Recenzja Borixon "Koktajl": Uwaga, botoks!
Niech "Koktajl" będzie ostrzeżeniem – ósmy album Borixona pokazuje, że nie każdy weteran powinien dostosowywać się do obowiązujących trendów. Nie w ściganiu się z młodymi droga.
Wiele rzeczy można było Borixonowi zarzucić, ale zawsze był jakiś. Na przykład wtedy, gdy w "Hardkorowej Komercji", czy na swoim pierwszym solo przecierał szlak bounce'owym brzmieniom i nieortodoksyjnemu myśleniu o hip hopie. Albo gdy zirytował pół sceny równie bezczelnym, co przebojowym albumem "Mam pięć gram". A "Rap not dead"? To była naprawdę dobra płyta, pocztówka z szemranej Polski, plastyczna, bez ozdobników i cyzelowania wersów, z pierwszym dobrym (o ile nie jedynym dobrym) pomysłem na adaptowanie wiksiarskiego dubstepu.
"Koktajl" nie brzmi jak nagrany z potrzeby powiedzenia czegoś. Nowe studio, własny label, ot, wypadało coś zrobić. Słowem-kluczem była młodość - młodzi raperzy, młodzi producenci. I niby nic dziwnego, bo "Borys" zawsze starał się być na czasie. Tym razem jednak botoks świeżych inspiracji i bitów odbijających tendencje za oceanem sprawił, że Borixon prezentuje się paskudnie.
Podkłady są odpowiednikiem zdjęć ze stocków. Niby to kolorowe, miłe w obcowaniu i wszystko się zgadza, ale przerzucasz tego setki bez żadnych emocji, choćby dlatego, że wiesz, jak precyzyjnie obliczone jest na efekt, jak sztampowe. Kleiste, paranoiczne trapy, zbudowane na kilku dźwiękach wyłaniających się spod magmy basu kompozycje, rozmazane dźwiękowe pejzaże, naładowane hi-hatami, wysilone przeboje brzmiące jakby dance'owe numery skręcały w dirty south. Wszystko cyka, dźga niskimi tonami, rozlewa się w pogłosy. Typówka. PLN.Beatz, SecretRank i Kubi Producent w pocie czoła pracują, żeby wychodzące obecnie albumy były na jedno kopyto.
Kiedy jesteś ReTo albo Żabsonem (obaj obecni na płycie) masz na rozkminienie takich kawałków kilka patentów - podśpiewasz, zaczniesz bić rekordy w liczbie słów wyrzuconych na minutę, wypiszczysz końcówki wersu. Borixon nie jest nijak warsztatowo przygotowany, by temu dorównać. Nie ma dykcji, ucha, odpowiedniego głosu, odrobiny elastyczności flow. On może deklamować zostawiając między wersami wyrwy, jak na początku płyty. Klepać i sylabizować. Kiedy przyspiesza, bawi się akcentami, zwiększa ilość testosteronu, jak w "Jeśli zdrówko nam pozwoli", brzmi to cokolwiek pastiszowo.
Ratunkiem mógłby być tekst. Ale tu mamy strumień umiarkowanie rozwiniętej świadomości na częstochowskich rymach ("dzień / cień, "świt / kwit" - i tak przez całą płytę). Plus mnóstwo ciężkich grepsów, po przełknięciu których chce się tylko warknąć "Jezu, no ale nie będziesz drugim Kazem Bałagane". Sekwencja "Dziś kończy się film / odpalam j**any grill / na nim piecze się styl / nie rozkmini nachlany ryj / strasznie śmierdzi ci morda" aż prosi o to, żeby album po prostu wyłączyć. Na szczęście, kiedy robi się już bardzo, bardzo źle, gospodarz rzuca jakieś "znamy niebieskie migdały / typów na dwa krótkie strzały / zmieniam kanały / a im zostawiam kanały" albo wspomina, że "złote łańcuchy wiszą jak brzuchy" i przypomina się ten stary, cinkciarski Boria, do którego można czuć słabość.
"Koktajl" miewa momenty. Jakby ktoś składał największe hity Borixona, to "Piękność" musiałaby tam być. Jest tak z serca, jak tylko być może, dobrze wjeżdża ("Kiedyś nie pisałem takich tekstów, byłem pusty jak bęben Beatlesów"), pomysł z zestawieniem "kiedyś" pierwszej zwrotki z "teraz" drugiej jest udźwignięty, a introwertyczny, "służebny" podkład nie kradnie show. Równie nieporadne, co wzruszające, utrzymane w konwencji post-drake'owej kołysanki "Nie płacz kochanie" działa, choćby dzięki proporcji emocji do liczby użytych słów. "Nie płacz kochanie/ kiedy ranie jak nóż / pali się most / jak j**any susz (...) na rękach masz krew / od łodyg róż / kapie znów / w kuchni na stół" - te linijki nie wyglądają najlepiej zacytowane, niemniej skleojne z podśpiewywaniem BRX-a dziwnym trafem funkcjonują.
Wybija się "JackieChan", brzmiący jakby zgapiono go od Guziora (orientalna melodyjka, uklubowiony rytm, klimat nonszalanckiej pocztówki z Nipponu z pokemonami włącznie), ale jednak przeżarty boriksonowością. I robi się człowiekowi przykro, bo gdyby dłużej nad tym posiedzieć, otrząsnąć się z części inspiracji, część przetrawić, więcej kombinować to mogła być płyta, a nie jej namiastka, której właśnie na siłę bronię, mimo że średnio na to zasługuje.
Borixon "Koktajl", New Bad Label
4/10