Pola Rise "Hikikomori": Pomocna dłoń [RECENZJA]
Paweł Waliński
Izolacja. Doświadczenie raczej straszne. I jakże znane nam przez ostatnie lata. Są jednak również tacy, dla których jest ona niezwiązaną z pandemią codziennością. Fajnie, że w polskiej elektronice ktoś postanowił podjąć tak poważny temat.
Czasownik "hikikomoru" oznacza po japońsku "wejście do środka i niewychodzenie na zewnątrz". To zjawisko, które zauważono w Japonii w latach dziewięćdziesiątych, a które polegało na zamykaniu się, szczególnie młodych ludzi, w swoich pokojach, odmowie albo niemożności uczestniczenia w życiu społecznym. Brzmi znajomo? Tak, pandemia właściwie ze wszystkich nas uczyniła hikikomori, a zasiane wtedy owoce zbieramy do dziś. Pandemiczna izolacja i wszystko, co się z nią wiąże stało się również udziałem Poli Rise, o czym dowiedziałem się z niemałą dozą smutku, bo ongiś, przez chwilę, dzieliliśmy rubrykę na łamach innego portalu muzycznego i współpracę z Pauliną na tej płaszczyźnie wspominam bardzo dobrze.
"Hikikomori" nie jest zwyczajną płytą. Towarzyszy jej wydana właśnie przez wydawnictwo Muza książka, literacki debiut Pauliny. Cytując za notką prasową wytwórni: "Książka zawiera dwanaście historii o 'japońskim' wirusie samotności, który może dopaść każdego bez względu na miejsce zamieszkania, status społeczny czy wiek. Dzięki umieszczonym w książce kodom odsyłającym czytelnika do konkretnej ścieżki dźwiękowej, każde opowiadanie jest dialogiem z utworem na płycie". Mam przed oczami egzemplarz recenzencki rzeczonej książki i zaręczam, że konsumpcja obu mediów naraz jest przeżyciem naprawdę wartym wysiłku.
"Byłam pewna, że zamykając się w domu zdołam uciec przed presją, oczekiwaniami i moimi własnymi ambicjami. Chciałam odciąć się od problemów i nieudanych planów, ale przede wszystkim od poczucia, że jestem niewystarczająca. Chciałabym opowiedzieć tę historię wszystkim, którzy potrzebują motywacji, zainspirować do walki z podobnymi zaburzeniami" - to znów Paulina w notce prasowej.
I o ile nie jest nowością egzorcyzmowanie takich demonów w muzyce, to raczej rzadko zdarza się to na łonie muzyki elektronicznej czy popu. Takie tematy przynależą raczej gatunkom, które w swoim DNA mają drapanie, rozdzieranie ran, sypanie w nich soli, wspomnieć choćby hardcore punk czy industrial. Okazja więc, by z taką tematyką dotrzeć także do osób na co dzień preferujących niezależną elektronikę wydaje się nie do przecenienia.
Co z kolei muzycznie? Polę zwyczajowo reklamuje się jako polską odpowiedź na Björk czy Lykke Li. Jasne, że jedno i drugie to jak kulą w płot. Prędzej szukałbym asocjacji gdzieś między Reni Jusis, a Susanne Sundfør czy Röyksoppem. Nie zmienia to faktu, że to z pewnością rzadko nadal widywana u nas elektronika która ma w sobie coś więcej, niż wartość a to czysto użytkową, a to taneczną. To jest muzyka o coś i o czymś, a że koresponduje z tendencjami panującymi we współczesnej skandynawskiej muzyce elektronicznej, to dla niej tylko lepiej, wszak nic zdrożnego w jakościowych inspiracjach. Szczególnie, że Pola nie boi się sięgać również do innych inspiracji, jak choćby industrial czy bristol sound w "Samej ze sobą".
"Hikikomori" nie jest lekturą łatwą. Mówiąc wprost: trochę boli. Ale z definicji taka chyba powinna być sztuka. Niełatwa, niosąca jakieś katharsis, jakąś pomoc, chwytająca słuchacza za odpowiednie organy a to emocji, a to popędów. Nowa płyta Poli Rise właśnie taka jest. A jeśli doświadczenie Pauliny przyniesie komuś choć cień ukojenia, albo zwyczajnie świadomość, że ze swoimi emocjami, problemami, czy wręcz - nie owijajmy w bawełnę - zaburzeniami, nie jest sam, to ku***sko warto było tę płytę nagrać. Brawo!
Pola Rise "Hikikomori", Warner
7/10