Recenzja Bob Dylan "Shadows In The Night": Złota jesień
Tomek Doksa
Piękna płyta wyszła na stare lata Dylanowi. I nie przeszkadza, że śpiewa na niej cudze piosenki.
Kiedy w życiu zagrało się już wszystko, można wziąć się za śpiewanie piosenek innych artystów. Bob Dylan w wieku 74 lat robi to zresztą fenomenalnie, interpretuje poprzedzających go na amerykańskiej scenie klasyków, jakby to była jego kolejna autorska płyta.
Spotkanie z każdą z odkurzonych kompozycji traktuje jak osobiste wyzwanie, każdą przerabia na swoją, charakterystyczną modłę i niemal wszystkie wykonuje z taką klasą, jakby śpiewał je nam po raz pierwszy (co też pewnie niektórym czyni, bo czy wszyscy z czytających tę recenzję znają tych 10 melodii w oryginalnych wersjach?).
I nie, nie są to słowa, które Dylanowi przy jego wieku i pozycji się należą. Wręcz przeciwnie, jak każdy materiał z coverami, tak i jego "Shadows in the Night" brałem z dystansu, obawiając się wręcz, że zanudzi mnie swoim podejściem do ulubionych wykonów Franka Sinatry czy Billie Holliday i podobnie jak zasłużony dla współczesnej kultury Clint Eastwood w "Sztandarze chwały" czy ostatnio "Snajperze", zacznie stawiać nieznośnie patetyczne pomniki wspaniałej Ameryce i jej bohaterom.
Bo kolekcja przypomnianych tu standardów z lat 40. i 50. to też przecież ukłon Boba Dylana w stronę amerykańskiej tradycji i tak jak u słynnego reżysera próba jej przypomnienia i utrwalenia w odświeżonej wersji dla kolejnych pokoleń. A że w przejmującym wokalu 74-letniego artysty mogą się zasłuchać nie tylko jego najstarsi i najwierniejsi fani, najlepiej świadczy nie tak znowu oddany wyżej podpisany, dla którego "Shadows in the Night" to też piękne świadectwo spełnionego muzyka, który choć niczego już dziś nie musi, wciąż udowadnia, że wiele może.
Przyklasnąć Dylanowi trzeba już za samą selekcję materiału, z którym bardzo mu po drodze. Wykonując z szacunkiem i w skupieniu klasyczne piosenki o życiu i przemijaniu, funduje sam sobie piękny benefis. Dodaje jeszcze więcej uroku do i tak przecież czarującej "Autumn Leaves", hipnotyzuje w "Where are you?", a w zamykającym całość "That Lucky Old Sun" przeszywa dreszczem.
Nie mylcie tego jednak z pożegnaniem - głos Dylana wciąż jest pełen życia, wciąż porusza i na tle gitarowych pejzaży towarzyszącego mu w tej ujmującej wędrówce kilkuosobowego zespołu, daje nadzieje, że podobnych płyt zafunduje nam jeszcze przynajmniej kilka. Ale już z własnym, w pełni autorskim materiałem.
Bob Dylan - "Shadows in the Night", Sony
8/10