Holy Høly "262626": Nostalgiczna podróż do lat 90. [RECENZJA]
Kilka dni przed pierwszym odsłuchem tej płyty moi znajomi na wspólnym czacie zaczęli debatować, że w świecie muzyki lat 90. nie wydarzyło się nic piękniejszego niż trip-hop z damskimi wokalami. I nawet jeżeli to spore uproszczenie względem zawartości, Ewa Baran, chowająca się pod pseudonimem Holy Høly, w bardzo udany sposób przekierowuje słuchacza w tamte rejony muzyczne.

Jeżeli podobnie jak ja dość szybko w życiu świadomego słuchania natrafiliście na trip-hop i wychował on was na smutnych, wyalienowanych nastolatków, przy "262626" poczujecie się jak w domu. To te same powolne tempa, na ogół mroczny klimat, pełno smaczków ukrytych w tle. Niepokojące melodie zanurzone są w pogłosach, a wyrywające się miejscami spod tła przeszkadzajki tylko dopełniają klimatu.
"262626" to zdecydowanie album dla tych, którzy tęsknią za twórczością Pati Yang, Anji Garbarek czy Beth Gibbons, których to potencjalne następczynie pouciekały w inne rejony muzyczne.
Choć kiedy słyszę takie "To Build A Home", myślę, że to muzyka, której inspiracje uciekają jeszcze dalej. W tej glitchującej perkusji i post-rockowych mgłach gitarowych z pewnością da się złapać również islandzkie inspiracje ze szczególnym naciskiem na múm. Tak samo w podróżujących syntezatorach i industrialnych dźwiękach "Nothing" nie umiem nie poczuć wpływów Nine Inch Nails.
Jednocześnie nieustannie czuję, że "262626" ma w sobie mnóstwo gotyckiej wrażliwości. Czegoś, co pokazuje, z czym mielibyśmy do czynienia, gdyby Jarboe ze Swans zainteresowała się muzyką elektroniczną zamiast muzyką gitarową. Szczególnie że ze swoimi najczęściej nisko osadzonymi, nieregularnymi wokalami łatwo znaleźć tropy sabatowe. Co szczególnie wybrzmiewa w ambientowym "Mad About You" w pewnym momencie stającym się głównie transowym popisem wokalnym z towarzyszącymi artystce regularnymi uderzeniami ni to specjalnie perkusyjnymi, ni też melodyjnymi. W "Dá-me a tua mão" wchodzimy już wręcz w klimaty, o które oskarżyłbym The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble.
Wśród tych numerów nagrywanych w obcych językach kryją się również drobne dzieła w języku polskim. Nie da się nie docenić "Nie daj się zwieść", w którym Holy Høly w tekstach otwarcie bawi się związkami frazeologicznymi, tworząc z nich logiczny ciąg. "Żelki" wprowadzają za to zaskakująco dużo lekkości, której nie doświadczycie na tej płycie zbyt wiele.
Jeżeli miałbym się czegoś czepiać na "262626", to tego, że o ile wokale same w sobie są dobrze poprowadzone, tak niekoniecznie jestem fanem tego, jak są zmiksowane. Czasami marzyłoby się o tym, by wprowadzić do nich więcej analogowego ciepła, miejscami nałożony na nie pogłos czyni je zbyt oderwanymi od muzyki, a kompresor ewidentnie mógłby zadziałać mocniej.
Owszem, jest cień szansy, że tego typu zabiegi są celowe, by przybliżyć nas jeszcze bardziej do tego, jak miksowano płyty w latach dziewięćdziesiątych. Bo owszem, są takie utwory jak portisheadowe "From The Ashes", w którym kompozycja i produkcja działają wręcz idealnie, są niesamowicie wręcz intrygujące, a wokal przez podejście do jego brzmienia wydaje się zbyt ekspansywny. Ale chwilę później wlatuje "Endless Game", w którym balans zachowany jest w odpowiedni sposób.
Ale marudzę, bo tak naprawdę dawno nie trafiłem na płytę, która tak dobrze poradziła sobie z próbą przerzucenia tego charakterystycznego, zamroczonego dymem brzmienia z lat 90. Nawet jeżeli to muzyka wybitnie niedzisiejsza, może jeszcze zbyt często opierająca się na inspiracjach, to już wiem, że będę zaintrygowany tym, dokąd dalej artystycznie powędruje Holy Høly.
Holy Høly, "262626", Bezdech Records
8/10