Disclosure "Energy": Na ich imprezie nie potańczysz [RECENZJA]

Bracia Lawrence ciągle szukają, eksplorują i eksperymentują. Chcą też powrócić do swojej najlepszej formy. Tylko co z tego, skoro od kilku lat nie potrafią wyjść z kryzysu i chwilowe przebłyski nie powodują, że wszystko wróci do normy.

Okładka płyty "Energy" grupy Disclosure
Okładka płyty "Energy" grupy Disclosure 

Kariera wystartowała jak marzenie. Pomijając pierwsze single i EP-ki, wydany w 2013 roku longplay "Settle" był czymś dużym. To było świeże spojrzenie na muzykę klubową, doskonałe połączenie klasycznego house'u i UK Garage, a także formuła oferująca połamane, aczkolwiek pełne melodii beaty, które same porywały do tańca.

Dwa lata później już tak różowo nie było i "Caracal" trzeba było traktować jako nieudaną próbę wejścia do mainstreamowego świata, opuszczając tym samym undergroundowe kluby na rzecz ekskluzywnych dyskotek. Cóż, syndrom drugiej płyty, więc czy "Energy" ma szansę coś zmienić?

Jeśli tak, to niewiele. W kilku momentach da się wyczuć nie tak starego, dobrego ducha Disclosure, chociażby w "My High" z jak zwykle zbuntowanym slowthaiem, które zaraża swoim minimalizmem i tłustym basem, czy "Who Knew?" z jednym z najlepszych podkładów w ich karierze, brzmiącym niczym odrzut z pierwszych lat działalności.

To trochę za mało, bo większość kompozycji bije tu swoją pretensjonalnością, a ta swoje apogeum osiąga w tytułowym numerze, który brzmi tak, jakby londyńczycy zbyt długo siedzieli w brazylijskich klubach i niewiele z tej biby zapamiętali. Niby taka przebojowość, te charakterystyczne bębny, gwizdki, samba, nowe rozdanie.

Połączenie swoich korzeni z world music? Nie, absolutnie, więc kolejne inspiracje ze świata bardziej irytują niż interesują, zwłaszcza że "Douha (Mali Mali)" brzmi jak mokry sen bywalców dyskotek sprzed kilkunastu lat, którzy odkryli internet i ściągali losowe numery do tupania nóżką z torrentów. Charakterystyczny wokal Fatoumaty Diawary w połączeniu z typowym dla duetu beatem jest tak abstrakcyjny, że ciężko w pierwszej chwili uwierzyć, że ci goście mogli sobie na to pozwolić.

Paradoksalnie przy "Energy" można zasnąć, zwłaszcza gdy do gry wchodzą dwa instrumentalne utwory, pasujące do reszty produkcji jak pięść do nosa. Oczywiście te dwie kompozycje trochę uspokajają sytuację, ale nader spokojny "Fractal (Interlude)" (co w kontekście zapowiadanej energii brzmi jak nieśmieszny żart) bardziej nadaje się na podkład dla rapującego dwa numery wcześniej Micka Jenkinsa. Bezbarwny "Thinking 'Bout You", mimo wokalnych, soulowych sampli, przypomina o fascynacjach J Dillą, jednak jego tutejsza obecność pozostaje dużą zagadką.

Sytuację nieznacznie na lepsze zmieniają zaproszeni goście. Podobnie jak 5 lat temu, bracia nie oszczędzali na featuringach. Najciekawsza sprawa jest jednak z raperami, którzy od dawna byli w kręgu zainteresowań Disclosure. Nadarzyła się więc okazja do współpracy i na "Energy" pojawiło się ich aż w nadmiarze. Z różnym skutkiem. Wspominany wcześniej Mick Jenkins średnio odnajduje się na beatach, w których BPM-ów jest więcej niż 100. Inny reprezentant Chicago, Common, nieźle zamyka album z "Reverie", jednak jego przesłanie ma tu nijaki wydźwięk.

Już dawno muzyka taneczna tak nie nudziła, a najciekawszy fragment pojawia się wtedy, gdy do gry wchodzą Kehlani i Syd w hipnotyzującym "Birthday". Co z tego, że duet w "Watch Your Step" próbuje być dla Kelis tym, kim byli dla niej The Neptunes, a połamane dźwięki "Lavender" brzmią jak nieudany eksperyment N.E.R.D., zwłaszcza że w utwór swoim głębokim wokalem zaszczyca melorecytujący Channel Tres.

Niemniej braciom Lawrence trzeba oddać jedno - chwilami energii, zwłaszcza, gdy przypominają swoje dawne dokonania, jest tu w nadmiarze. Gorzej z samą jakością, bo te przeładowane pomysłami numery służą bardziej do podpierania ścian, aniżeli szaleństwa na parkiecie. Imprezki więc nie ma, a sama domówka nie jest już tak fajna. Podobnie jak Disclosure.

Disclosure "Energy", Universal Music

4/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas