Kasia Lins "Moja wina": Duszny pop [RECENZJA]

Kasia Lins kroczy ku podbiciu serc polskich słuchaczy. Nawet jeżeli "Moja wina" nie jest łatwa i przyjemna w obiorze, to miewa momenty, w których potrafi magnetyzować.

Kasia Lins na okładce płyty "Moja wina"
Kasia Lins na okładce płyty "Moja wina" 

Kto nie był zaskoczony zmianą w twórczości Kasi Lins z jazzowo-soulującego, debiutanckiego "Take My Tears" na "Wiersz ostatni", pachnący alt-rockiem z dozą Americany? Porównując te pozycje, miało się wrażenie, że to dwie różne artystki. Szkoda, że wcielenia nie mogły istnieć wspólnie, ale dzięki temu radykalnemu krokowi wokalistka dotarła w końcu do momentu, w którym nareszcie jest odpowiednio doceniania przez słuchaczy.

30-letnia Katarzyna Zielińska (bo tak naprawdę nazywa się Kasia Lins) zapowiadała, że "Moja wina" to kontynuacja klimatów z "Wiersza ostatniego". I chociaż "Rób tak dalej" próbuje mnie w tym utwierdzić; chociaż ponownie Karol Łakomiec jest współautorem albumu, to po przesłuchaniu całej płyty jakoś nie umiem myśleć o tej płycie jak o sequelu. Jasne, lekko przesterowana gitara elektryczna, nadająca kompozycjom wyjątkowego brudu, nadal jest tu instrumentem dominującym. Najnowszy krążek wokalistki to jednak jeszcze większy niż dotychczas krok w stronę świata popu. Przy czym nie jest to wada! To pop wysmakowany. Bo czy taki "Koniec świata" nie ma potencjału na radiowy przebój?

Przypominam tutaj, że mamy przecież do czynienia z albumem Kasi Lins - wokalistki, która swoich inspiracji czarną muzyką nie porzuciła zaraz po zakończeniu prac nad "Take My Tears". Nie chodzi nawet o to, że w gitarowym, napastliwym "Nie syp solą" w tle przygrywa dramatyczny, jazzowy fortepian. Wokal w dalszym ciągu jest bardziej soulowy niż rockowy, co doskonale udowadnia nieco leniwe z początku "Jesteś krwią w mojej żyle", z czasem nabierające bondowskiej charakterystyki (oczywiście to też zasługa potężnej w brzmieniu sekcji dętej).

Te wpływy uwidaczniają się także w przepięknie zaśpiewanym "Grożą nam wojną". Tu bluesowa warstwa muzyczna spotyka się z pełnym przeciągnięć i urozmaiceń wokalem Kasi Lins, która nigdy nie przekracza tej cienkiej linii między pokazem umiejętności a efektownością na pokaz. Z kolei w "Boże" trudno nie zauważyć gospelowych wpływów, w bardzo ciekawy sposób spotykających się w refrenie z dozą bałkańskiego orientalizmu.

Świetnie prezentuje się rozpoczynające album "Jeżeli kochasz" - prawdopodobnie najbardziej odseparowany brzmieniowo numer od reszty płyty. Tu wokal to głównie melorecytacja w duchu Kate Tempest czy - szukając już w obrębie naszej sceny - piosenek z ostatniej płyty Kasi Nosowskiej. Szorstkość zwrotek w utworze jest przecudownie przełamana dream-popowym quasi-refrenem. Aż szkoda, że takich rozmarzonych momentów na albumie nie ma trochę więcej.

Wady? Łatwo zarzucić Kasi Lins teatralność. W oddaleniu tego zarzutu nie pomagają teksty - nie stronią one od wielkich słów na temat religii, wiary czy miłości, za którymi kryje się mniej treści niż mogłoby się wydawać z ich wagi oraz ekspresji wokalistki. Czasami konstrukcje budowane w tekstach robią się naprawdę ryzykowne, bo trudno nie zgrzytać przy "wszechmogącym trwaniu", "kąpaniu w Arkadii" i "raju, finale wszystkich pragnień", rzuconych w trzech sąsiadujących ze sobą wersach.

Ale nie chcę tutaj narzekać, bo Kasia jako autorka tekstów potrafi też zachwycać. Najczęściej wtedy, gdy szuka poezji nie w chmurach, a bliżej ziemi.

"Trzyma w rękach niewypał - myśli, że to trotyl, a to dawno wypalony tytoń" z tytułowego utworu zachwyca. Podobnie jak "Ja nie mam serca do stworzeń/Co to się karmią dramatem/A popijają cudzym płaczem" z "Końca świata", które zostaje w głowie na bardzo długo. To są momenty, które wynagradzają wiele. A uśmiech przy "Kobiety by Bukowski" w zasadzie nie schodzi z twarzy.

Poza tym to dobrze skonstruowany album: kiedy wydaje się, że do pozycji wkradnie się monotonia, jest odpowiednio przełamywana. "Prowadź po raju" to oddech bardzo potrzebny po szeregu tych dusznych, matowo-garażowych w brzmieniu utworów, po którym następuje przestrzenne, bardzo ładnie dozujące emocje "Morze czerwone".

"Moja wina" to dobry, miejscami bardzo dobry album. Cieszy, że Kasia Lins wie, w którą stronę chce zmierzać i dobrze to słychać. Wierzę, że najlepsze dopiero przed nią, ale "Moja wina" to i tak bardzo miły, nawet jeżeli miejscami ciężki, duszny, akcent muzyczny w tym trudnym roku.

Kasia Lins "Moja wina", Universal Music Polska

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas