Amatowsky "Pełnia": W pełni zadowolony [RECENZJA]

Amatowsky mógł do końca życia chwalić się, że donGURALesko, Sarius i W.E.N.A. rapowali na jego podkładach. Zamiast tego skazał się na męki wydawania niezależnie płyty producenckiej. I było warto - ma brzmienie, pomysł, gościnne występy, które nie są odpadami, a co za tym idzie album będący w kontrze do tego, co rządzi w hip-hopie głównego nurtu: lawinowo postępującego zidiocenia oraz pozbawionej granic i poczucia wstydu chciwości.

Okładka albumu "Pełnia"
Okładka albumu "Pełnia"materiały prasowe

Dyskusje o wydawnictwach producenckich z rapem są w 2022 roku zdominowane przez kilka ksywek. Jedna z nich to 1988, słusznie nominowany do Paszportu Polityki artysta, który zakręcił swoją "Ruletą". Druga z nich to Czarny, nie tylko twórca, ale i branżowa szara eminencja, człowiek wielu dźwięków i wielu możliwości. Raczej mało kto przegapi świeżo co pokazaną, ósmą część mixtape’u DJ’a Decksa. Można się też zastanawiać, czy debiut Louisa Villaina - rzecz równie niedawna - to jeszcze "producencka", czy po prostu rapujący autor bitów zaprosił sobie na płytę dużo gości.

Każdy z tych krążków, nawet mogący pochwalić się alternatywnym sznytem 88, przynosi kumulację raperów znanych, modnych i rozpieszczonych uwagą słuchaczy. Każdy wydaje się składanką. Dlatego czuję potrzebę uzupełnienia puli o "Pełnię" Amatowsky’ego. Po pierwsze - przedłożył jakość występów ponad rozpoznawalność zaproszonych, postawił na underground, który pod względem poziomu muzyki znowu przyćmiewa główny nurt. Po drugie - pokusił się o pomysł spajający to wszystko. Po trzecie - jest dobry.

"Album 'Pełnia' nawiązuje do polskiego dramatu psychologicznego z 1979 roku w reżyserii Andrzeja Kondratiuka o tym samym tytule (...) Projekt otulony dialogami z filmu oddaje jego nostalgię i osobliwość" - informuje we wkładce. I tak jak radziłbym nie ufać tłumaczeniom dołączanym do płyt, zwłaszcza rapowych, bo albo są nekrologiem idei, która rozsypała się w trakcie, albo ideologią dorobioną po fakcie dla PR-u, tak tu przetykane cytatami utwory sumują się. Może, mimo wszystko, nie do czytelnej opowieści, ale do całości. Opłaciło się rozmawiać z gośćmi o Kondratiuku, przynajmniej opowiedzieć film tym co leniwszym. Warto było pilnować kolejności kawałków. Konceptu nie trzeba rozumieć, bowiem przekłada się na odczuwalny, słyszalny klimat.

Sam Amatowsky celuje we wschodnie wybrzeże lat 90. Lubi jazzową aurę. Nie ma w nim jednak potrzeby mroku, duszności, sampli mielonych na tatar. Przeciwnie, jest raczej z oddechem, krągło i bez brzmieniowej rekonstrukcji czy ortodoksji. Tak jak polska scena hip-hopowa latami patrzyła na DJ-a Premiera, a teraz patrzy na Alchemista, tak w tym wypadku to raczej Large Professor, Pete Rock, Jazzy Jeff, Buckwild. Nowy Jork tak, niemniej z nutą z Filadelfii czy nawet Detroit.

Na te podkłady producent wpuścił nie raperów, traperów, performerów czy trolli,  a - nie licząc może śpiewającej w duchu rhythm and bluesa Agi Walczak - hiphopowców. I to czuć od razu. "To nie są łatwe bitwy, nie chce łatwych!" - obwieszcza Błaszczu w "Buldożerze", bo hip-hop to rywalizacja, również z samym sobą, z własnym osiadaniem na laurach. Skorup, jak zwykle świeży poprzez swoją niepowtarzalną przaśność, w "Tak się leci" przywołuje ducha Cypress Hill i B Reala, do którego na Śląsku nawijacze mają jakąś szczególną słabość, by wspomnieć Sztigara Bonko. Złoto nie ukrywa, że chodzi o "kilka prostych rymów nagranych na zajawce", bawi się szybkimi grami skojarzeń na zasadzie hasło/odzew. Renegaci Funku wracają do korzeni, choć szczerze mówiąc, chętnie zaprzestałbym edukacji bazującej na rymowaniu do siebie ksywek klasyków. Było setki razy, niczemu nie służy.

Mada przypomina, że hip-hop jest postmodernistyczny w nieustannym haczeniu się zarapowanych już wersów o siebie (taką edukację akurat popieram!) i bazuje na wypracowanym flow, któremu należy dać się ponieść, choć "Kapie" kradnie mu trochę Tonie FFB  ze swoją świetną, śpiewano-rapowaną partią. Ryfa Ri i Biak uzmysłowią, ile bezpośredniości, bezpretensjonalności i intymności wniósł ten gatunek do polskiej muzyki. Dziewczyna w dzielonej z Verą Icon, ujmującej "Podróży" daje kopa w tyłek pruderii i bez zawahania, za to z wdziękiem, pozwala sobie na stwierdzenia pokroju: "Jak nie możesz serio, to mnie przeleć chociaż w wersach". Facet nurza się w "Nic mi nie mów" w czerni swojego życia i nie ma w tym histerii czy rozczulania się nad sobą. Nawet dół nie powoduje, że wytraca bezczelność i nadal jest w stanie użądlić krótkim: "To upokarzające jak twoja dyskografia".

Tak jak nie ma hip-hopu bez emocji, tak nie ma go bez dobrych wersów. W tych prym wiedzie AprAxjA z entuzjazmem poruszająca się w melasie podkładu. "Narodowcy, c**j wam w patos, mieszam wszystko ze wszystkim jak Urbanator" - rapuje skład. "Jeśli Janka wychowały Manieczki, marna szansa, by za Jana się zestarzeć hiphopowo" - diagnozuje celnie, a słuchacz wyłapuje z radością sensy, żywą linię basu, zaaplikowany dęciak. Mogące pojawiać się tu i ówdzie pytania pokroju "A jak to wszystko ma się do Kondratiuka?" oddala "Pełnia", gdzie Proceente jest przygotowany jak na egzamin z filmoznawstwa, zaś Mały Esz pomaga budować mu ten nastrój. Duet nie bez przyczyny dostał numer tytułowy, bo to wydaje się sto procent tego, co Amatowsky chciał uzyskać.

Znamienne, że najsłabszy (i właściwie jedyny, który można by śmiało usunąć) utwór z "Pełni" to te w założeniu najlepsze promocyjnie ksywki. "Bez obietnic" irytuje - całym pakietem czasowników w wejściu Spinache'a, Weną rzucającym coelhizmami w stylu "po nocy nowy dzień nadejdzie" i brakiem chemii między zwrotkami raperów i słodkim refrenem Cywinskiego. Nie traćmy jednak więcej czasu na narzekania, bo zostało jeszcze grande finale w postaci "Mądrego miło posłuchać". Wirtuoz klawiszy Marek Pędziwiatr, nowojorska legenda Masta Ace i fantastycznie zgrana ekipa WCK pchają ten numer do ścisłej czołówki roku. Refren, groove, wykończenie, poczucie, że wszystko ze sobą koresponduje. Zadziała się tu magia.

Amatowsky jest na "Pełni" gospodarzem, u którego czuć artystyczny staż, dojrzewanie w swoim nieforsowanym tempie, osłuchanie. Konsekwencja, wraz ze świadomością tego, co chciał osiągnąć, zaufanie za które zaproszeni odpłacili mu zaangażowaniem i jakością, doprowadziły do tego, że jego dzieło nie będzie tu na sezon. Ono już wpisało się w historię najlepszych rapowych płyt producenckich. Może nie między "Kodex" White House i "Świeży materiał" Waco, bez przesady, ale gdzieś między "NNFoF" No Name Full of Fame i "Hands in Motion" Metro już jak najbardziej.

Amatowsky "Pełnia", wyd. BPM Records

8/10 

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas