Maciej Balcar "Plus": "Bezpieczeństwo i higiena pracy" [RECENZJA]

Paweł Waliński

BHP. Ważne w każdym zawodzie. Nowa płyta Macieja Balcera to zdecydowanie praca w trudnych, niebezpiecznych warunkach. Zamierzam poprosić przełożonych o stosowny dodatek do pensji.

Okładka albumu Macieja Balcara "Plus"
Okładka albumu Macieja Balcara "Plus"materiały prasowe

Maciej Balcar należy do sceny, która w jakimś tam stopniu odwołuje się do tradycji hippiesowskiej, a którą zwykłem nazywać harcerzcorem. Należą tu przeróżne potworności od Dżemu po wczesny Happysad. Scena owa charakteryzuje się skrajnym wstecznictwem muzycznym, a zazwyczaj również grafomanią przebraną w fatałaszki wielkiej sztuki, bo "ach ten Rysiek", "ojezu ten Rysiek", ale niczego wartościowego poza możliwością zagrania tego przy ognisku przed skończeniem szesnastego roku życia raczej nie oferuje. A przecież można - nawet w ramach tego szlachetnego, acz naiwnego etosu - inaczej, lepiej, o czym przekonuje choćby trzydziestojednoletnia kariera New Model Army.

Wszystkie te podskórne odwołania a to do filmu "Easy Rider", a to do źle przeszczepionego na nasz grunt, a więc wielce toksycznego w polskim wydaniu bluesa i reggae na szczęście, choć irytujące, nie są szczęśliwie w obecnej chwili nadmiernie eksponowane. Więc każdemu podług gustu. "Plus" wpisuje się w tę tendencję. Numer tytułowy to toporne country wyciągnięte wprost z Pikniku Country w Mrągowie złamane popem z serialu pewnej polskiej stacji z kapitałem amerykańskim. Do tego tekst, od którego bolą zęby i łąkotka. I to nie na zmianę. To i to boli stale: "Wrzucić kurtkę swej skóry / na wysoką drabinę wejść / spojrzeć na siebie z góry / a nie mniej / Niezmiennie / codziennie / minus daje plus / I nawet beze mnie / Bilans będzie rósł / Dobry bilans będzie rósł". Was też już boli? Bo ja szukam po szufladach paracetamolu.

Niemożliwa jest też technika wokalna naszego artysty. Oddaję sprawiedliwość, że nieczęsto, ale zdarza mu się yarling, czyli żeby nie komplikować coś, co naturalnie robił Eddie Vedder, a z wyrachowania Scott Weiland. Z tym, że co wybaczało się w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, niekoniecznie da się wybaczyć w 2023 roku. Szczególnie jeśli się tak wyśpiewuje mądrości w stylu "I tonę, ton-ę / W oceanie / Napływa do mnie / Ławica wspomnień" ("Pacyfik"). Mistrz Lech Janerka śpiewał kiedyś, że "czarna dziura to donikąd rura". Panie Balcar takie pasaże, to donikąd rura. Najwyżej do dalszej autokompromitacji.

Piosenki brzmią jak z rozdzielnika. Rozdzielnika z muzakiem. Jakikolwiek charakter jest tu wykastrowany tępym nożem, a w powstałą ranę wtarto coś paskudnego. Zapamiętać nie idzie absolutnie niczego. Przeciwnie. Człowiek w naturalny sposób wewnętrznie odpala sobie mechanizmy obronne, żeby tylko nic z tego bełkotu aby zbyt głęboko nie wsiąkło. Na poziomie "Serca planety" - zaświadczam - zaczynam kiwać się jak targnięty chorobą sierocą. Zaprawdę, jeśli są entuzjaści bluesa podanego tak, jak w tym numerze, to chyba żyją nieopodal środka ziemi i zbijają żółwika z reptilianami. I sobie razem z tymi reptilianami yarlingują.

Szukam, naprawdę szukam na "Plusie" jakichkolwiek (nomen omen) plusów. W absolutnej panice znajduję, że oto nie ma fałszów, że czysto zagrane. I kiedy już mam wrażenie minimalnego choć sukcesu, Maciej Balcar podaje mi taki pasaż: "Zakręcony / A w sumie całkiem prosty / Z bagażem lat, lecz wcale niedorosły / On pcha się by na scenie stać / I tylko grać, tylko grać, tylko grać". Panie Macieju! Ja naprawdę się starałem! Ale Pan mi po prostu nie daje szans. Wiąże ręce. Sypie sól w rany i kłody pod nogi rzuca. Jak Pana bronić po czymś takim? Miej pan choć rudymenta litości!

Zawsze dziwiło mnie, jak takim bytom, jak Pan Maciej w obecnej formie udaje się nadal trwać na scenie muzycznej i lepiej lub gorzej trzymać głowę nad wodą. Po przesłuchaniu "Plusa" pytania tylko się nasilają, a odpowiedzi jakby coraz dalej.

Maciej Balcar "Plus", RockersPro 

1/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas