Recenzja donGURALesko "Magnum Ignotum - Preludium": Sztormy i ukojenia
Są poruszające wersy, angażujące bity, ale przede wszystkim jest klimat. Gural wraca do hal. I do łask. Jak na razie - rapowa płyta roku.
Po czwartej płycie Gurala, znakomitym "Totemie Leśnych Ludzi" byłem przekonany, że poznański raper będzie tu robił rzeczy wielkie. Ale po tym metafizycznym misz-maszu, bryku z kosmogonii, pomoście błyskotliwie zarzuconym między jaskiniowcem a hiphopowym hominidem, DGE nie utrzymał tego poziomu. "Zaklinacz Deszczu" był tylko porządnym suplementem do "Totemu...". "Projekt z życia moment" wydawał się niezły, jednak głównie z racji na kilka świetnych numerów ciągnących za uszy w górę średnią, umiarkowanie układającą się w całość i słyszalnie wymuszoną płytę. Dopiero "Magnum Ignotum" jest tym, na co warto było czekać.
Co się właściwie stało? Z grubsza rzecz biorąc, zajawka na filozofię i antropologię odbiła ku kulturze i to był dobry kierunek. Ja wiem, prosto wystraszyć się łacińskiego tytułu, tych literackich i malarskich odniesień czy klipów wprost na kanał National Geographic. Nie będę kłamać, że krążek jest bezpretensjonalny, ba, myślę, że Gural nigdy wcześniej nie był tak blisko Eldoki. Tyle, że podmiot liryczny, nazwijmy go sobie roboczo "Guraldo", unika autoerotyzmu, tego "och popatrz, no popatrz, jaki ze mnie erudyta" albo komicznego oświecenia faceta, który w wieku 35 lat odkrywa, że kwiaty pachną, a morze szumi. Żółte, suche Faulknerowskie powietrze pojawia się jakoś tak mimochodem, Hans Castorp czy Zimbardo są w utworach po coś, ta recytacja Wyspiańskiego również. A że czasem to "coś", to impresja a nie socjologiczne wypracowanie ze wstępem, rozwinięciem i zakończeniem? Musicie z tym żyć. Dla rapera to wszystko naturalne.
Zresztą zacząłem od fatalnej strony, ja w ogóle nie jestem fanem wciskania emce w buty natchnionego poety z artystowskimi ciągotkami. Niech sobie L.U.C. łamie kostki na tych szpilkach. Oskrob "Magnum Ignotum" z ozdobników i uniesień, a wyjdzie zmęczony facet, który wraca po weekendzie z koncertów i dla którego poniedziałek to "masakra", a wtorek jest "szklisty". Kiedy nie może wytrzymać, to ucieka w głuszę. A jak już odwiedza te miasta ze swoim wesołym szpadytaborem, to chce coś zobaczyć, na przykład jakąś wystawę. Ma swoje lata, swoją biblioteczkę, więc w ładowanej od dzieciństwa różnymi treściami głowie pojawiają się pytania trochę poważniejsze niż "Jaki dres dziś włożyć?" czy "Czym się dziś doprawimy?". I o tym jest ta bardziej życiowa niż się wydaje płyta, zresztą jak kogoś dziwi, że raper w jednej sekundzie może być przy duńskich reżyserach i rosyjskich prozaikach, a w drugiej robić "gnój na blokach", marudzić "nie daję rady, k***a, polej tequilli" i "być za legalizacjom", to powinien się ocknąć. Nie ma kultury wysokiej i niskiej, są memy bohemy, tweety elity, z pism świętych robi się komiksy i tak dalej.
Szczerość Gurala, poddana rzecz jasna lirycznym zawoalowaniom, znajduje podbicie w pewności siebie, mocnym głosie i amerykańskim poziomie kontroli nad bitem. Nic nowego. Co do bitów - bardzo dobra jest ta harmonia między klasycznym a współczesnym, ciężarem i imprezą, budową nastroju i dawaniem po uszach. Nie mogło zabraknąć serii hi-hatów, ciężkiego plastikowego basu, komórkowych melodyjek i onirycznych syntezatorów, ale równowagę przynoszą już sami The Returners, u których zduszona perkusja nigdzie się nie spieszy, a efektowny sampel to więcej niż połowa sukcesu. Kto wie jednak czy najlepszy nie jest numer z pogranicza światów: "451 stopni Fahrenheita" Lanka z ciężkimi bębnami, ale też jadowitym, uporczywym synthem to absolutny kandydat do rapowych numerów roku. Tyle, że na samym "Magnum Ignotum" można znaleźć mu kilku kontrkandydatów. Choćby "Maya" z niesamowitą, pochłaniającą słuchacza atmosferą i fantastycznie opracowaną, chowaną i wyciąganą na wierzch perkusją. Albo jakby wprost stworzony dla występującego gościnnie Małpy "Ikar" - ciekawe, czy tylko ja czuje w nim posmak "Muzyki klasycznej" Pezeta i Noona? Właściwie zbyteczne jest tylko "Za legalizacjom" - szkoda podkładu SoDrumatica kreatywnie bawiącego się perkusjonaliami i nieszablonowo kłaniającego Jamajce. Po prostu treść, z tym Buju Bantonem, który już u DGE był nie raz i mnóstwem innych klisz, pasuje bardziej na siedemnastą część składanki "Grube Jointy", niż tu.
"Magnum Ignotum" słucha się świetnie, bo to zręcznie odbijająca się od metafor i odwołań nawijka idealnie korespondująca z dobraną muzyką i - co nadal w rapie bardzo rzadkie - pozwalająca się interpretować na wiele sposobów. Niejednorazowa treść i niejednorazowe bity spojone silnym stylem i osobowością gospodarza. Nie musisz tego rozumieć, ale jak nie rozumiesz, to nie znaczy, że jest o niczym, tylko, że musisz wziąć się za siebie. Albo dać ponieść.
donGURALesko "Magnum Ignotum - Preludium", Szpadyzor Records
9/10