Brendan Perry "Songs of Disenchantment - Music from the Greek Underground": Oddajmy głos imigrantom [RECENZJA]
Paweł Waliński
Brendan Perry znienacka wydał płytę z piosenkami, które mimo, że obecne w świecie od ponad wieku, w kulturze są zupełnie nieobecne. Zainteresowani? Zapraszamy do świata rembetiko.
"Pierwszy raz słyszałem muzykę rembetiko [również "rebetiko" - red.] w greckich kafejkach i tawernach przedmieść Melbourne w późnych latach siedemdziesiątych. Te miejsca były głownie towarzyskimi bazami dla migrantów z Grecji, którzy przybywali do Australii od późnego XIX wieku, a podówczas wypełniały się starszymi mężczyznami, którzy grali w tryktraka i popijali uzo, słuchając muzyki laika i rembetiko" - pisze Perry w notce do swojego nowego nagrania.
Wspomina też, że kiedy mając lat czternaście, wraz z rodzicami, przenosił się do nowozelandzkiego Auckland, podróż odbywali właśnie na greckim statku, "Ellinis". I to właśnie na jego pokładzie rozpoczęła się Perry'ego prywatna muzyczna odyseja, bo właśnie wtedy nauczył się grać na gitarze.
Dalej artysta wspomina, że przez lata jego miłość do kultury współczesnej Grecji nie malała. Prywatnie zbierał nagrania z tradycyjną muzyką tego kraju i związane z nim pamiątki. I w tej kolekcji znalazł tak inspirację, jak i wiedzę konieczną, by nagrać piosenki, nad którymi się dziś pochylamy. Perry wspomina też, że o decyzję przeważył fakt, że praktycznie nie istnieją żadne nagrania z rembetiko w wersji angielskiej. Cały album natomiast zadedykował uchodźcom. Tym z przeszłości, obecnym i przyszłym.
Z kronikarskiego obowiązku należałoby sprostować może tyle, że zupełne nieistnienie rembetiko w kulturze anglojęzycznej to delikatna przesada. Szczególnie w dobie internetu. Albo wziąwszy pod uwagę, że samo Dead Can Dance nagrało onegdaj utwór "Rembetika". Trudno jednak nie zgodzić się z ogólniejszą opinią, że by obudzonym o czwartej rano, z pistoletem przy skroni, wyrecytować napastnikowi czym jest rembetiko trzeba być zapewne nie tylko Grekiem, bo to samo nie wystarczy, ale albo etnomuzykologiem, albo pachnącym uzo staruszkiem z opuszkami zdartymi od podnoszenia tryktrakowych żetonów.
Jak Perry radzi sobie z ludowym materiałem, który - o czym może warto napomknąć - jako gatunek w 2017 roku został przyjęty na listę niematerialnego dziedzictwa kultury UNESCO? A jak myślicie? W końcu mowa o facecie, który przez praktycznie całe dojrzałe artystyczne życie, sprawia, że martwe ożywa i znów potrafi tańczyć. A robi to z niezrównanym pietyzmem i szacunkiem. Nie inaczej jest i w tym przypadku. Co jednak może najciekawsze, to tropy, które pozwalają nam po chwili stwierdzić, że w dołączonych do albumu notkach artysta nie łgał nam jak pies, przeciwnie - szczery był jak dziecię odpływające greckim statkiem ku Antypodom.
Słuchając "Songs of Disenchantment" z łatwością zgadujemy skąd na takim choćby "Toward the Within" pojawiają się określone patenty tak rytmiczne, jak i aranżacyjne. Skąd w kompozycjach Perry'ego z owego, ale i innych albumów Dead Can Dance taka, a nie inna melodyka, sposób frazowania. Na dobrą sprawę w większości przypadków idzie uwierzyć, że to, co słyszymy na "Songs" mogłoby być jego własnymi kompozycjami. No, może poza takim "In the City's Hammam", gdzie kochany Brendan wjeżdża nam na pełnym Zorbie.
Ale Perry to oczywiście nie tylko erudycyjne sięganie do przeróżnych, nierzadko przysypanych piachem czasu tradycji, ale i absolutne mistrzostwo wykonawcze. I to oczywiście tu znajdziecie. No i oczywiście TEN baryton, który niejednemu z nas na etapie dorastania towarzyszył podczas rozgwieżdżonych nocy, kiedy przy akompaniamencie duetu Perry/Gerrard roztrząsaliśmy w myślach swoje pierwsze pocałunki, egzystencjalne niepokoje, romantyczne porażki albo własną samotność. Ok, popadłem w niepotrzebną może egzaltację. Ale prawda o tym konkretnym muzyku zawsze była taka, że rzeczy kosmiczne, egzaltowane, pompatyczne wręcz do poziomu campowości, jak choćby na "Within the Realm of the Dying Sun", sprzedawał nam tak, że z łatwością odnosiliśmy je do własnego życia.
"Songs of Disenchantment" to z pewnością pozycja dla die hard fanów Perry'ego. Może również dla ludzi zainteresowanych etnomuzykologią i kulturą Grecji, choć nie oszukuje się, że takich znajdą się nieprzebrane legiony. To też płyta na której znajdziecie to, czego mogło wam brakować na ostatnich dwóch płytach Dead Can Dance. Poblask tej piosenkowości, "która niejednemu z nas na etapie dorastania towarzyszyła podczas rozgwieżdżonych nocy..." że posłużę się cytatem z samego siebie sprzed chwili. Jeśli mieliście podobnie, "Songs" z pewnością wam zrobi.
Brendan Perry "Songs of Disenchantment - Music from the Greek Underground", wydawnictwo własne
7/10