Reklama

Borixon "Mixed Music Arts (MMA)": Nieśmiertelny [RECENZJA]

Miał swoje pięć minut ze Wzgórzem Ya-Pa 3. Potem miał swoje pięć minut z czeredą RRX i Camey Records. Później było jeszcze wiele "potem", z Gangiem Albanii włącznie, aż z tyłu został nawet chillwagon.co. Borixon jest tu od zawsze i jak pokazuje nowa płyta - nigdzie się, cholera, nie wybiera.

Miał swoje pięć minut ze Wzgórzem Ya-Pa 3. Potem miał swoje pięć minut z czeredą RRX i Camey Records. Później było jeszcze wiele "potem", z Gangiem Albanii włącznie, aż z tyłu został nawet chillwagon.co. Borixon jest tu od zawsze i jak pokazuje nowa płyta - nigdzie się, cholera, nie wybiera.
Okładka płyty "Mixed Music Arts (MMA)" Borixona /

Jak pozlepiać tak stare, że sięgające jeszcze siermięgi PRL-u, z nowym, prężącym się na modowych wybiegach, śmielej niż kiedykolwiek patrzącym w kosmos, przeżartym przez technologię? Jak pozostać sobą w branży, która wręcz wymusza bycie na posterunku, bycie kameleonem? Ja tam nie wiem, ale Borixon chętnie i na zwyczajowym u niego luzie odpowie na te pytania.

Proszę wybaczyć, nie ogarniam, którą płytą Tomasza Boryckiego jest "MMA". Szczerze pisząc, nie mam nawet pojęcia jak to liczyć i co uwzględniać, choć mam oryginalne wydania "Wzgórzaków" i świadomość tego, czym było LWWL, a czym Semtex. Pewno ze wszystkim wypada gdzieś koło dwudziestki. Jak na jakieś trzy dekady aktywności, wydaje się to całkiem sensownym wynikiem. Zostawmy jednak w spokoju ten kalendarz, niech sobie kiedyś biograf łamie na tym zęby. Bierzmy pod lupę sam krążek.

Reklama

Produkcje starych (SecretRank), albo nawet bardzo starych znajomych (PLN Beatz) łączą się na nim z tym, co zrobił młody Bahsick. Klasycznego boom bapu nie uświadczysz, jest za to EDM-owe łup bęc na miękkich akordach, są trapy ciężkie i lekkie zarazem. Znajdzie się również ballada z mnóstwem przestrzeni i melodii, choć może bez przesady z tym kocykiem, bo się porwie, gdy przyjdzie przedzierać się przez perkusyjne zasieki jak w numerze tytułowym. Grunt, że Boria i na drill załaduje się z takim końcowym rezultatem, jakby to była stylistyka występująca w miejskiej muzyce od jej zarania, a nie sezonowa fanaberia.

"W 90. środowisko hiphopowe w moim mieście przecinało się często ze środowiskiem cinkciarzy, lichwiarzy oraz drobnych złodziejaszków" - wspomina artysta. Pamięć ma świetną, czy to chodzi o interesy ze zgredami na Stadionie Dziesięciolecia, czy składany rower Wigry. W "PowerBanku" najntisowa dyskoteka (czy może raczej houseoteka) lepi mu się z nawiązaniem do Hemp Gru tak naturalnie, bo kiedyś doświadczał tego na bieżąco. Nie trzeba było kleić "To jest to" i "Coco jambo" w jeden blend, wcześniej zblendowało to życie.

Ale też głowę ma otwartą i czujną. Jeżeli w "Melodyjkach" nie zgadza się już na początku ilość sylab i trzeba podgonić, jeżeli zgubiony jest rym, to znaczy, że weteran odnotował, że młodsi tak odreagowali "prawdziwą szkołę" i rap od linijki. Słychać świadomość w operowaniu powtórzeniem, dopowiedzeniem, również tym autotune'owym. Czy to te obniżone modulacje w rozkręconym na zicher i niezatrzymywalnym "Towarzystwie zaufanym", czy przejście krzyk w "Marakui", istnym chillu na drillu czuć, że raper na bieżąco odrabiał lekcje. Z Bałagane, z Popka, z Bedoesa, z Żabsona. I z czasem (bo zdarzały się i błędy, i wypaczenia) naturalnie to wszystko zaimplantował - cóż się dziwić, skoro cała nowa szkoła rapu poniekąd jest z niego.

Najbardziej chyba ujmuje prostolinijność. Pod wariograf nigdy rapera nie podpinałem, ale postawiłbym pieniądze na to, że nie kłamie, że się nie reżyseruje, nie stylizuje. Nie da się ukryć - spora część polskiego rapu to obyci, świadomi ludzie z porządnych domów bardzo zajęci udawaniem barbarzyńców, emulowaniem patologii, robieniem sobie z życia filmu. I na odwrót, bo z drugiej strony nie brak aspirujących troglodytów kryjących się za dużymi słowami, podpierających istotnymi nazwiskami, pierwszych do kołczowania tych jeszcze młodszych. Na tym tle bezpretensjonalność i hmm... inteligencja emocjonalna Borii nadal robi duże wrażenie.

Dlaczego? Za rapera mówi doświadczenie, którego nie sposób się wyuczyć. Zbilansowanie, o które walczył długo i nie bez ran, złamań, szwów. W roli profesora życia i dzieciaka w sile wieku jest równie przekonujący. Gdy rapuje "Jak wybiliście mi zęby, to nic nie bolało", to słuchacza boli tym tępym bólem jakby sam dostał. Kiedy nawija "nie chcę nigdy mieć już cudzej krwi na dłoniach / niech tam sami leżą na śmierdzących kojach", wiesz, że krwi nie udawał keczup Tortex, zaś odór przepoconego materaca staje się wręcz namacalny. Z drugiej strony rzuca "twój ziomal chyba tremę ma / kiedy wjeżdża moja beema" i jest w tym zabawny, a zarazem stylowy, hiphopowy do cna.

Łobuzerskie, niechlujne pisanie splata mu się ze zdyscyplinowanym myślowo i wyrazistym emocjonalnie opowiadaniem. W oceanie dużych kwot porusza się jak - nomen omen, bo to jedna z jego ksywek - rekin, przy czym w nagraniach czuć tyle spontaniczności i zajawki jakby był najmłodszy w chillwagonie. Nadal nikt nie umie tak czerpać z nostalgii wchodząc w to, co między mężczyzną a kobietą (nie chłopcem i dziewczyną) - biorę za świadka "Nie zatrzyma nas nikt", z tymi samymi płytami, tymi samymi filmami oraz światem nieodmiennie dziwnym jak u Niemena.

Teoretycznie można mu wypominać rymowanie "rzygać / przydać", jakieś kiczowate kąpiele w basenie róż, niemniej takie wypominanie wydaje się w tym kontekście małostkowe, nie na na miejscu. Lepiej przypominać, że facet ma jak na razie wersy roku: "Nie wącham już koksu, wąchasz - we łbie masz przerębel / morsują w nim szmaty, ja już nigdy tam nie wejdę". Staje przed oczami niczym ostateczne wezwanie do zapłaty.

"Nie chciałem singlować, ten album trzeba przesłuchać od deski do deski. Dziękuję wszystkim fanom z każdego pokolenia. Nie ważne ile masz lat - piątka dla Ciebie za to, że jesteś ze mną" - komunikuje autor na facebookowym profilu. I znowu nie kłamie, gatunki i konwencje są mieszane, spójność za to właściwie mixtape'owa.

Czasy się zmieniają, one się zmieniają, a Borixon wciąż w rankingach i podsumowaniach. Gość, który pomógł sprowadzić wydawanie płyt do masywnego "dropu" utworów i zarzucania YouTube'a "trailerami" utworów, nagrał jeden z najspójniejszych i najlepiej przemyślanych albumów w ostatnim czasie. Typ, któremu dwie dekady temu zarzucano błaznowanie i prowokacje, sam wydawał się judzony i podżegany, teraz przydaje branży powagi i dorosłości, ma prawo najgłośniej mówić o niezależności. Szaleństwo.

Borixon "Mixed Music Arts (MMA)", wyd. spacerange

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Borixon | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy