Björk "Fossora": Intymna awangarda [RECENZJA]

Dziesiąty album Björk jest kolejnym potwierdzeniem, że daleko jej do współczesnych trendów. Islandzka artystka ponownie robi to, co jej się podoba, na nikogo się nie ogląda i znów przyciąga nie tylko tych słuchaczy, którzy żyją nostalgią za jej dawnymi piosenkami.

Björk na okładce płyty "Fossora"
Björk na okładce płyty "Fossora" 

Czy w takim przypadku wychodzi jej to na dobre? Jak najbardziej, bo próżno szukać drugiej takiej osobistości w ostatnich kilkunastu latach - wyjątkowo utalentowanej, wielowymiarowej i z "ciekawego" kraju, a warto zaznaczyć, że w czasach kiedy Björk zaczynała podbijać świat, Islandia nie była popularnym źródłem muzyki. Ze swoją wizją udało się jej przebić do bram mainstreamu, rozsiąść wygodnie na tronie, zejść z niego i ustąpić miejsca innym, a potem trochę poodcinać kuponów i wrócić do korzeni.

Paradoksalnie, Björk to nie zaszkodziło, wręcz przeciwnie - wyzwoliło jeszcze większość kreatywność kosztem przystępności i próby spodobania się masowemu słuchaczowi, co udowadnia "Fossora". Nie ma tu śladów przebojowych "Post" i "Debut" oraz uderzającego swoim artyzmem "Homogenic", jednych z najważniejszych płyt lat 90., czy szaleństw "Utopii" i "Vulnicury". Znacznie bliżej tu do chłodu i oszczędności oferowanej przez "Vespertine" i "Voltę" oraz spokojniejszych fragmentów "Biophilii".

"Fossora" nosi ślady pandemii, izolacji, mroku, tragedii i smutku po śmierci matki. Jest pełna zimna, osobistego wydźwięku i eksperymentów, które z każdym utworem przynoszą kolejne zaskoczenia. "Sorrowful Soil" atakuje pogłosami, chórami i minimalizmem, który aż się prosi o dodatkową rozbudowę. Twarda angielszczyzna w "Ancestress" (sprawdź!) dodaje uroku niezbyt rozbudowanej formule, zaś "Mycelia" brzmi niczym zaginiony beatboxowy fragment "Medúlli".

Jest kilka ciężkich, momentami nieznośnych i nie do końca zrozumiałych kompozycji. "Victimhood" to jednocześnie mrok i romans oboju z partią klarnetów, trafiających pomiędzy pulsujący beat. Alternatywna okropność. "Fungal City" to zaś kilka nałożonych na siebie ścieżek wiolonczeli i skrzypiec, które nagle zostają zakłócone przez nietypowe perkusjonalia, a przekombinowana do granic możliwość "Trölla-Gabba" potrafi odebrać radość ze słuchania "Fossory".

Mimo swojego ekscentrycznego i bardzo intymnego rodowodu "Fossora" posiada kilka bardziej przystępnych elementów. Takie "Fagurt Er í Fjörðum" jest niby tylko krótkim skitem opartym na tradycyjnej melodii, ale w ostatecznym rozrachunku jest jednym z większych obecnych tu przebłysków. Może się podobać rozbudowana formuła otwierającego "Atopos", mocno napędzanego bębnami oraz klarnetem, jednym z najważniejszych instrumentów na całym albumie. Imponuje również współprodukowany przez el Guincho "Ovule", mocny elektroniczny beat, który pogubił BPM-y i z puzonem dodającym ekstrawagancji. Pięknie brzmi wieńczące całość, dyskretne i przemycające tonę emocji "Her Mother's House" - ponownie oparte na pogłosie, wysokim śpiewie.

Björk już od dawna nie rozdaje kart na globalnej scenie, ale nie oznacza to, że "Fossorę" można zignorować. To płyta do bólu własna, awangardowa, momentami wręcz dziwaczna, ale jakże swojska i północna. Tyle i aż tyle, ale w świecie zdominowanym przez znacznie prostszą formę elektroniki, nowe dzieło wydaje się być nie tylko zwyczajną ciekawostką. Trudną, wymagającą, nie tak wciągającą jak kiedyś, ale po prostu björkową.

Björk "Fossora", One Little Independent Records

6/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas