Reklama

Dead Can Dance w Warszawie: Tajemnica i niepokój Lisy Gerrard i Brendana Perry'ego [RELACJA]

Koncerty zespołów takich jak Dead Can Dance gromadzą ten rodzaj publiczności, która nie jest wpatrzona w swoje smartfony, jest skupiona, zasłuchana i oddana. Przez chwilę możesz nawet zapomnieć o tym, że znajdujesz się w hali sportowej, a nie na kameralnym koncercie w mniejszym klubie.

Koncerty zespołów takich jak Dead Can Dance gromadzą ten rodzaj publiczności, która nie jest wpatrzona w swoje smartfony, jest skupiona, zasłuchana i oddana. Przez chwilę możesz nawet zapomnieć o tym, że znajdujesz się w hali sportowej, a nie na kameralnym koncercie w mniejszym klubie.
Dead Can Dance wystąpili w Warszawie /David Wolff-Patrick /Getty Images

Dead Can Dance przez lata działalności zgromadzili w Polsce rzesze oddanych fanów. Ci wykupili naprędce bilety na dwa koncerty na stołecznym Torwarze. Występujący jako support David Kuckhermann swoim krótkim koncertem wprowadził w hali niezwykle intymną atmosferę, którą przecinał dochodzący z jednego z korytarzy dźwięk skrzypiących drzwi. Muzyk, który jest zresztą członkiem zespołu Dead Can Dance, zaprezentował kilka kompozycji na instrumenty perkusyjne.

Piątkowy koncert pełen był wyjątkowych momentów. Na przykład takich jak ten, gdy Lisa Gerrard wykonała a cappella utwór "The Wind That Shakes the Barley". Albo gdy Brendan Perry swoim cudownym głębokim głosem wyśpiewał "The Carnival Is Over". Między dwójką byłych partnerów czuć dziwny tajemniczy dystans. Perry zresztą nie ukrywa w wywiadach, że ta relacja jest krucha.

Reklama

Publiczność Dead Can Dance to fani, którzy nie oczekują pochlebstw ze strony artystów, nie potrzebują uroczych słów, podziękowań, pozdrowień. Wyniosła, majestatyczna i niemalże mistyczna Gerrard nie odezwała się do publiczności ani razu, obdarowała ją za to licznymi uśmiechami. Perry podziękował za przybycie, choć widać, że nie leży mu rola pochlebcy. On nie jest tu, by nawiązywać kontakt. On jest tu po to, by przekazywać swoją muzykę. 

Choć obecna trasa Dead Can Dance poniekąd promuje najnowszy album grupy, wydany w zeszłym roku "Dionysus", materiał nie mógł wybrzmieć na koncercie. To zamknięty koncept album, który powinien być słuchany w całości - tak radzi zresztą sam głównodowodzący Brendan Perry. Poza tym do zaprezentowania materiału zespół musiałby zaprosić na trasę kilkuosobowy chór, co byłoby zdecydowanie skomplikowanym przedsięwzięciem. Zamiast tego mogliśmy cieszyć uszy znakomitymi popisami wokalnymi Lisy Gerrard, której głos na ostatniej płycie brzmi nieco rzadziej niż na poprzednich wydawnictwach.

Podczas warszawskiego koncertu wybrzmiały utwory takie jak "Anywhere Out of the World" z trzeciego albumu formacji -" Within the Realm of a Dying Sun" z 1987 roku, "Indoctrination (A Design for Living)" z "Spleen and Ideal" (1985) czy "Amnesia" z poprzedniego albumu grupy - "Anastasis" z 2012 roku. Podwójny bis zakończył się natomiast przejmującym "Severance".

"Przejmujący" to chyba zresztą najczęściej słyszane po koncercie słowo. Zaraz obok "ujmujący" i rzecz jasna "magiczny". Gerrard i Perry stanowią tajemniczy i niepokojący duet. Ich obecność gwarantuje słuchaczowi nieprzeciętne i bardzo emocjonalne przeżycia. Tak też było podczas pierwszego koncertu na Torwarze. Tak też zapewne będzie na drugim koncercie, który odbędzie się dziś wieczorem.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Dead Can Dance | koncert w Polsce
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy