Open'er Festival 2015: Nowy Justin Bieber i genialni bracia z Disclosure (relacja z czwartego dnia)

Ostatni dzień Open'era miał należeć do Kasabiana, jednak do walki o status gwiazdy wieczoru z powodzeniem dołączyło grono młodych wykonawców. Years & Years, Disclosure, Hozier oraz Elliphant sprawili, że wielu skutecznie zapomniało o starszej i popularniejszej grupie.

Years & Years i ich selfie z publicznością
Years & Years i ich selfie z publicznościąOficjalna strona zespołu

Gdy człowiek pojawia się na terenie festiwalu o godzinie 15 w tak upalny dzień, na myśl przychodzi tylko utwór formacji Trzyha "40 stopni w cieniu". Upał ewidentnie nie pomagał dwóm pierwszym wykonawcom na scenie głównej, czyli Skubasowi (16:30) oraz grupie Lao Che (18:00).

Na obu koncertach znalazło się jednak zaskakująco sporo śmiałków, którzy zamiast szukać schronienia przed słońcem postanowili potańczyć i poskakać pod sceną. Warto jedna zaznaczyć, że ostatni dzień imprezy otworzył ktoś zupełnie inny.

"Chciałoby się powiedzieć dobry wieczór, ale... dzień dobry" - tak w sobotę o 15:30 przywitał się ze sceny zespół Trupa Trupa. O tej porze na terenie festiwalu tłumów nie ma; gdańską ekipę oglądało około dwustu osób. Usłyszeli profesjonalnie zagrany materiał ze świetnej płyty "Headache", czasu spędzonego z Trupami na pewno więc nie żałowali. Dowód? Prawie nikt przed końcem koncertu nie opuścił namiotu.

Wszyscy uciekający przed słońcem po koncercie Polaków mogli schronić się na Tent Stage, gdzie swój czwarty koncert w Polsce rozpoczynała szwedzka artystka Elliphant. Ci którzy widzieli Ellinor Olovsdotter wcześniej na żywo wiedzieli czego się spodziewać. Reszta festiwalowiczów była zapewne przyjemnie zaskoczona obrotem spraw w open’erowskim namiocie.

Szwedka wszelakie niedociągnięcia wokalne i nagłośnieniowe nadrabiała ogromną charyzmą i świetnym kontaktem z publicznością. Co chwilę schodziła ona do tłumu, chociaż jak sama stwierdziła, było to nieeleganckie zachowanie w stosunku do osób, które stały z tyłu namiotu. Publikę rozgrzały najmocniej trzy kawałki: "Down On Life", "Only Getting Younger" oraz "One More". Zaprezentowany został również nowy singel "Love Me Badder", który zwiastuje drugi album Szwedki. Jego premiera zaplanowana została na wrzesień.

Mroczny folk - jaki mogliby wykonywać bohaterowie wczorajszego dnia, Mumford & Sons, gdyby tylko zatrudnili wokalistkę i popadli w depresję - zaprezentowała inna polska grupa, choć nie w stu procentach z Polaków złożona. Moriah Woods, grająca na bandżo wokalistka The Feral Trees - bo o nich mowa, pochodzi z Kolorado, reszta ekipy z Puław. Godzina 19-ta to nie jest dobra pora dla takich brzmień, ale formacja sobie poradziła. Ba, wypadła na tyle dobrze, że musiała wykonać nadprogramową piosenkę. Zważywszy, że był to dopiero szósty koncert The Feral Trees w jego krótkiej historii należą się słowa uznania.

"Graliśmy na wielu festiwalach; jesteście jedną z najlepszych publiczności, jakie mieliśmy. Naprawdę tak uważam" - taką mową zakończył swój koncert Hozier. Miał powody by komplementować gdyńską widownię. Dwudziestopięcioletni wokalista to bezsprzecznie jeden z najważniejszych młodych artystów na świecie, ale na koncie ma zaledwie jeden przebój - "Take Me To Church".

Istniało ryzyko, że po piosence publiczność resztę seta odpuści (Open’er zna takie historie: w 2009 roku po kawałku "Young Folks" grupy Peter Bjorn and John przed sceną zrobiło się niemal zupełnie pusto). Hozier przezornie zostawił swój przebój na finał. Ale w Gdyni nie było to konieczne, każda piosenka, którą proponował witana była aplauzem. Nawet "Problem" - utwór Ariany Grande, który zaśpiewał - jak zaznaczył - dla zabawy, dostał swoją porcję braw. Zresztą, przerobiony na rockową modłę, idealnie pasował do reszty repertuaru.

Zobacz fragment występu Hoziera:

Kończąca koncert kompozycja "Take Me To Church" to niewątpliwie wisienka na torcie występu młodego Irlandczyka. Ale nawet ten protest song przeciw homofobii i nienawiści nie doczekał się tak entuzjastycznych reakcji jak "Desire" czy "King" - przeboje grupy Years & Years. Brytyjsko-australijski zespół wiwatowały te same osoby, które wcześniej nagradzały Hoziera - gromadnie i w ekspresowym tempie publiczność przemieściła się z Main Stage do namiotu.

Na koncercie Years & Years panowało prawdziwe szaleństwo. Fani grupy żywiołowo oklaskiwali nie tylko piosenki, przy których znakomicie się bawili, ale też każdy ruch wokalisty. Wystarczyło, że Olly Alexander zwrócił się do nich słowem czy gestem i fala pisków rozchodziła się po namiocie. Ile razy schodził do publiczności, tyle razy wracał z jakaś maskotką (zebrał ich w sumie siedem). Raz wrócił z flagą z napisem "Polish Kiss for Years & Years". Uważaj, Justinie Bieberze, młodzież ma nowego idola!

Pod koniec koncertu zdolnych młodzieńców z grupy Y&Y rozpoczęła się kolejna wędrówka mniejszych i większych grup ludzi. Tym razem jednak miejscem docelowym nie był namiot, a Main Stage, gdzie do występu przygotowywał się Kasabian. Brytyjczycy, po występie 2014 roku na Orange Warsaw Festival, tym razem odwiedzili Gdynię. Częsta obecność zespołu w Polsce nie przeszkadza zbytnio fanom, którzy tłumnie zameldowali się pod sceną (acz trzeba zaznaczyć, że frekwencyjnie nawet tego samego dnia zdarzały się lepsze koncerty) i wyczekiwali na porcję sprawdzonych hitów.

Zobacz fragment występu Kasabiana:

Kasabian niczym nie zaskoczył. Zagrał głównie numery z płyty "48:13". Ponadto pojawiły się też utwory z "Velociraptora!" i jeszcze starszych albumów (jak chociażby "Fire" czy "L.S.F.") oraz covery The Doors oraz Fatboy Slima). Nie zaskoczyły również aranżacje przebojów, które były do bólu przewidywalne. Formacja starała się natomiast niemal co utwór nawiązywać interakcję z publiką, a pierwszym chętnym do umacniania więzi z publicznością był Sergio Pizzorno. Po reakcji zgromadzonych pod sceną można stwierdzić, że pomysły dwójki liderów grupy spotkały się z przychylnym przyjęciem. Niezły występ popularnego zespołu był, jak się okazało, tylko rozgrzewką przed Disclosure na scenie głównej.

Gdyby zrobić ankietę na znajomość artystów z line-upu Open’era całkiem możliwe, że St. Vincent wypadłaby gorzej niż Years & Years i Hozier. Na to przynajmniej wskazywała mniejsza frekwencja na jej muzycznym spektaklu, niż ta na popisach wspomnianych debiutantów. No chyba że Annie Clark, jak naprawdę nazywa się St. Vincent, nie przypadła fanom festiwalu do gustu... W to jednak trudno uwierzyć, jej ostatni, czwarty w karierze autorski krążek, pojawiał się na czołowych miejscach zestawień najlepszych płyt 2014 roku.

Amerykańska multiinstrumentalistka w Gdyni zaprezentowała coś na kształt parateatralnego widowiska, złożonego z przekrojowego repertuaru, prostych, ale specyficznych układów tanecznych i efektów świetlnych. Część programu wykonała tradycyjnie - ze sceny, część - stojąc na specjalnym podwyższeniu, na które "teleportowała się", gdy w namiocie zapanowała ciemność, fragment - leżąc na dziwacznym łożu. Znalazła się też przed sceną, na ramionach ochroniarza i na podeście dla kamerzystów - od jednego z nich przejęła sprzęt i skierowała go w stronę widowni. Co do piosenek, świetnie wypadły te z ostatniej płyty, zwłaszcza "Rattlesnake", "Digital Witness" i "Birth In Reverse".

Guy i Howard Lawrence (Disclosure) chyba nie mogli przewidzieć, że nie będąc headlinerem zgromadzą tak gigantyczną publiczność na swoim koncercie (porównywalną, a być może nawet i większą od Major Lazera i Drake’a).  A przecież jeszcze dwa lata temu bracia występowali w namiocie na Open’erze, nie wspominając już o ich debiucie w Polsce w 2012 roku na Selectorze, gdzie na ich secie miejsca było pod dostatkiem dla każdego. 3 lata później , popularność zespołu urosła do takich rozmiarów, że plac przed sceną główną Open’era został wypełniony po brzegi. Zdobycie wygodnego miejsca z przodu graniczyło z cudem. Młody duet szybko zaczął potwierdzać swoje "stadionowe" aspiracje. Kompozycje z płyty "Settle Down" brzmiały kapitalnie ("White Noise", "F For You" lub "When The Fire Starts To Burn"), równie ciekawie wypadły nowe utwory zespołu z albumu"Caracal".

Zobacz fragment koncertu Disclosure:

Któż na początku festiwalu mógł pomyśleć, że zamiast The Libertines i Kasabiana, na ustach wszystkich będą projekty związane z muzyką elektroniczną - Major Lazer i Disclosure. Czyżby w najbliższym czasie czekała nas zamiana warty w gatunkach muzycznych? Wszystko na to wskazuje. Jednak temat warto poruszyć w osobnym wątku.

Disclosure zakończyło zmagania na Open’erze na scenie głównej. Ostatnimi wykonawcami imprezy byli natomiast Flume oraz Gregor Fitzgerald. Warto na samym końcu przypomnieć, że organizatorzy już pracują nad line-upem edycji na 2016 rok. Kto będzie gwiazdą 15. edycji dowiemy się zapewne za kilka miesięcy.

Mikołaj Ziółkowski o Open'erze 2015 i 2016:

Daniel Kiełbasa i Olek Mika, Gdynia

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas