Reklama

Kult "Ostatnia płyta": Polityka, kler, społeczeństwo [RECENZJA]

Jeszcze nie wiadomo, jak będzie wyglądał ten nowy ład w naszym kraju, ale w przypadku polityków i ich obietnic jedno jest pewne - Kazik sympatią ich nie darzy i opowiada o tym ponownie na "Ostatniej płycie". Albumie w starym, niekoniecznie dobrym stylu.

Jeszcze nie wiadomo, jak będzie wyglądał ten nowy ład w naszym kraju, ale w przypadku polityków i ich obietnic jedno jest pewne - Kazik sympatią ich nie darzy i opowiada o tym ponownie na "Ostatniej płycie". Albumie w starym, niekoniecznie dobrym stylu.
Minimalistyczna okładka "Ostatniej płyty" grupy Kult /

Tytuł płyty jest przewrotny, ale Kult ze sceny nie schodzi. Jak się okazuje, ma jeszcze całkiem sporo do przekazania i to w odmienionym składzie. Mimo że część muzyków na "Ostatniej płycie" jest inna (w nagraniach udział wzięli niezwiązani wcześniej z grupą - saksofonista Mariusz Godzina oraz klawiszowiec Konrad Wantrych, którzy zastąpili Tomasza Glazika i Janusza Grudzińskiego), to produkcja przypomina wszystko, co najlepsze w bogatej dyskografii zespołu.

Właśnie, "przypomina". Jest to płyta bardzo "kultowa", znacznie lepsza od bardziej rockowej poprzedniczki, która swoim tytułem ["Wstyd"] wystawiała sobie odpowiednią notę, ale do bólu wtórna.

Reklama

Muzyka na "Ostatniej płycie" jest różnorodna, a zespół nie porywa się na eksperymenty. Sporo tu klasycznych rockowych numerów, ale też bluesa i muzyki świata. Aha, miejsce na solowe popisy też się znalazło, co sprawdziło się m.in. w singlowej "Wierze" (sprawdź!), najważniejszej i jednocześnie najbardziej nośnej kompozycji, i "Szok szok disco pop", gdzie prym wiedzie saksofon.

Unosi się tu duch starego Kultu, któremu znacznie bliżej do "Posłuchaj to do ciebie" (niezłe, jazzujące "Na każde stopy do Europy") czy "Your Eyes" ("Donos do boga") niż do "Ostatecznego krachu korporacji". Chociaż... taki "Plan zagospodarowania przestrzennego dla Białołęki" ("Dajcie mi zbudować dom na tej ziemi, którą mom" - za trochę swojskości dodaje jeden punkt), trochę taka muzyczna samowola budowlana, bo daleko tu do solidności, brzmi niczym zaginiony element, którego miejsce jest pomiędzy "Lewym czerwcowym" (sprawdź!) a "Grzesznikiem" (posłuchaj!).

Są tu też fragmenty będące odpowiednikiem polskich kabaretów. Niby ma być poważnie, a pod tym całym płaszczem konfrontuje się gust zły z tym bardzo złym. Zaskakuje początkowo agresywny "Umarłem, aby żyć", utwór, który ni stąd, ni zowąd zaczyna mrugać w biesiadnym kierunku. Mało? Jak już się bawić to na całego, więc na koniec muzycy ścigają się solówki. A co tam. Albo taka "Opowieść z pandemii" - niemalże filmowy, westernowy klimat brzmi dość groteskowo jako tło korpo-foliarskiej lirycznej schadzki. 

Tę muzyczną kultowość można odbierać dwojako. Kult stawia na swoje sprawdzone patenty, nie zaskakuje, a jedynym szaleństwem jest kilka dziwactw, jak taneczne "Szok szok disco pop". Swoim archaizmem, co dla niektórych będzie zaletą, trafia nie tylko do ojców przygotowujących się do roli dziadków, podchmielonych uczestników juwenaliów, ale i przeciętnego Kowalskiego, dla którego Kazik z ekipą są (u)znaną marką. Gorzej, gdy ktoś wymaga czegoś więcej i w końcu uświadamia sobie, że nie dostanie nic nowego, bo od kilku dekad niewiele się tu zmienia.

Jednak siłą Kultu zawsze był Kazik i jego teksty, a ten obserwator i komentator codzienności ponownie nie przebiera w słowach. Najmocniejsze działa są wymierzone w kler, ale Staszewski nie byłby sobą, gdyby nie zaczepił polityków. Nawet kiedy obrywa się najważniejszym (częściej ogół niż jednostki) np. w "Polityk zawsze będzie moim wrogiem" - "Jezusie kochanieńki, gdy my się spotykali / Pod stołem s*** nas nagrywali / I wyszła Szydło z worka, padł na nas cień / Ludzie koniec - końców dowiedzieli się" - to tym razem brzmi średnio przekonująco.

W stołecznym "Zabiorę cię w podróż naszą" pada mocne "Na Żoliborzu dom otoczony policji morzem", ale to... byłoby na tyle. "Born, born, Ludwik Dorn"? Nie no, za mało.

Albo ten fragment z "Wiary" - "I co o kanclerzu niemieckim sądzić, gdy mówił 'Daj im się tylko samym porządzić'", Wiara potrzebna, wiara jest łatwa / Sporo decyzji ona w życiu ułatwia". Ciekawe, ale zdecydowanie gorzej ma tu Kościół, bo w tym samym utworze Kazik uderza też afrojaxowym (sic!) "Facet w sukience, co r*** dzieci / Niejedna głowa, za to poleci lub nie poleci / Bo do kościoła żaden papuga dotrzeć nie zdoła". Bardziej emocjonujące niż emocjonalne, ale przynajmniej "jakieś". Dosadniejszy jest za to "Donos do boga", w którym Kazik m.in. rozlicza księży za współpracę z SB.

Z innych tematów podobać może się z kolei "Jutro także będzie dzień" - opisujące szarość lat 70., ale z kluczowym tu, coelhowskim "Póki jutro też jest dzień, nie załamuj się", czy wieńcząca całość "Ziemia obiecana" z mocnym, zachrypniętym głosem, który od razu przywołuje deszczowy klimat piosenek Toma Waitsa.

"Ostatnia płyta" to stary Kult, ale czy dobry? Bardziej pewny, bo wiadomo czego się spodziewać. Polityka, kler, społeczeństwo. Świetna "Wiara", ale i okropne "Wyłącz komputer". Okrutnie zanudzające pamiętnikowe skity, na dłuższą metę irytujące, wręcz zbędne. Można, nie trzeba, żadna tam historia, więc parafrazując legendarny już solowy utwór Kazika - "Tamten Kult jest lepszy niż ten".

Kult "Ostatnia płyta", SP Records

5/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kult | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy