Burzum "Thulêan Mysteries": Oppa vargman style! [RECENZJA]
Paweł Waliński
Vikernes opróżnia przepastne szuflady swojego archiwum, przebąkuje o pożegnaniu z muzyką, a efekt jest... No, jakiś jest.
Kilka kwestii na początek: siedem bodaj lat temu Vikernes ogłosił, że pod szyldem Burzum nie pojawi się już żadne nagranie metalowe. Póki co, na nowej płycie, obietnicy dotrzymuje. O ile można to faktycznie nazwać płytą, a nie opcją "sprzątałem szpargały i jakoś tak wyszło", bo niektóre numery z "Thulêan Mysteries" służyły wcześniej jako muzyczne tło na jego Youtube'owym kanale.
Stylistycznie to więc nie klimat Oppa Gangvar Style, ale logiczne rozwinięcie tego, co wydawał ostatnio, to jest na płycie z niemądrym tytułem geograficzno-astronomicznym i na "Ways of Yore". Innymi słowy - niezdrowa podjarka starociami z obozu Tangerine Dream przepuszczonymi przez własny, wsobny, vargowski filtr. A filtr ten, z drobnymi zmianami, znamy nie od dziś.
O ile det som engang var (nor. to, co kiedyś było) mogło na dwunasto-trzynastoletnim niżej podpisanym robić w głębokich latach 90. wrażenie czegoś straszliwie niebezpiecznego, a zatem również ekscytującego, biorącego całego ducha rockowego buntu i popychając go do absolutnego ekstremum, o tyle życiowe i artystyczne perypetie Krystiana (obecnie to już nie Krystian i również nie Varg - obecnie to Louis Cachet) w trakcie i po odsiadce budzić mogą już tylko uśmiech politowania.
Między bajki włóżmy (robi to akurat całkiem nieźle raczej nieudany film "Lords of Chaos"), że Norwegia w pierwszej połowie lat 90. stała hordami dotkniętymi członkiem przez samego Lucypera. Nie. Przynosząca zawód prawda była taka, że dzieciakom z niczym niewyróżniających się rodzin należących do norweskiej klasy średniej poprzewracało się w czterech literach. A to, co najpierw miało zdenerwować mamę i tatę po prostu wymknęło się spod kontroli.
O ile jednak większość rzeczonych dzieciaków (choćby Ihsahn i Satyr) ze śmiesznostek młodości wyrosło, o tyle Vikernes organizuje nam na dobrą sprawę te same kocopoły, co podówczas. Z taką może różnicą, że nie jest już naziolkiem, ale "narodowym społecznym konserwatystą". Jakkolwiek śmieszny, nie jest to przypadek odosobniony. I w naszym kraju dosyć powszechnie naziolskiego parcha pudruje się określeniami: "narodowiec". "konserwatysta", a ostatnio także "wolnościowiec".
Przydługi to może i pozamerytoryczny (ale czy na pewno?) wstęp, ale gena nie wydłubiesz. Varg pozostanie Vargiem. Nawet jeśli dziś nie robi sobie fotek w karwaszach i z plastikową bronią sieczną, tylko w czapce z daszkiem uosabia ideały prepperskie, mentalnie nadal siedzi, gdzie siedział. Czyli w małym pokoiku zawalonym kolekcjonerskimi wydaniami Tolkiena, w kajeciku amatorsko rekonstruuje burzum (czyli czarną mowę Mordoru), potem puści sobie "Thulêan Mysteries" i odpali jedynkę "Baldura". I zagłosuje na Konfę.
Jeśli szukacie pseudo-wikińskich wzniosłości, olejcie tę płytę i kupcie coś z obozu Wardruny, bo lepsze. Jeśli szukacie dungeon synthu, bierzcie lepiej ostatniego Mortiisa, bo zabawniejszy. Jeśli z kolei jesteście subskrybentami jakiegoś oddziału Thule-Gesellschaft, cóż... psychiatria to nie moja specjalność. Nie dajcie się jednakowoż przekonać, choćby jazzującym pianinkiem w "A Thulêan Perspective", czy dyskretnym użyciem imitacji saksofonu, że oto macie do czynienia z czymś awangardowym i artystowskim.
Mówimy wszak o kolesiu, którego jedyny wartościowy okres twórczy trwał niewiele ponad rok (styczeń 1992 - marzec 1993) i - abstrahując od tego czy muzyka Burzum nie zdarzyłaby się i tak nawet bez Burzum - jest ojcem takich muzycznych potwórków, jak cała scena blackgaze. A samo "Thulêan Mysteries"... Pod oldskulową sesję RPG jak znalazł. Mnie cofnęło do podstawówkowo-licealnych kudłoszczurzych czasów. Stąd zawyżona ocena.
Burzum "Thulêan Mysteries", Back on Black
5/10