Gdyby Artur Gadowski urodził się w USA, jego IRA mogłaby rywalizować z Bon Jovi. U nas bliżej im do następców dinozaurów z Budki Suflera, choć są momenty w których słychać, że ogień (jeszcze) nie zgasł.
"Ogień" to zresztą tytuł płyty, do której brzmienia zespół pragnął nawiązać przy nagrywaniu "Dziewiątki". Do produkcji zaproszono bowiem ten sam duet: Sebastiana Piekarka i Marcina Trojanowicza. Ten pierwszy (były gitarzysta IRY, w ostatnim czasie muzyk Dody) popełnił dodatkowo trzy utwory.
Początek "9" jest obiecujący, niczym zwiastun hollywoodzkiej superprodukcji - dynamiczny, atakujący gitarową galopadą "Z dnia na dzień" (poznajemy bohaterów), najlepszy na płycie, najmniej oczywisty, mroczny i podniosły "Mój Bóg" (uwaga, nadchodzi katastrofa) oraz kontrastujące z tym utworem, złagodzone pojedynczymi dźwiękami klawisza "To co na zawsze" (spokojnie, będzie happy end, w końcu to Hollywood).
Z czasem jednak wychodzą mielizny scenariusza (mocno konwencjonalne, przewidywalne "Szczęście" albo "Spróbuj", próbujące aspirować do prostoty TSA) i drewniane dialogi ("Druga miłość też / w niebo porwie cię / Czy tego chcesz czy boisz się / Druga miłość w nas też się zdarza raz / Czeka na gest na znak"). Na szczęście "9" nie ma głównej wady filmowych superprodukcji, bo nie ciągnie się jak guma do żucia, a 11 numerów zmieściło się w niespełna 40. minutach.
Rozumiem, że IRA ma swoje lata, a "Dziewiątka" jest dowodem na muzyczną dojrzałość. Czasem mam jednak wrażenie, że muzycy przesadzili z nieznośną powagą, obecną nawet na zdjęciach promocyjnych we wkładce płyty. Niby więcej tu optymizmu i ciepłego spojrzenia na życie, ale... Jak słyszę balladę "Nie daj mi odejść" (sztuczne smyczki z klawisza), z wyznaniem: "Zatrzymaj mnie nie daj mi odejść / zapomnę cię nie będzie już nic", to przed oczami stają mi kiczowate obrazki z polskich komedii romantycznych. Brakuje tylko sztucznych łez i deszczu w tle.
Panowie, więcej uśmiechu, luzu i odwagi, to jest (ponoć) rock'n'roll! Popatrzcie choćby na niewiele młodszego od Gadowskiego Maćka Taffa, z nieco ostrzejszego projektu Black River. Chyba, że chodzi tu o taki rock, którego przedstawicielem nazywa się z pełną powagą Stachursky. Dla sympatyków takiego grania zespół ma eurowizyjną propozycję "Dobry czas", której rytm nieco ciągnie plastikiem. Sytuację w pewnym stopniu ratują wyciągnięte w miksie gitary, które w wersji utworu zgłoszonej do konkursu były schowane, by nie ranić kwadratowych uszu fanów Eurowizji.
"Żyję - dobrze mi z tym / Choć czasem bywa gorzej / Żyję - przecież mam czym / Być lepiej zawsze może" - śpiewa Gadowski w "Żyję". Oby proroczo.
5/10