Open'er Festival 2015: Rock vs Hip hop (relacja z pierwszego dnia)
Pierwszy dzień Open’era zdominowały dwa gatunki – rock oraz hip hop. Sympatycy każdego z tych rodzajów muzyki mogli opuszczać teren festiwalu zadowoleni. W końcu teren imprezy opanowały na przemian tłuste bity oraz gitarowe brzmienia.
Hip hop
Pierwszy dzień Open’era dla sympatyków hip hopu zapowiadał się niezwykle ciekawie. Na głównej scenie zaprezentować miała się dwójka raperów robiących zawrotną karierę za Oceanem (ASAP Rocky oraz Drake). Jednak zanim przyszła kolej na artystów z Zachodu, na Tent Stage zaprezentował się W.E.N.A.
Nie był to jednak zwykły koncert warszawskiego rapera, gdyż na scenie towarzyszyli mu muzycy z Electro-Acoustic Beat Sessions. Efekt współpracy WuDoE z zespołem wypadł bardzo okazale. Główny bohater całego koncertu musiał dopasować się do nowych realiów, czyli gry zespołowej. Ostatecznie wyszło mu na to plus. Kompozycje W.E.N.Y. z live bandem brzmiały soczyściej. Bity Quiza w asyście perkusji, saksofonu, trąbki i gitary prezentowały się jeszcze lepiej niż na EP-ce "Monochromy". Połączenie jazzowych inklinacji zespołu z charyzmą rapera dobrze rokuje na przyszłość. W końcu jeszcze w tym roku ma ukazać się wspólny albumy W.E.N.Y. i E.A.B.S.
Przed jednym z numerów raper zażartował, żeby nie śpieszyć się na ASAP-a, bo i tak zagra z playbacku. Oczywiście chwilę później stwierdził, że również się wybiera, ale w słowach warszawskiego nawijacza było po trochu prawdy.
Festival Open'er 2015: Zdjęcia publiczności (dzień 1)
Rocky na scenie (z kilkuminutowym opóźnieniem) pojawił się w asyście swoich hypemanów. W pewnych momentach można było uznać, że to oni robili większy hałas niż sam gwiazdor. Wydaje się, że amerykański raper zaprezentował się dużo poniżej oczekiwań. Osobiście odniosłem wrażenie, że odrobił on po prostu pańszczyznę. Rocky wszystko wykonał poprawne. Tylko i aż. Zabrakło jednak ASAP-owi charyzmy, by porwać kogoś więcej niż rozentuzjazmowane nastolatki (które przybyły tłumnie pod scenę i ochoczo prezentowały gwiazdorowi swoje wdzięki). Przykładowo numer "LSD", który Rocky sam określił jako swój ulubiony, bardzo mocno okrojono, przez co jego potencjał został zmarnowany. Sam koncert trwał niecałą godzinę, co ostatecznie tylko wzmocniło wrażenie niedosytu.
ASAP Rocky na Open'er Festival 2015
W przerwie między jedną gwiazdą wielkiego formatu, a drugą, warto było zajrzeć na Alter Stage, gdzie swój koncert dał projekt HV/Noon. Zarówno Bugajak jak i Hatti Vatti to producenci najwyższych lotów, więc nie było obaw o słaby koncert (ponadto na scenie towarzyszył im perkusista Psychocukru). Warto zauważyć, że duet łączy niezwykła chemia. Na koncercie nie stronili od wzajemnych docinek i żartów, co tylko sprawiało, że ich występ stawał się lepszy.
Zwieńczeniem dnia pełnego rapu był niewątpliwie koncert Drake’a. Drizzy zaczął oczywiście od utworu "Legend" z mixtape’u "If You Reading This It’s Too Late". Facet w pomarańczowej bluzie (bo tak przez pierwszą część koncertu był ubrany Drake) już od pierwszych numerów pokazał, jak powinien prezentować się headliner. Kanadyjczyk płynął po świetnych podkładach, nie zaliczając żadnych wtop. Wszystko było wyliczone i zaplanowane co do sekundy. Każdy ruch sceniczny oraz każde słowo rzucone w stronę publiczności nie było przypadkowe.
Ocenianie koncertu Drake’a tylko pod względem jego setlisty (która została zdominowana przez ostatni mixtape) byłoby sporym niedopowiedzeniem. Drizzy to showman czystej krwi, który do każdego utworu może dorobić sobie osobną historię, którą ujmie publiczność. Zrobił to m.in. w momencie, gdy opowiedział historię o tym, że przez trzy dni miał problemy ze zdrowiem (od koncertu w Londynie 28 czerwca), aż cudownie poprawiło mu się w poniedziałek. Oczywiście chwilę później wykonał utwór "Tuesday" ILoveMakonnena. Mimo iż "If You Reading..." zdominowało playlistę, to jednak wśród publiczności największą wrzawę wzbudziły numery "Take Care" oraz "Started From The Bottom".
Swój występ oraz pochwalne peany na cześć polskiej publiczności zakończył pokaz sztucznych ogni oraz zapowiedź, że zaraz po wydaniu nowej płyty ("Views From 6") Drake pakuje swój tyłek do samolotu i przylatuje na koncert. Trzymam go za słowo, bo takie widowiska mógłbym oglądać rok w rok.
Daniel Kiełbasa, Gdynia
Rock
W tym roku organizatorzy Open’era postanowili zwiększyć liczbę koncertów na scenie głównej niemal o połowę, z tego względu pierwszy z nich rozpoczyna się już o 16:30. Czy to dobra decyzja rozstrzygnie się w ciągu najbliższy dni... Występ poprockowej grupy Kodaline, która otworzyła 14. edycję festiwalu, nic w tym względzie nie przesądza. Choć fani przywitali zespół wymachując kartkami z napisem "Poland Is Ready" (co odnosiło się do słów piosenki "Ready", którą Irlandczycy zwykli rozpoczynać koncerty), nie można napisać, że wszyscy open’erowicze byli już o tej porze na muzyczne atrakcje gotowi. Część właściwie dopiero do miasteczka festiwalowego zmierzała, obecni leniwie rozglądali się po terenie imprezy. Fani zespołu, bawili się jednak na tyle przednio, że zasłużyli na określenie "Bardzo uroczy tłum", którym nagrodził ich wokalista formacji.
Fragment koncertu Kodaline:
Amerykańska grupa Modest Mouse miała pojawić się na Open’erze już w 2013 roku, ale odwołała wtedy całą europejską trasę z powodu prac nad płytą. Warto było czekać? Album "Strangers to Ourselves" został przyjęty pozytywnie, choć raczej chłodno; na koncert Isaac Brock z ekipą przygotowali numery z wcześniejszych płyt, głównie te bujające, ale nie tylko - "Doin' the Cockroach" zabrzmiał w Gdyni naprawdę ostro.
Z nowego krążka Amerykanie zagrali "The Ground Walks, With Time In a Box" i "Lampshades on Fire". Wykonując ten ostatni utwór Brock parokrotne wykrzykiwał wers "This is what I really call a party now" ("To teraz nazywam prawdziwą imprezą"). Co przez to rozumiał? Niedbałe śpiewanie, choć z dużą ekspresją, wyżywanie się na gitarze i bandżo, dość długie przerwy między piosenkami i... bezskuteczne próby rozmawiania z publicznością, kwitowane najczęściej słowami "Pieprzyć to!".
Fragment koncertu Modest Mouse:
Father John Misty - jedno z muzycznych wcieleń Josha Tillmana - wokalisty, gitarzysty, pianisty, a przez lata także perkusisty formacji Fleet Foxes - rozpoczął koncert tytułowym numerem z nowego krążka "I Love You, Honeybear" i było to porywające wejście. Muzyk wił się wokół mikrofonu, tarzał po scenie i zabawnie tańczył. Trudno się dziwić, że Josh postawił na autorski projekt, zachowuje się jak rasowy showman: nie tylko gestykuluje i tańczy, ale też wygłupia się i prowadzi zabawną konferansjerkę. Nieporozumienie przy wymianie gitary z dźwiękowcem skwitował hasłem "Wszystko jest częścią show". Jednej z osób pod sceną zarzucił, że wyszła na 25 minut na koncert Drake’a. "Może dla ciebie to nic, ale ja mam wielkie ego" - wytłumaczył. W końcu przyznał, że jest kłamcą, który dla aplauzu zrobi wszystko. Jednak, gdy w połowie utworu "Bored In The USA" zastygł w bezruchu, a publiczność zaczęła klaskać, wrzasnął: "Cicho, ja tu przeżywam emocje!". Wszystkie te wygłupy nie miały jednak wpływu na wysoką jakość muzyki, którą zaprezentował.
Pod hasłem "party" Alabama Shakes rozumieją coś innego niż Brock i Tillman. Grając muzykę będącą mieszanką niemodnych gatunków - southern rock, soul, blues, americana i r&b - wydają się być jakby bardziej dystyngowani. Ale w żadnym razie nudni. Obdarzona głosem porównywanym do Janis Joplin wokalistka Brittany Howard bez problemu przykuwa uwagę publiczności. Zachowuje się też bardzo swobodnie. Podczas wykonywania utworu "Hold On" publiczność ośmieliła się nawet spróbować z nią śpiewać.
Alt-J wrócili do Gdyni po dwóch latach i zaprezentowali show wzbogacone w stosunku do poprzedniego o piosenki z nowego, drugiego w dorobku albumu, "This Is All Yours". Przy perfekcyjnie dobranych efektach wizualnych, angażujących światła i ekrany, wypadło znakomicie. Mimo odejścia z zespołu basisty Gwila Sainsbury'ego, wydaje się, że formacja nic ze swej klasy nie straciła.
Olek Mika, Gdynia
Fragment koncertu Alt-J: