Recenzja Bokka "Don't Kiss and Tell": Jaka piękna tajemnica
Tomek Doksa
Wciąż macie problem z odgadnięciem, kto naprawdę stoi za tym tajemniczym kolektywem? Pomyślcie tylko, jaką zagwozdkę muszą mieć słuchacze zza granicy. Żaden z nich nie wyłożyłby na pewno pieniędzy na zakład, że Bokka jest z Polski. Zwłaszcza po tej płycie.
Fani rodzimej alternatywy na pewno pamiętają doskonale, jak przy okazji debiutu najbardziej enigmatycznego polskiego zespołu, amerykański Pitchfork nie szczędził jego muzyce pochlebnych ocen. Dlaczego akurat jemu? Też pewnie pamiętacie, że od swoich pierwszych ujawnionych wtedy nagrań Bokka brzmiała bardzo światowo, i to nawet na tyle, że niektórym ciężko było uwierzyć, że ta grupa naprawdę narodziła się w Polsce (wątpliwości potęgował jeszcze fakt, że nikt nie chciał ujawniać personaliów autorów całego zamieszania). Ale jeszcze większe zapytania powinny się wyświetlić przy krążku numer dwa - płycie na wskroś przeładowanej brzmieniem, znanym nam najczęściej z płyt ulubionych, ale jednak zagranicznych wykonawców.
Bo "Don't Kiss and Tell" to konsekwentne rozwinięcie pomysłów zawartych na pierwszym wydawnictwie Bokki - poszerzenie rejonu zainteresowań i jeszcze większa staranność w przełożeniu na krążek tego niepowtarzalnego klimatu, który towarzyszy muzykom przy całej koncepcji na zespół, także w oprawach graficznych i na scenicznych występach. Dlatego też zdecydowanie więcej się tu dzieje - w zapowiedziach płyty obiecywano, że pojawią się na niej "szorstkie gitary elektryczne, przesterowana gitara basowa i zaawansowana elektronika wzbogacona o żywe instrumenty" i rzeczywiście, podczas odsłuchu nowego materiału już nie tylko Skandynawia i synthpopowe brzmienia w stylu The Knife przychodzą na myśl w pierwszej kolejności, ale też historie rodem z Wysp Brytyjskich i dźwięki nowej fali. Dlatego Bokka stała się w swoich propozycjach jeszcze bardziej chłodna i surowa, choć mimo wszystko nie ucierpiała wcale na tym melodyjność jej muzyki. A nawet wręcz przeciwnie - rzeżące w tle gitary i psychodeliczne brzmienia wkręcają się w głowę równie łatwo, co dzikie wokale, przynosząc z jednej strony zimny i metaliczny, ale z drugiej bardzo rozgrzewający materiał (szkoda, że najgorętszy z nich "What a Day" dostępny jest tylko w wersji Special Edition). I nie ma znaczenia, że w numerze "Flashbacks" Bokka rzuca: "When you want too much, You don't get too much". Na "Don't Kiss and Tell", jako całości, jest wręcz przeciwnie. Ta płyta nie tylko świetnie sobie radzi z syndromem drugiego krążka, ale i stawia przed zespołem jeszcze wyższą poprzeczkę niż po debiucie. I to akurat, absolutnie niech już nie będzie dla nikogo żadną tajemnicą.
Bokka "Don't Kiss and Tell", Nextpop/Warner
8/10