Król nadal broi

Mateusz Natali

T.I. "Trouble Man: Heavy Is The Head", Warner

T.I. nie powiedział ostatniego słowa
T.I. nie powiedział ostatniego słowa 

Pazur i cięty język błyskotliwego samozwańczego Króla Południa przytępiła trochę odsiadka, czego efektem była zmiana tytułu "King Uncaged" na "No Mercy" i chłodniejszy, bardziej refleksyjny album. Teraz T.I. nabrał powietrza w płuca i zaatakował bardziej podobnym do wcześniejszych nagrań "Trouble Man: Heavy Is The Head". Z jakim skutkiem?

Nie jest to frontalny atak, zdobywający całe terytorium wroga, ale z pewnością mocne zaznaczenie swojej obecności i tego, że Clifford Harris mimo chwilowych problemów nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Niech świadczy o tym choćby fakt, że wyniki sprzedaży w pierwszym tygodniu Tip miał lepsze niż lansowany z każdej strony nowojorski debiutant A$AP Rocky - swoją drogą goszczący na tej płycie. Wciąż słychać charakterystyczny giętki styl, southowe akcentowanie i raperski "błysk w oku". Na "No Mercy" T.I. zrzucił z siebie całą gorycz, rozczarowanie i pretensje do świata, teraz wraca bez ciężaru na barkach.

Muzycznie to raczej hołd dla wcześniejszych produkcji reprezentanta Atlanty, niż pogoń za dzisiejszymi trendami. "Trap back jumpin" to nawiązanie raczej do klasycznego platynowego "Trap muzik" sprzed dekady, niż dominujących dziś w mainstreamowym hip hopie trapowych bitów spod ręki m.in. Lexa Lugera. "Go get it" błyskawicznie nasuwa skojarzenia z hitowym "Big things poppin" z (a jakże, platynowego) "T.I. vs. T.I.P.". I takich analogii znajdziemy więcej, nie jest to jednak na szczęście tania próba odtworzenia sukcesu lat minionych.

Nadal bowiem T.I. czuje się na tych bitach jak ryba w wodzie, porusza po nich z gracją i mocą, bez problemu dotrzymując kroku najgłośniejszym z młodych zawodników na amerykańskiej scenie - Meek Millowi czy A$AP Rocky'emu, a także trzymającemu się niezmiennie na szczycie Lil Wayne'owi. Show kradnie mu na chwilę jedynie Andre 3000 z Outkastu. Najbardziej po głowie powinni jednak dostać producenci wykonawczy (a jednym z nich był sam T.I.), bo numery, które zobrazowane klipami promowały album, ale finalnie na niego nie weszły - takie jak "I'm Flexin" czy "Love This Life" - byłyby tu jednymi z mocniejszych momentów. Zamiast nich znalazło się kilka wypełniaczy, ale całościowe wrażenie - także z uwagi na przekrojowość klimatyczną, od bangerów po slow-jamy - i tak jest pozytywne. Choć brak trochę pozycji wybijających się mocniej ponad ten "szkolno-czwórkowy" poziom, a przecież o tym, że ten gość ma dryg do wielkich hitów zdążyliśmy się już niejednokrotnie przekonać.

"Trouble Man: Heavy Is The Head" nie jest ani przełomem w karierze Tipa (ciężko żeby nim było przy takim dorobku) ani zjazdem po równi pochyłej. Ot, kolejny równy i solidny materiał w dorobku 32-letniej ikony Atlanty. Potwierdzający, że Harris wciąż ma sporo do powiedzenia a jego pozycja, choć już nie tak wyeksponowana jak dawniej, wciąż jest pewna i ugruntowana.

6/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas