Kasia Lins: Tarantino mógłby się zastanawiać

- Po przeczytaniu wszystkich recenzji mojego albumu, najbardziej satysfakcjonował mnie brak porównań do innych muzyków - mówi Interii Kasia Lins, która w tym roku wydała bardzo wysoko oceniany krążek "Wiersz Ostatni". Utalentowana wokalistka opowiedziała nam o nagrywaniu w Stanach Zjednoczonych, aktorskich i językowych wyzwaniach oraz o miłości do Quentina Tarantino i Davida Lyncha.

"Nie uniknę nawiązań do niego podczas pracy nad kolejnymi utworami ale... najpierw muszę się nacieszyć koncertami"
"Nie uniknę nawiązań do niego podczas pracy nad kolejnymi utworami ale... najpierw muszę się nacieszyć koncertami"Sonia Szóstakmateriały prasowe

Kasia Lins to polska wokalistka i autorka tekstów, która na rodzimym rynku muzycznym zadebiutowała w 2013 roku. Wtedy też pojawiła się w programie "X Factor", w którym jednak nie odniosła sukcesu. Niedługo później ukazał się jej album "Take My Tears", przeznaczony na rynek azjatycki. Kilka lat po jego premierze artystka wróciła z materiałem "Wiersz ostatni", na którym zaprezentowała się w całkowicie nowym wydaniu. Płytę promują single "Tonę", "Save Me Boy", "Dawno" i "Kiedy dobrze jest nam". Teledysk do tego ostatniego ukazał się 28 czerwca.

Daniel Kiełbasa, Interia: Gdy pierwszy raz przesłuchałem twoją płytę na myśl przyszło mi szybko jedno skojarzenie - muzyka ze spaghetti westernów. Zgodziłabyś się z takim porównaniem?

Kasia Lins: - Wszystkie niebanalne skojarzenia płyty "Wiersz Ostatni" z filmem są dla mnie satysfakcjonujące, bo oznaczają, że moja muzyka jest obrazowa. Daje jej to dodatkowy atut. Podczas pisania, kino oddziaływało na mnie bezpośrednio, co oznacza, że miało również swój niemały udział w piosenkach, które pisałam. Lubię te drogę, bo pozwala mi unikać bliskich nawiązań do muzyki, której słucham, a w zamian przenosi do innej rzeczywistości, która z kolei działa ożywczo na moją autorską twórczość.

Spaghetti western? Czerpie z wielu filmowych gatunków, ale zawsze na zasadzie korzystania z faktora, który obudowuje po swojemu. Gdyby Sergio Leone miał wykorzystać moje "Hollow Words" w swoim filmie, przyszłoby mu to raczej ciężko, ale Tarantino mógłby się już zastanawiać (śmiech).

Klimat westernu, chociaż nieco delikatniej, czuć również w klipie do "Tonę". Sporo tam też nawiązań do filmów Tarantino, chociażby "Kill Billa" i "Pulp Fiction". Starasz się przemycać twórczość ulubionych reżyserów do swoich klipów?

- Robię to bardzo chętnie. W przypadku teledysku do piosenki "Tonę" nawiązanie do filmów Tarantino było bardzo bezpośrednie. Chcieliśmy z Karolem Łakomcem, z którym tworzyłam ten klip, zbudować nierzeczywisty świat i równie odrealnionych bohaterów. Dziki Zachód, walka dobra ze złem, pościg, odważny główny bohater podążający śladem złowrogiego przeciwnika. Możliwość wejścia w odpowiedni klimat ułatwiała nam lokalizacja z efektownymi plenerami, która znajdowała się nieopodal słynnego pustynnego, kill billowego kościoła. W naszych późniejszych teledyskach można już zauważyć więcej mroku, dymu i niepokoju. Taki świat bardziej oddaje nastrój piosenek z płyty "Wiersz Ostatni" i jest nawiązaniem do twórczości mistrza kreowania własnej rzeczywistości - autora m.in. "Zagubionej autostrady", Davida Lyncha.

Zagrałaś w każdym ze swoich teledysków. Jak odnalazłaś się w roli aktorki? 

- Występowanie we własnych teledyskach być może jest rodzajem aktorskiego wyzwania, ale nie wchodzę wtedy w postać zupełnie mi obcą, którą muszę nauczyć się być, tylko w bohatera, którego doskonale czuję i rozumiem. To zdecydowanie ułatwia zadanie jakim jest praca z kamerą i umiejętność intymnego bycia, podczas gdy tak naprawdę okoliczności są przeciwieństwem tej prywatności. Wydaje mi się, że w przypadku mojej muzyki i teledysków, te światy tak mocno się przenikają i konsekwentnie do siebie odnoszą, że ruch, który z siebie wyzwalam lub emocje, które mi wtedy towarzyszą, wychodzą ze mnie bardzo swobodnie. Czuję te postaci jak własną muzykę. Sprawę ułatwia fakt, że nad teledyskami zawsze pracuję z tą samą ekipą, na czele której stoi Karol Łakomiec, również gitarzysta w moim zespole. Dzięki temu jestem wyzbyta z wszelkich lęków i obaw.

W twoim wypadku filmy i seriale inspirują również do tworzenia nowych piosenek. Jakie emocje towarzyszą twojemu najnowszemu singlowi? Jaka jest historia tego klipu?

- "Kiedy dobrze jest nam" ma enigmatyczny klimat i przewrotny tekst. Melancholia łączy się tu z dynamiką, a ciężar z intymnością. Słabość, namiętność, furia, obsesja, to wszystko, co odnajdziecie w obrazie do piosenki, który stworzyłam jak zawsze wspólnie z Karolem Łakomcem.

Twoje brzmienie przywodzi na myśl nie tylko westerny, ale też southern rocka. Skąd wzięła się miłość do amerykańskiej muzyki gitarowej? 

- Zawsze uwielbiałam muzykę drogi. Wyzwala we mnie śmiałość, luz, a jednocześnie nostalgię, a ja uwielbiam tarzać się w zaprzeszłych tęsknotach. Moja piosenka "Southern Wind" jest przykładem takiego melancholijnego wspomnienia beztroskiego czasu. Przenosi mnie do tych niewyrachowanych relacji, niewykalkulowanych momentów, do których często wracam myślami. W ogóle mam w sobie chyba jakiś ułamek południowo amerykańskiej duszy, która często objawia się w moich twórczych momentach. I tak, southern rock jest super.

Co ciekawe, ta płyta, w przeciwieństwie do twojej poprzedniej, nie powstawała w Stanach a w Polsce pod okiem Marcina Borsa. Jak wam się współpracowało?

- Marcin po przesłuchaniu naszego materiału demo po raz pierwszy, podzielił się odczuciem, że ma z nią filmowe skojarzenia. Odtąd wiedziałam, że trafiliśmy na odpowiednią osobę. Nie ukrywam, że ta praca była bardzo rozłożona w czasie, czyli kontrastowo do systemu nagrań w Nashville, co zajęło nam wtedy niecały tydzień. Oczywiście wszystko dopinaliśmy wcześniej, przed wyjazdem nad moimi kompozycjami pracowałam z producentem zdalnie, omawialiśmy instrumentarium, muzyków, wszystkie aranże. Tym razem od samego początku działaliśmy w grupie, co też było dla mnie rodzajem nowego wyzwania. Jako że ten długi proces trwał niecałe cztery lata, miałam w tym czasie wiele momentów zwątpienia czy uda się go sfinalizować i wiele momentów braku pewności, czy idę w dobrym kierunku, czy wielowarstwowość zarówno stylistyczna jak i emocjonalna tej płyty będzie jej atutem czy wręcz przeciwnie. Czas pokazał, że zadziałała, a moje napięcie się rozładowało.

"Mam w sobie chyba jakiś ułamek południowo amerykańskiej duszy"Karol Łakomiecmateriały prasowe

W Polsce często pokutuje przekonanie, że jeżeli płyta nagrywana jest w USA pod okiem tamtejszych producentów, to na pewno jest lepszym materiałem. Ty chyba nie masz podobnego przeświadczenia, prawda?

- Każdy przypadek to inna historia. Jadąc do Stanów nagrywać album jako 21-latka, nie mogłam wymarzyć sobie lepszego startu. Kto ma taką szansę? Genialni muzycy z zespołu Tower of Power i Lenny'ego Kravitza nagrywają moje kompozycje, zresztą pierwsze, jakie kiedykolwiek napisałam, pracujemy w Ocean Way Nashville Studio, płyta ukazuje się w Azji. Brzmi jak bajka i tak też było. Jedyne co się zmieniło, to moje podejście i oczekiwania. Teraz mam kilka lat więcej i większą świadomość tego, co mogę i co chcę zrobić jako muzyk i autorka piosenek.

Jaka według ciebie jest główna różnica pomiędzy nagrywaniem w Stanach, a robieniem tego w Polsce? 

- Mam chyba zbyt małe doświadczenie, żeby zajmować stanowisko, ale dla mnie najważniejsze jest porozumienie z osobami, z którymi się współpracuje i wspólny cel, a czy nagrywamy w Nowym Jorku, czy na Kaszubach to już sprawa drugorzędna. Tutaj dziękuję Karolowi Łakomcowi i Michałowi Lange, którzy współtworzyli ze mną ten album od fundamentów. Różnice zauważam bardziej na płaszczyźnie mentalnej. U nas wykonawcy za bardzo chcą się upodabniać do innych i być częścią jakiegoś konkretnego nurtu albo grupy osób uznawanych za cenione w danym otoczeniu, a tam dąży się raczej do uwypuklenia swojej indywidualności i odrębności. O, taka refleksja (śmiech). Dlatego po przeczytaniu wszystkich recenzji mojego albumu, najbardziej satysfakcjonował mnie brak porównań do innych polskich muzyków.

"Pisanie tekstów to dla mnie najmniej przyjemny rozdział podczas tworzenia"Sonia Szóstakmateriały prasowe

"Take My Tears" nagrałaś w Stanach, a wydałaś go w Japonii. Jak z perspektywy czasu patrzysz na tamtą decyzję? I czy nie żałujesz, że nie próbowałaś swoich sił od razu w Polsce? W końcu byłaś kojarzona po "X Factorze"...

- To są dla mnie w tym momencie tak zamierzchłe czasy, że bardzo rzadko wracam do nich myślami. Od wielu lat zajmuje mnie już coś zupełnie nowego i zawodowo chcę patrzeć tylko w przyszłość. Zrobiłam już kilka rzeczy, z których jestem zadowolona, ale nigdy o tym nie myślę. Teraz moją głowę zajmuje już tylko to, co może znaleźć się na kolejnym albumie. I... koncerty! Tak długo czekałam, aby wyjść do ludzi z moją muzyką na żywo, a teraz mam ku temu więcej okazji. Dosłownie za chwilę, bo 5 lipca, gramy na Open'er Festivalu, 22 lipca można nas posłuchać na Edison Festiwalu w Baranowie, gramy również całą trasę "Spragnieni lata", której to terminy polecam sprawdzić jak również kilka innych letnich pojedynczych koncertów.

Wróćmy do "Wiersza Ostatniego". Wsłuchując się dokładniej w teksty, można szybko zorientować się, że przedstawiasz niezbyt szczęśliwy obraz miłości i relacji międzyludzkich. To kolejna inspiracja filmami, czy opisywanie trudnej przeszłości?

- To zapis wielu emocji, które towarzyszyły mi na przestrzeni lat, kiedy te piosenki powstawały. I tematów, które chciałam poruszyć, bo wydawały mi się istotne. Pisanie tekstów to dla mnie najmniej przyjemny rozdział podczas tworzenia. To umiejętność, która w moim przypadku jest dopiero w początkowej fazie swojego rozwoju, dlatego sfinalizowanie każdego z tekstów było dla mnie wielką przyjemnością, ale też ulgą. Momentem przełomowym był z pewnością tekst do piosenki "Dawno", który powstał na początku pracy nad płytą To było przełamanie lodu w używaniu języka polskiego jako środka wyrazu w piosence i nowy rodzaj emocjonalnego, ale wtedy jeszcze bardzo wstydliwego, ekshibicjonizmu. Pamiętam, ile kosztowało mnie zaprezentowanie go komuś po raz pierwszy.

Pierwsza płyta utrzymana w klimacie jazzu, druga z elementami rocka, masz już pomysł, w jaki sposób zaskoczysz fanów trzecim krążkiem?

- Codziennie myślę o brzmieniu nowej płyty. Pisanie muzyki to najfajniejszy, najbardziej twórczy moment pracy nad nią. Kocham pianino, mój bazowy instrument i na pewno chciałabym, żeby wiele nowych dźwięków wyszło właśnie z niego, choćby jako wstępna baza piosenki. Nikogo jednak nie zaskoczę jeśli powiem, że film nadal jest moją pożywką i napędza mnie do twórczej pracy, dlatego nie uniknę nawiązań do niego podczas pracy nad kolejnymi utworami ale... najpierw muszę się nacieszyć koncertami, na które zapraszam!

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas