-popowy rodowód nie był w żaden sposób kulą u nogi, wszak spotykał się z niespotykanym przepychem i bogatymi, zaskakującymi aranżacjami oraz oczywiście nieokiełznanymi partiami wokalnymi samej liderki.

Z czasem jednak rosnący poziom patosu ostrzegał dość jasno, że formuła zaczęła się wyczerpywać. Dlatego też muzycy na "How Big, How Blue, How Beautiful" uśmiechali się w kierunku fanów stadionowego rocka na modłę późniejszego The Rolling Stones. Czynili to zresztą całkiem nieźle, choć jednocześnie odczuwało się pewien dysonans między tradycyjnie potraktowanymi gitarami elektrycznymi a uniesionym duchowo śpiewem Florence Welch. Rozwiązanie? Kolejne wolta stylistyczna! I jeżeli dwie pierwsze płyty zespołu były teatralnym musicalem, trzecia oczekiwanym przez tłumy koncertem na stadionie, to "High As Hope" przypomina bardziej samotne śpiewanie w stronę norweskich fiordów.

Tak cicho i osobiście na krążku Florence and the Machine jeszcze nigdy nie było. Nie bez znaczenia pewnie pozostaje fakt, że to sama głównodowodząca po raz pierwszy w karierze jest producentką swojego albumu, który to obowiązek dzieli wyłącznie z Emile'em Haynie'em znanym ze współpracy chociażby z Kanye Westem, Bruno Marsem, Laną Del Rey czy grupą Fun.

Jasne, on nie może na was robić wrażenia, ale co powiecie na gościnny udział złotego dziecka współczesnego jazzu, Kamasiego Washingtona i Jamiego xx w jednym numerze? W napędzanym przez nisko grane na fortepianie akordy i mechaniczne bębny członka The xx, Florence Welch koresponduje sposobem prowadzenia swoich partii z Kate Bush, kiedy to niespodziewanie trafia na przejmującą partię dęciaków zaaranżowanych przez autora kultowego już "The Epic". Szkoda jedynie, że ten smooth jazzowy saksofon wyciszający kompozycję nie został nieco bardziej pociągnięty.

W "100 Years" ponownie spotykamy się z Washingtonem, ale oprócz niego swoją grą na gitarze umila nam chwilę Father John Misty. Muzycy serwują nam z początku niewinną, minimalistyczną kompozycję, która z każdym kolejnym taktem podbudowuje coraz to mocniejsze warstwy, by pod koniec uderzać w słuchacza z siłą młota. Florence nie obawia się tu mocnych, uniesionych wokali, którym współtowarzyszą chórki. To utwór najbliższy temu, czego można było oczekiwać od zespołu jeszcze w czasach "Ceremonials" - również dlatego, że to pierwszy od czasu tamtego albumu numer, w którym słyszymy harfę.

Ale żeby nie było: o sile "High As Hope" nie świadczą goście - to w dalszym ciągu Florence Welch i przechodzące przez jej wokal emocje są głównym bohaterem tego spektaklu. A ponieważ mamy do czynienia z tekstami bardziej osobistymi i bezpośrednimi niż wcześniej, uczucia targające wokalistkę trafiają do słuchacza dosadniej. W delikatnym, balladowo-fortepianowym "Grace" potrafi ona rzucić emocjonalnym tekstem skierowanym w stronę swojej młodszej siostry, która jednak zawsze zachowywała się dojrzalej aniżeli wokalistka.

Nie brakuje feministycznych deklaracji, gdy w "Patricia" Florence składa wspaniały hołd Patti Smith, ukazując amerykańską artystkę jako wzór silnej, niezależnej kobiety, która udowodniła, iż "każde drzwi są otwarte". Trafiamy też na prawdziwie tragiczne momenty: w czerpiącym z muzyki klasycznej "The End of Love" artystka wspomina rozpad małżeństwa swoich rodziców i wprost wspomina o samobójstwie swojej babci. I to byłaby dobra konkluzja tego albumu - niestety, kończące album "No Choir", podobnie jak rzucone w połowie "Sky Full of Song", pozbawione jest zupełnie mocy i wyrazu pozostałych utworów towarzyszących na trackliście. Przy zaledwie czterdziestu minutach materiału takie wypełniacze nie powinny mieć miejsca.

Konkludując, Florence and the Machine zaserwowali nam bardzo przyjemny w odbiorze album, chociaż serwowane treści nie należą przecież do lekkich w odbiorze. Wydaje się natomiast, że zamiast się gubić w nadmiernych uniesieniach, Florence Welch zrozumiała, iż sednem sztuki są zwykłe, ludzkie emocje, przy czym te najbardziej bolesne i najszczersze niekoniecznie muszą być najgłośniej wykrzyczane. Brawo dla niej, bo takim sposobem otrzymaliśmy najdojrzalszy materiał w dyskografii Florence and the Machine.

Florence and the Machine "High As Hope", Universal Music Polska

7/10

PS Florence and the Machine zagrają 15 marca 2019 r. w Atlas Arenie w Łodzi.

Delikatna i pewna siebie Florence Welch

Polscy fani mieli okazję usłyszeć kilka utworów z nowej płyty Florence and the Machine podczas tegorocznej edycji Orange Warsaw Festival.oficjalna strona wykonawcy
"Wiadomo, że to zawsze jest skomplikowany proces, a ja na pewno nie rozgryzłam wszystkiego, jednak czuję, że 'High As Hope' to dobre odzwierciedlenie miejsca, w którym obecnie się znajduję jako artystka. Czuję, że jestem bardziej szczera, na pewno mam większy komfort sama ze sobą" - oznajmia Florence Welch.oficjalna strona wykonawcy
"High As Hope" to album artystki, która jeszcze nigdy nie była tak pewna siebie. Florence opisuje swoje doświadczenia z czasów dwudziestolatki z perspektywy dojrzalszej osoby. Na album trafiły opowieści o dorastaniu w południowym Londynie, rodzinie, związkach oraz o sztuce. "High As Hope" jest zarazem kameralne i epickie. Florence nigdy nie słynęła z minimalizmu, jednak na swojej czwartej płycie odważyła się o pewnych sprawach opowiedzieć w możliwie jak najprostszy sposób. Szczęście to w końcu nie tylko wielkie, przełomowe wydarzenia. "Na tej płycie jest dużo miłości oraz samotności, ale głównie miłości" - przyznaje artystka. oficjalna strona wykonawcy
W piątek, 29 czerwca, swoją czwartą płytę "High as Hope" wydała grupa Florence and the Machine dowodzona przez rudowłosą wokalistkę, Florence Welch. Jeszcze przed premierą album promowały single: "Big God", "Hunger" oraz "Sky Full of Song".Vincent Haycockmateriały prasowe
W jednym z ostatnich wywiadów brytyjska gwiazda opowiedziała o swoich trudnych doświadczeniach z alkoholem. Welch przyznała, że z czasem dotarło do niej, iż nie potrzebuje drinka, ani żeby występować, ani żeby dojść do siebie po długiej trasie. "Byłam pijana wiele razy. Moje picie polegało na wypijaniu trzech szotów na raz. Nigdy nie interesował mnie subtelny kieliszek wina" - mówiła Florence. Wokalistka wspominała również, że często po upojnych nocach budziła się w obcych domach, ubrana w ciuchy innych osób.Vincent Haycockmateriały prasowe
Na "High As Hope" trafił imponujący zestaw gości: Kamasi Washington, Sampha, Tobias Jesso Jr, Kelsey Lu oraz Jamie xx. Miks płyty odbył się w Nowym Jorku, a panorama miasta, spokojna i majestatyczna, w dużym kontraście do chaosu otaczającego nas świata, zainspirowała Florence do wybrania właśnie takiego tytułu dla swojego czwartego wydawnictwa.materiały prasowe
"High As Hope" jest nie tylko wkroczeniem na nowe terytorium, ale także powrotem do korzeni Florence Welch. To pierwszy album, gdzie wokalistka objęła funkcję współproducentki. Zaczęło się od wizyt w studiu w Peckham, gdzie Florence w odosobnieniu "waliła pałeczkami w ścianę". Z pierwszym materiałem pojechała do Los Angeles, gdzie pracowała z przyjacielem, Emilem Haynie.Vincent Haycockmateriały prasowe
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas